Kiedy w 2006 r. do portu w Gdańsku wpłynął holenderski statek wypełniony azbestem, media, ekolodzy i władze ochrzciły go azbestową bombą i robiły wszystko, aby pozbyć się niewygodnego przybysza.
I udało się. Marne to jednak zwycięstwo. Potrafimy przeciwstawić się próbie wwiezienia kilkunastu tysięcy ton azbestu statku, a prawie nic nie robimy, aby usunąć 14,5 mln ton tych materiałów, które znajdują się w wielu domach, budynkach użyteczności publicznej lub miejscach pracy.
Nicnierobienie okazuje się zresztą często lepsze niż nieumiejętne usuwanie szkodliwych wyrobów. Jak pokazują kontrole, usuwamy azbest nie tylko w ślimaczym tempie, ale też nieumiejętnie, co zwiększa ryzyko zachorowania na śmiertelne schorzenia wywołane pyłem azbestowym. I to dla wszystkich mieszkańców kraju, a nie tylko byłych pracowników zakładów azbestowych.
Z tej perspektywy rządzący mogliby się zastanowić, czy nie lepiej zająć się rzeczywistymi problemami milionów Polaków, które mają wpływ na ich życie i zdrowie, niż na przykład powoływać kolejne komisje śledcze, które służą najczęściej im samym. Inaczej przez nieumiejętne usuwanie azbestu sami zdetonujemy naszą azbestową bombę ekologiczną.