Serce rośnie, gdy się obserwuje wysiłki przedstawicieli narodu w pocie czoła naprawiających opłakane skutki problemów, które nie tak dawno sami sprokurowali. W ubiegłym tygodniu Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości, ogłaszał z mównicy sejmowej, że oto likwidowane będą hurtownie komornicze. Pominął przy tym mało istotny szczegół, że w zasadzie zostały one już zlikwidowane w poprzedniej kadencji i obecnie można powiedzieć co najwyżej o uśmierceniu niedobitków.
Nie dodał też, że oto MS naprawia własny błąd sprzed 10 lat. Wtedy to ówczesna wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa jak niepodległości broniła prawa wierzyciela do wyboru komornika. Głucha była na argumenty, że możliwość wybierania komornika z terenu całego kraju odbędzie się ze szkodą dla dłużnika. Stworzono patologiczny system, a jedynymi winnymi są komornicy hurtownicy, którzy do cna wykorzystali stworzone bez głowy przepisy. W ten sposób można zapunktować dwa razy. Uchwalić prawo, troszcząc się o wierzycieli, a następnie je uchylić podkreślając, jak dba się o dłużników.
Normalnie taki chwyt udaje się tylko gdy pomiędzy jedną zmianą prawa a drugą upłynie tyle czasu, że niewielu będzie pamiętać, kto uchwalił złe prawo. Ale w tym przypadku to nieważne. Bo zawsze da się obarczyć winą komorników, w których, jak wiadomo, można walić jak w bęben, co nad Wisłą przekłada się na rosnące słupki popularności. Można też np. poprawiać przepisy na raty, tak jak z wykształceniem egzekutorów. Po co od razu wprowadzać wymóg posiadania przez nich wyższego wykształcenia prawniczego, skoro można to zrobić tylko w odniesieniu do nowych przedstawicieli zawodu. A potem wskazywać, że 30 proc. komorników to nie prawnicy. Nawet jeśli jest to liczba zawyżona, wywołuje słuszne oburzenie. Ale czy w równym stopniu nie powinien bulwersować fakt, że 50 proc. sekretarzy stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, także takiego wykształcenia nie posiada? Zwłaszcza jeśli jest to 50 proc. odpowiedzialne za reformę systemu egzekucji sądowej w Polsce?
Reformę, której – chciałbym się mylić – głównym, a może nawet jedynym celem jest przykręcenie śruby komornikom. Z drugiej strony, czy można się dziwić ministerstwu, że chce się rozprawić ze środowiskiem, które samo było tak nieskuteczne w eliminowaniu czarnych owiec? Jarosławowi Kluczkowskiemu, który przyczynił się do pogrzebania i tak nie najlepszej reputacji komorników (sprawa ciągnika), gdy odchodził, koledzy z łódzkiej izby wystawili laurkę.
Inna sprawa, że jak liczba postępowań dyscyplinarnych inicjowanych przez samorząd komorniczy rosła, to według ministerstwa nie świadczyło to o większej determinacji samorządu do samooczyszczenia, lecz o większej skali zachowań patologicznych.
Twórcy reformy dużo uwagi poświęcili temu, by podkreślić, że komornik nie jest przedsiębiorcą, że nie może zarabiać milionów, że trzeba zwiększyć nadzór. A korzyści dla dłużników? Są na szarym końcu. Korzyści dla wierzycieli? Jeśli będą, to może jako niezamierzony efekt. Czy nowe przepisy sprawią, że komornicy będą skuteczniej egzekwować długi? Że będą to robić szybciej? Mam wątpliwości. MS przekonuje, że w nowym modelu egzekucja będzie się opierać na średnich kancelariach, a te są najskuteczniejsze. Jak jednak w to wierzyć, skoro to właśnie komornicy z takich kancelarii w nowych przepisach upatrują przyczyny rychłego bankructwa? Oczywiście, przy okazji ogłaszania różnych projektów ciągle słyszymy, że ich przyjęcie spowoduje liczne zwolnienia i bankructwa, i na szczęście prawie nigdy to się nie sprawdza. Ale co jeśli teraz katastroficzne wizje jednak się sprawdzą? Kolejna ekipa, a może nawet ta sama, będzie miała okazję znów zbić kapitał na naprawie fatalnych przepisów.