Prawo ma być efektywne i tego oczekuje po nim większość obywateli. Tyle że jego mechaniczne stosowanie prowadzi do przypadków z kategorii medialnych burz, jak ostatnio sprawa reprywatyzacji w Warszawie.
Co pewien czas w dialogu publicznym pojawia się kwestia ogólnej postawy prawników pracujących w organach władzy publicznej. Czy powinni oni dokonywać wykładni i stosować prawo w sposób możliwie najprostszy i odwołujący się bezpośrednio do tekstu ustawy, czy też przyjąć szerszą perspektywę, poprzez ukazanie różnych dróg wypracowania rozstrzygnięcia? Pomijając oczywisty wątek diametralnie różnej specyfiki stosowania prawa w sądach i w organach administracji publicznej, rzecz można sprowadzić do operowania dwiema – skrajnymi i wykluczającymi się – koncepcjami.
Pierwsza, znana w historii prawa jako „mechaniczna” wizja prawoznawstwa, odwołuje się przede wszystkim do efektywności prawa. Jest bardzo pociągająca i co pewien czas pojawia się w medialnych debatach, w których staje się niemal fetyszem. Jest atrakcyjna dla przeciętnego obywatela, który chce szybko wydanego wyroku albo decyzji administracyjnej (np. pozwolenia na budowę). Pragną jej przedsiębiorcy, którzy – z oczywistych i zrozumiałych względów – oczekują sprawnie funkcjonującego aparatu państwowego, nie wgłębiając się akademickie dywagacje o specyfice działania prawa w sądach i np. organach administracji podatkowej. Dla przeciętnego obywatela wszystko to zlewa się w jednolitą masę, w której od „świata prawniczego” (szczególnie tego na państwowych posadach) oczekuje się szybkości i sprawności postępowania. Do stosowania prawa podchodzi się zaś jak do usługi podobnej do wielu innych, postrzeganych przez pryzmat kapitalizmu.
Według takiej wizji prawnik – wszystko jedno, sędzia czy urzędnik – niższego albo wyższego szczebla postrzegany jest jako „jurydyczna maszyna”. Celem jego działania ma być jedynie szybkie wydanie indywidualnej decyzji wieńczącej każdy proces stosowania prawa, na podstawie bezpośrednio odczytywanych przepisów, bez skomplikowanych dla strony dywagacji o charakterze stricte prawniczym (w znaczeniu wzajemnych relacji między przepisami), o aksjologicznych nie wspominając (jako przejawie tego, co potocznie określana się – pejoratywnie – jako „filozofowanie”).
Koncepcja tzw. mechanicznej jurysprudencji jest doskonale znana w historii i teorii prawa. Jej powrót następuje zwykle po okresach przesilenia w reakcji na czasy, w których była dominującym paradygmatem wyznaczającym sprawność orzekania. Kiedy szczegółowe uzasadnianie różnorakich decyzji stosowania prawa i głębsza – bo odwołująca się do określonych wątków aksjologicznych – postawa prawnicza traktowana jest jako coś nie tylko niepotrzebnego, lecz także toksycznego. Bo przesiąkniętego niepasującymi do dyrektywy sprawności postępowania ideami.
Idea prawnika maszyny ma głębokie umocowanie w kontynentalnej kulturze prawnej. W monarchii absolutnej sędzia miał być jedynie „ustami ustawy”. Z kolei w dobie oświecenia i rewolucji francuskiej koncepcja ta miała zapewnić realny byt, przetworzenie samego systemu prawnego, tak by aparat sędziowski (i tym bardziej urzędniczy) w drodze indywidualnych decyzji interpretacyjnych nie podważył nowego, porewolucyjnego prawa (szerzej o tym zjawisku w artykule „Polski test na ontologię prawa”, „Prawnik”, 31 maja 2016 r.). Tym samym koncepcję tę traktowano instrumentalnie.
Do skrajnie postrzeganej „mechanicznej jurysprudencji” odwoływały się wreszcie reżimy totalitarne, które zabraniały jakiegokolwiek wartościowania prawa. W końcu podstawową linią obrony zbrodniarzy nazistowskich było twierdzenie, że działali według prawa obowiązującego. Odbije owe argumenty Gustaw Radbruch, którego formułę przytacza się często, nawet bez wiedzy, kto ją sformułował: „wprawdzie należy sądzić według prawa, ale również samo prawo podlega osądowi”.
Idea prawnika maszyny doskonale wpisuje się w nowoczesne trendy związane z ekonomiczną analizą prawa, podporządkowujące je (w tym jego stosowanie), w określonych granicach rzecz jasna, celom prakseologicznym. Wielowariantowość rozstrzygnięcia widziana jest jako osłabianie pewności samego prawa i godzenie w autorytet wydającego decyzję organu. Skomplikowane uzasadnienie odbiera przedsiębiorcy cenny czas na sporządzenie kolejnego „call for payment”, a orzekanie z uwzględnieniem ducha prawa grozi podnoszonym jeszcze przez Cesare Beccarię argumentem o „zniesieniu grobli wstrzymującej burzliwy potok dowolnych poglądów” („O przestępstwa i karach”, 1766, wyd. I polskie w tłum. E.S. Rappaporta, Warszawa 1959, s. 61–63). W konsekwencji osłabia koncepcję władzy – wymiaru sprawiedliwości i imperium związanego z koncepcją państwa jako takiego (w końcu wyroki wydawane są w imieniu państwa, przy użyciu symboliki państwa jako instytucji).
Wszystko to można uznać za argumenty dobierane wybiórczo i dla uzasadnienia narzuconej tezy. Nikt nie twierdzi, że sprawność i efektywność prawa, odnoszona tu akurat do jego stosowania, nie jest cenną wartością w demokratycznym państwie prawnym. Wręcz przeciwnie, to właśnie w dobie gospodarki wolnorynkowej efektywności prawa przyznaje się cechy szczególne, wynikające ze skali obrotu prawnego nieznanego wcześniej w dziejach. Tym samym to, co może być postrzegane jako podstawowa wada tej idei, równie dobrze może być traktowane jak jej naczelna zaleta. Nikt temu nie przeczy. Rzecz jednak w tym, by umieć dostrzec sytuacje, w których koncepcja prawnika maszyny i stojący za nią paradygmat bezrefleksyjnej (bo mechanicznej) jurysprudencji załamuje się pod własną prostotą, a w skrajnych przypadkach prowadzi do kolejnych bulwersujących spraw opisywanych później przez dziennikarzy.
Wszakże omawiany teraz jako naganny proceder zwrotu nieruchomości de facto pełnomocnikom byłych (?) właścicieli był możliwy właśnie dzięki takiej, odwołującej się do mechanicznie stosowanego prawa, postawie poszczególnych organów (por. liczne publikacje prof. Ewy Łętowskiej, która wskazuje tego typu problemy).
Co jakiś czas pojawiają się w mediach doniesienia o „krzywdach ludzkich” spowodowanych działaniem organów, co sprytnie podchwytują politycy. Nawet jeśli część z tych opowieści nie jest prawdziwa, to najczęściej u podstaw faktycznie krzywdzących rozstrzygnięć (których w żadnym systemie prawnym nie da się niestety całkowicie wyeliminować) leżą brak szerszego spektrum widzenia prawa, jego przepisów i aksjologii oraz maksymalizacja sztampowości w procesach jego stosowania.
Przeciwieństwem „mechanicznej jurysprudencji” nie jest prawnik erudyta, uznawany za oderwanego od rzeczywistych problemów praktycznych, lecz wiedzący, że nie ma dobrej praktyki bez dobrej znajomości szerszego kontekstu prawa. To umiejętność posługiwania się różnymi (!) koncepcjami teoretycznymi, z których tych odwołujących się do maksymalizacji zasady sprawności i wizji sprawności prawniczej, wcale się nie wyłącza. Chodzi o to, by operować nimi wedle potrzeb.
Bardzo często prawnicy pozwalają sobie na odwoływanie się do pojedynczych koncepcji teoretycznych, np. w zakresie wykładni prawa. Rezygnując – świadomie lub nie – z innych wariantów, przykładają do różnych przypadków ulubiony, bo uznany za właściwy, pojedynczy schemat rozumowania. Tymczasem rzeczywistość prawnicza jest bardziej złożona, tak jak złożona jest rzeczywistość społeczna – źródło problemów prawnych. Nie chodzi jedynie o przypadki opisywane w powoływanym już tekście Radbrucha: „sędzia jest wprawdzie związany ustawą, ale jego rola i godność nie pozwalają, by musiał stosować ustawy, które są oczywiście i rażąco sprzeczne z ideą prawa, normą, która wprost obraża żyjące w narodzie poczucie prawa i bezprawia, narodową moralność” (G. Radbruch, „Ustawa i prawo”, tłum. J. Zajadło). Łatwo dostrzegać skrajności. Trudniej jest dojrzeć sprawę w ogóle ocierającą się o „poczucie prawa i bezprawia” pomimo uchwalenia – nawet w sposób legalny – przybranej w pojęcie prawa, a w istocie godzącej w poczucie prawa, powinności.
Wielowariantowość rozstrzygnięcia widziana jest jako osłabianie pewności samego prawa i godzenie w autorytet wydającego decyzję organu, a skomplikowane uzasadnienie odbiera przedsiębiorcy cenny czas na sporządzenie kolejnego „call for payment”