Szkoda, że znany kiedyś z bezkompromisowości i prawości sędzia Rafał Puchalski, po otrzymaniu delegacji do resortu sprawiedliwości, przestał grać w otwarte karty.
Piotr Mgłosiek, sędzia Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Krzyków we Wrocławiu / Dziennik Gazeta Prawna
A było tak pięknie. Pierwszy w historii Nadzwyczajny Kongres Sędziów Polskich, który swoją frekwencją i wyrazistością podjętych uchwał pokazał rzecz najistotniejszą, mianowicie solidarność środowiska. Sędziowie różnych sądów i instancji, ci, którzy wciąż orzekają, jak i będący już w stanie spoczynku, pokazali siłę jedności środowiska, sprzeciwiającego się łamaniu zasad demokratycznego państwa prawnego oraz blokowaniu Trybunału Konstytucyjnego. Przyznacie Państwo, że to był duży zastrzyk pozytywnej energii w czasach wielkiej smuty.
Jaki ja byłem szczęśliwy, kiedy kilka lat temu podobna solidarność obudziła się w środowisku, gdy grupa sędziów powołała do życia słynne i owiane już dzisiaj legendą „Forum Sędziów Rzeczypospolitej Polskiej”. Swoisty inkubator inicjatyw aktywizujący sędziów liniowych i nie tylko.
Forum zanotowało na swoim koncie wiele sukcesów. Wspomnę chociażby akcje: „dni bez wokand”, monitorowanie w czasie rzeczywistym obrad komisji i podkomisji sejmowych pracujących nad kolejnymi kontrowersyjnymi zmianami w ustawie o ustroju sądów powszechnych. To właśnie forum udostępniało linki do wypowiedzi polityków, które splendoru im nie przynosiły, a rozpowszechnione dawały świadectwo. W końcu forum zachęcało do solidaryzowania się z pracownikami sądów i prokuratur, którzy toczyli nierówny, ale jakże istotny bój z kolejnymi ministrami o uwolnienie tkwiących w permanentnej zamrażarce wynagrodzeń sfery budżetowej.
Tak więc forum to była, i jest, piękna inicjatywa pokazująca, co w praktyce znaczy trzymanie wspólnego frontu, wzajemne wspieranie się w dążeniu do celu. Myślę, że wielu jego użytkowników zgodzi się ze mną, że trudno byłoby wyobrazić sobie jego powstanie i tak sprawne działanie bez sędziego Rafała Puchalskiego, posługującego się wówczas znamiennym i wiele mówiącym nickiem: sędzia Dredd.
Pomny jego niewątpliwych zasług tym bardziej nie mogę się zgodzić z poglądem, jaki zaprezentował na łamach tygodnika „Prawnik” w numerze z 4 października br. Otóż szanowny pan sędzia skomentował znajdującą się w tym samym wydaniu DGP analizę wyroku Sądu Najwyższego z 14 września 2016 r. (sygn. SNO 7/16). Dotyczyła ona ostatecznie zakończonej sprawy dyscyplinarnej pewnej sędzi, która została ukarana najwyższym wymiarem kary dyscyplinarnej złożenia z urzędu.
Nie będę silił się na komentarz ad meritum, ponieważ nie znam akt sprawy, która, sądząc z opisu zawartego w analizie, wyglądała dość poważnie. Co więcej nie chcę również polemizować z komentarzem sędziego Rafała Puchalskiego, który zdaje się podzielać kierunek rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego. Chodzi mi o coś zupełnie innego.
Otóż pan sędzia, obecnie delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości – gdzie, jak wynika z udzielonego DGP wywiadu w dniu 26 lipca 2016 r., zajmuje się szeroko pojętą mediacją – stwierdził, że orzeczenie kary przeniesienia na inne miejsce służbowe w komentowanej sprawie przez sąd pierwszej instancji przy pierwszym jej rozpoznaniu, a więc takiej samej rodzajowo kary jak ta orzeczona wobec sędziego z Gdańska za telefoniczną dyspozycyjność, uzasadnia postulat zwiększenia transparentności dyscyplinarnych postępowań sędziów. Dalej zaś wyraził pogląd, iż: „jako środowisko powinniśmy popierać udział w nich (tj. postępowaniach dyscyplinarnych) czynnika społecznego z oczywistym zastrzeżeniem szczególnego trybu wyboru i kwalifikacji”.
Pozwoli szanowny pan sędzia, że jako członek rzeczonego środowiska nie zgodzę się ze zgłaszanymi postulatami i to w sposób, w jaki Artur Schopenhauer określiłby sformułowaniem: toto genero. Trudno bowiem o większą transparentność, gdy się zważy na fakt jawności sędziowskich postępowań dyscyplinarnych oraz orzecznictwo sądów administracyjnych i Naczelnego Sądu Administracyjnego dotyczące zagadnienia dostępu do informacji publicznej. W rozprawach dyscyplinarnych może więc brać udział publiczność, a informacji o toczących się postępowaniach w odniesieniu do konkretnych sędziów wraz z ich końcowym rezultatem może żądać każdy obywatel w ramach dostępu do informacji publicznej. Więc jak pan sędzia chce zwiększać transparentność, skoro jawne jest wszystko, co w tej kategorii spraw jawne być może? Z całą pewnością zamierzonego rezultatu nie osiągnie się wprowadzając „czynnik społeczny” do składów sądów dyscyplinarnych. Jak rozumiem, chodzi tu zarówno o sądy I instancji, a więc sądy apelacyjne, jak i Sąd Najwyższy, który orzeka w postępowaniach dyscyplinarnych jako sąd II instancji. Natomiast gdy zostaje użyty zwrot „czynnik społeczny”, zwykle chodzi po prostu o składy ławnicze, a zatem sędziów niezawodowych.
Jako karnista pan sędzia Rafał Puchalski niewątpliwie pamięta towarzystwo ławników na sali rozpraw. Ze wszystkich spraw rozpatrywanych przez sądy rejonowe w wydziałach karnych, a także z większości spraw toczących się obecnie w sądach okręgowych, instytucja ławnika została wyeliminowana. Wydaje się, że z uwagi na specyfikę spraw karnych można dyskutować pewnie ad infinitum nad celowością i zakresem owej zmiany. Natomiast w moim przekonaniu składy ławnicze w postępowaniu dyscyplinarnym to rozwiązanie najgorsze z możliwych. Dość przejrzeć niektóre orzeczenia wydane przez Sąd Najwyższy na kanwie art. 107 i nast. ustawy o ustroju sądów powszechnych (t.j. Dz.U. z 2015 r., poz. 133 ze zm.), by można było zorientować się, z jak skomplikowanymi stanami faktycznymi nierzadko mają do czynienia sądy dyscyplinarne obu instancji. Delikt dyscyplinarny to nie tylko czyn polegający na popełnieniu wykroczenia drogowego w postaci przekroczenia prędkości w terenie zabudowanym czy nieobyczajnym, bo niezgodnym z zasadami etyki, zachowaniu się sędziego, co w zakresie warstwy faktograficznej pewnie ocenić nie jest najtrudniej. Wcale nierzadko sądy dyscyplinarne rozpatrują chociażby bardzo skomplikowane zdarzenia drogowe z udziałem sędziów, gdzie wiedza w zakresie obowiązujących przepisów oraz orzecznictwa, jak również odpowiednie doświadczenie nabyte na wielu salach rozpraw, to niezbędne przesłanki wydania prawidłowego orzeczenia.
Przede wszystkim jednak przewinienie dyscyplinarne często ma postać oczywistej i rażącej obrazy prawa, której sędzia dopuścił się w toku rozpoznawania konkretnej sprawy. A na tym polu dochodzi do ścierania się, i to na dość wysokim poziomie abstrakcji, wielu poglądów na interpretacje określonych instytucji kodeksowych, takich jak np. możliwość sprostowania wyroków bądź protokołów rozpraw. Trzeba więc dysponować nie tylko pogłębioną wiedzą prawniczą, doświadczeniem orzeczniczym, ale również znajomością utrwalonej praktyki w jego stosowaniu.
Osobnym zagadnieniem pozostaje kwestia niezawisłości ewentualnych ławników. Jak miałyby wyglądać jej gwarancje? Wszak idzie tu o sądzenie przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, którzy często w swych orzeczeniach mogli narazić się wielu decydentom bez względu na opcję polityczną. Konstatacja powyższa nabiera szczególnego wymiaru, gdy się zważy na niedawny incydent z udziałem prominentnego przedstawiciela Ministerstwa Sprawiedliwości, który wyartykułował, w odpowiedzi na niekorzystną z punktu widzenia jego pozycji procesowej decyzję wpadkową sędziego referenta, groźbę spowodowania wszczęcia postępowania dyscyplinarnego.
Szanowny pan sędzia zastrzega w swym komentarzu, iż ów czynnik społeczny stanowiłyby osoby, wobec których ziściłaby się przesłanka „szczególnego trybu wyboru i kwalifikacji”. Z jaką niecierpliwością i zaangażowaniem pochłaniałem kolejne wersy wypowiedzi sędziego Rafała Puchalskiego, w nadziei, że w końcu dowiem się, jakiż to będzie ten szczególny tryb wyboru i kwalifikacji ławników sądów dyscyplinarnych!
Moje nadzieje okazały się płonne. Pan sędzia szczegóły zachował dla siebie. A nas, czytelników DGP, zostawił z niedosytem. Zresztą podobna praktyka jest już od wielu miesięcy stałym elementem wypowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości. Nieustannie słyszymy o wielkiej rewolucji w wymiarze sprawiedliwości. Nam maluczkim serwuje się kontrolowane przecieki o ograniczeniu stanowisk funkcyjnych, likwidacji trójstopniowej struktury sądów czy wreszcie powołaniu wszystkich sędziów na nowe stanowiska sędziów sądów powszechnych. Powoli do tego zestawu dołącza właśnie czynnik społeczny w sądownictwie dyscyplinarnym. Jest to pewna zmiana, bo kilka miesięcy temu mówiono o nowym pionie dyscyplinarnym przy prezydencie. A jeszcze wcześniej omawiano w prasie pomysł powołania na stanowiska rzecznika dyscyplinarnego i jego zastępców . . . prokuratorów (!).
A gdyby tak potraktować sędziów i obywateli odrobinę poważniej i w końcu uchylić nieco szerzej rąbka tej wielkiej tajemnicy? Myślę, że odbyłoby się to z pożytkiem dla wszystkich. A i ja nie musiałbym zastanawiać się, co oznaczają zbitki słów „szczególny tryb wyboru i kwalifikacji”. Z całą pewnością odsłonięcie tego, co zakryte, a o czym mówi się od wielu miesięcy, skróciłoby męki oczekiwania. Rozmawiając często ze swoimi koleżankami i kolegami, dochodzę do wniosku, że cała sytuacja przypomina nieco moment, który meteorolodzy nazywają w rozbudowanej funkcji huraganu „okiem cyklonu”. Jest to moment ciszy, kiedy podmuchy wiatru nieco zelżały, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że za chwilę wicher uderzy ze zdwojoną siłą. Na razie wszak trwa złowieszcza cisza i nerwowe oczekiwanie.
Panie sędzio, gdzie podział się legendarny Dredd, znany ze swojej bezkompromisowości i prawości? Zagrajmy w otwarte karty. Dyskutujmy w atmosferze wzajemnego szacunku i woli porozumienia. A więc – karty na stół!