Prawo do sądu nie jest tym samym co prawo proszenia o pomoc. Jeśli taka prośba niemieszcząca się w granicach prawa do sądu przybiera formę pisma procesowego, to sędzia jest poniekąd w kropce.
Kodeks postępowania cywilnego kradnie stronom prawa. Bo nie mogą decydować, czy złożą pismo w sprawie, czy nie (to feliotonowato streszczona teza Anny Krzyżanowskiej z artykułu „Kodeks ogranicza prawo do sądu”, DGP z 27 czerwca 2014 r.). Chodzi o art. 207 k.p.c. Po wniesieniu pozwu i odpowiedzi na pozew pisma przygotowawcze można składać, tylko gdy sąd tak postanowi. Jeśli zaś złoży się bez postanowienia, to pismo podlega zwrotowi. Szczeciński sąd rejonowy zakwestionował konstytucyjność tej regulacji przed Trybunałem Konstytucyjnym. Słusznie, podejrzenie niekonstytucyjności przepisu zobowiązuje sąd do zadania trybunałowi stosownego pytania. O orzeczeniu TK za chwilę. Teraz o pomstowaniu prawników.
Zawodowi pełnomocnicy podnoszą, że taka regulacja sprawdza się w sprawach szablonowych. Natomiast życie pokazuje, że wiele spraw przypomina raczej spektakl interaktywny (taki, w którym widzowie współkształtują widowisko) niż inscenizację opartą na scenariuszu znanym wszystkim aktorom na pamięć. Innymi słowy nigdy nie wiadomo, na jaki pomysł wpadnie druga strona lub jej prawnik, więc trzeba mieć możliwość natychmiastowej reakcji. Z kolei sędziowie wskazują, że regulacja ma skutek uboczny w postaci puchnącej korespondencji między stronami a sądem na temat możliwości i zasadności złożenia jakiegoś pisma. Krócej byłoby je przeczytać i stwierdzić, czy wnosi coś do sprawy, czy nie, a potem stosownie odnieść się do tego w uzasadnieniu wyroku. Ponadto sędziowie wskazują, że cała regulacja jest psu na budę, bo jak strona nie dostanie pozwolenia na złożenie pisma, to załączy je do protokołu lub wygłosi na rozprawie. Co ośmiesza ustawodawcę jako autora przepisu i uchybia godności sądu, który musi obserwować tę próbę wejścia główną bramą, a w razie porażki – boczną furtką. Skutek jest taki, że sąd pozna pismo, chce czy nie chce. Korzyść dla strony jest taka, że sędzia przeczyta je z zawieszonym w głowie zaciekawionym pytaniem: „O co tyle hałasu?”. Gorzej, jeśli to będzie pytanie zirytowane.
No to teraz popatrzmy na cel wprowadzenia tej regulacji: ograniczenie umyślnego przewlekania sprawy, instrument do rozpoznania sprawy bez zbędnej zwłoki, zdyscyplinowanie stron w kierunku koncentracji materiału procesowego. Słusznie: skoro sąd ma działać szybko, to strony też powinny szybko mówić, czego chcą i dlaczego. Pytanie, czy te cele nie mogły być zrealizowane bez nowego brzmienia przepisu? A jeśli nie mogły, to czy on je realizuje. No i, idąc za głosem sądu szczecińskiego i wspomnianej autorki, czy regulacja ta nie ogranicza prawa stron do sądu?
Od początku istnienia art. 207 k.p.c. przewodniczący mógł zarządzić przed pierwszą rozprawą (początkowo tylko w sprawach „zawiłych” lub „rozrachunkowych”, potem we wszystkich) wniesienie odpowiedzi na pozew i w miarę potrzeby wymianę przez strony dalszych pism przygotowawczych, oznaczając porządek składania pism, termin złożenia i okoliczności, które mają być wyjaśnione. Czyli mógł szkicować scenariusz. Co nie stało na przeszkodzie wnoszeniu pism przez strony. Różnica jest taka, że teraz strona jednak musi skiknąć przez jedną przeszkodę: uprzednią zgodę sądu. Skutkiem czego scenariusz jest niezbrukany dygresjami.
Nie można zapominać i wcześniej, i teraz, że strona może aż do zamknięcia rozprawy przytaczać fakty i dowody, uzasadniając swoje wnioski lub przecząc cudzym, z zastrzeżeniem niekorzystnych dla niej skutków zwlekania (art. 217 k.p.c.).
W praktyce często pismo składa się jednocześnie z wnioskiem o zgodę, ponieważ wychodzi się z niegłupiego założenia, że sędzia, aby się dowiedzieć, czy jest wartościowe z punktu widzenia sprawy i czy warto wydać zgodę na jego złożenie, musi je przeczytać. To spowodowało, że wcześniej sędzia po prostu czytał pisma składane przez strony i oceniał ich treść pod względem przydatności dla sprawy i sprawdzenia ewentualnego przewlekania, a teraz dokonując tego samego, musi się wypowiedzieć w postanowieniu.
Podsumowując uprzednią i obecną regulację składającą się z tych dwóch przepisów, przed 3 maja 2012 r., sąd zawsze mógł układać scenariusz postępowania, zgodnie z prawem i doświadczeniem, a strona mogła wnosić pisma z faktami i dowodami do woli, z ryzykiem pominięcia tych spóźnionych. A od 3 maja sąd dodatkowo może zwracać pisma „niezamówione” i pomijać nie tylko dowody powoływane w celu zwłoki lub na okoliczności już dowiedzione, ale także twierdzenia spóźnione, chyba że zachodzą wskazane w art. 207 par. 6 czy 217 par. 2 k.p.c. okoliczności usprawiedliwiające. Więcej może? Może... Jednak nie. Regulacja jest zbędna. Sąd tak czy tak stanie przed koniecznością poznania treści pisma: przy okazji sprawdzania, czy nie ma w nim wniosku dowodowego albo w charakterze załącznika do protokołu, albo w formie słuchowiska na sali sądowej. Albo po prostu zerknie z ciekawości, czy przypadkiem strony nie proponują scenariusza alternatywnego do tego przygotowanego przez sąd. Tyle tylko, że musi coś zrobić z obligiem zwrotu pisma „nie na zlecenie”.
A czy przepis w obecnym brzmieniu stanowi ograniczenie prawa do sądu?
Sąd powinien przeciwdziałać przewlekaniu postępowania, jednak w taki sposób, aby odbyło się to bez szkody dla wyjaśnienia sprawy (art. 6 par. 1 k.p.c.). Chodzi o to, że sąd ma obowiązek „zbadania przedstawionych wniosków, argumentów i dowodów, bez uprzedniego przesądzania o ich znaczeniu dla rozstrzygnięcia sprawy” (A. Nowicki, Komentarz do art. 6 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności [w:] Nowicki Marek Antoni, „Wokół Konwencji Europejskiej. Komentarz do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”, LEX/el 2010 r). Jednocześnie „prawo do rzetelnego procesu sądowego obejmuje prawo stron procesu do przedstawienia argumentów mających, ich zdaniem, istotne znaczenie dla rozstrzygnięcia sprawy. Jest ono skuteczne tylko w razie faktycznego wysłuchania tych argumentów przez sąd, a więc ich odpowiedniego rozważenia” [tamże].
Z drugiej jednak strony, zarówno uczestnicy, jak i strony postępowania obowiązani są dokonywać czynności procesowych zgodnie z dobrymi obyczajami, dawać wyjaśnienia co do okoliczności sprawy zgodnie z prawdą i bez zatajania czegokolwiek oraz przedstawiać dowody (art. 3 k.p.c.) oraz są obowiązani przytaczać wszystkie okoliczności faktyczne i dowody bez zwłoki, aby postępowanie mogło być przeprowadzone sprawnie i szybko (art. 6 par. 2 k.p.c.). I sąd ma tego pilnować, co wynika z art. 6 i 217 k.p.c.
Problem powstaje, kiedy strony utożsamiają prawo do sądu z prawem do żądania pomocy. (Trochę tu mylenia funkcji sądu z funkcją organów administracji publicznej, które w znacznie większej mierze mają obowiązek pomocy i badania spraw z urzędu, por. art. 7 i wynikające z tej zasady dalsze przepisy k.p.a.). „Prośba o pomoc” to pojęcie szersze niż „wniosek o załatwienie sprawy” w rozumieniu art. 45 konstytucji. Jeśli taka prośba niemieszcząca się w granicach prawa do sądu, przybiera formę pisma procesowego, to sędzia jest poniekąd w kropce. Trochę ratuje sytuację art. 5 k.p.c., który pozwala sądowi udzielić stronom i uczestnikom nieobsługiwanym przez zawodowców niezbędnych pouczeń, co trzeba zrobić, proceduralnie, żeby sąd mógł zadziałać w sprawie. Tacy bezradni lub niewiedzący konsumują czas, ale nie są zmorą. Upiorami są dopiero ci, którzy z pełną premedytacją i we własnym interesie dbają o to, by orzeczenie nie zostało szybko wydane. Każdy prawnik wie, jaką choreografię akrobacji wykonać, aby spowolnić proces podejmowania decyzji przez sąd i uczynić z niego „runmagedon” (bieg z określoną ilością różnego rodzaju przeszkód).
I tu powstaje szekspirowsko doniosłe pytanie: czy nie powinno być instytucji nadużycia praw procesowych, podobnie jak kodeks cywilny przewiduje w art. 5 nadużycie prawa materialnego? Są sankcje za poszczególne naruszenia procesowe, ale nie ma klauzuli generalnej, lustrzanej wobec kodeksowo cywilnej. Na pakiet składają się: 1) obowiązek zwrotu kosztów wywołanych ich niesumiennym lub oczywiście niewłaściwym postępowaniem (art. 103 par. 1 k.p.c.); 2) skazanie na grzywnę (art. 120 par. 3 i 4 k.p.c.); 3) pominięcie spóźnionych dowodów (art. 207 i 217 k.p.c.); 4) uznanie za przyznane faktów (art. 230 k.p.c.), 5) niekorzystna ocena dowodów (art. 233 par. 1 k.p.c.); 6) negatywna ocena odmowy przedstawienia dowodu przez stronę (art. 233 par. 2 k.p.c.); 7) skazanie na grzywnę strony, która w złej wierze lub lekkomyślnie zgłosiła zarzuty (art. 252 i 253 oraz 255 k.p.c.); 8) pominięcie przez sąd drugiej instancji nowych faktów i dowodów, jeżeli strona mogła je powołać w postępowaniu przed sądem pierwszej instancji, chyba że potrzeba powołania się na nie wynikła później (art. 381 k.p.c.); 9) stosowanie środków przymusu w wypadku niezłożenia wykazu lub odmowy odpowiedzi (art. 916 k.p.c.). Jednak pęczek różnokolorowych kwiatków to nie to samo co jeden solidny, kwitnący kaktus.
Co ciekawe, w ustawie nowelizującej art. 207 k.p.c. wskazano, że „nie jest to pełne rozwiązanie problemu nadużywania uprawnień procesowych, jednak uznano, że na obecnym etapie rozwiązanie dalej idące nie byłyby możliwe” (pkt III.2. uzasadnienia do ustawy z 16 września 2011 r. o zmianie ustawy – Kodeks postępowania cywilnego oraz niektórych innych ustaw, Dz.U. z 2011 r. nr 233, poz. 1381, zmieniającej ustawę z dniem 3 maja 2012 r.).
Niemożliwe? Dlaczego? Nie widzę przeszkód dla wprowadzenia do k.p.c. odpowiednika art. 5 k.c. Po pierwsze prawo do sądu nie jest prawem instrumentalnym, jedynie umożliwiającym realizację innych praw, lecz jest prawem autonomicznym. Można je więc całkiem samodzielnie naruszyć. Po drugie nie należy bać się takiego rozwiązania, ponieważ ma dotyczyć sytuacji skrajnych, tak samo zresztą jak regulacja art. 5 k.c. Czy ktoś słyszał, by sądy nadużywały art. 5 k.c.? Przeciwnie, używają go ostrożnie jak porcelany.
Wyobraźmy sobie, że osoba o bardzo niskich dochodach nudzi się. Zaopatrzy się w książkę telefoniczną. W kafejce internetowej przygotuje pozew na stronę. Wydrukuje 500 sztuk. Naniesie nazwiska i adresy osób wybranych z książki telefonicznej i złoży pozwy w sądzie, na dzienniku podawczym (żeby nie wydawać na znaczki). Załóżmy, że składa do wydziału, w którym jest dziesięciu sędziów, więc każdy z nich dostanie średnio pięćdziesiąt pozwów. Koszt to 2 zł za użycie internetu, 8 za ryzę papieru i 30 za wydruk. Cztery dychy, a kupa zabawy i można koncertowo sparaliżować wydział. To jest władza! (polecam post z blogu http://sub-iudice.blogspot.com pt. „Gra w durnia”). I na tym nie koniec. „Obsługa” tych spraw oczywiście wywołuje skutki dla innych stron w innych sprawach: sędzia ma nierozciągliwą ilość czasu, więc albo pozostałym poświęci go mniej, albo będą oni dłużej czekać na rozstrzygnięcie. Można poważnie rozważać, czy działanie nudzącego się nie stanowi nadużycia prawa do sądu, w tym przez sam fakt ograniczenia prawa do sądu innych osób. Dlatego instytucja nadużycia praw procesowych powinna powstać, choć wyrzeźbiona dokładnie według konstytucyjnej zasady proporcjonalności: zgodnie z art. 31 ust. 3 konstytucji ograniczenie prawa musi być proporcjonalne do osiąganych za jego pomocą celów.
A wracając do dyskutowanego brzmienia art. 207 k.p.c.: moim zdaniem konstytucyjna zasada proporcjonalności nie została naruszona. Natomiast została naruszona prakseologiczna zasada niezbędności (prakseologia, określana „gramatyką czynu”, to nauka o skuteczności działania).
I teraz pora na trybunałową odpowiedź dla szczecińskiego sądu (postanowienie z 25 listopada 2015 r., sygn. akt P 12/14). Przytaczam ją na koniec, ponieważ moje przemyślenia zanotowałam w 2014 r., a TK wypowiedział się w 2015 r., więc zachowałam chronologię. Co prawda trybunał odmówił merytorycznego rozpoznania ze względów formalnych. Jednak, zapewne idąc za udzieloną kiedyś radą prof. Ewy Łętowskiej, żeby nie uciekać od dyskusji, nawet jeśli musi się formalnie zamknąć sprawę bez merytorycznego rozstrzygnięcia, w dyskusję się wdał.
Zdaniem pytającego sądu art. 207 par. 3 k.p.c. wytwarza pole do swoistego „przedsądu”, w którym skład orzekający ma obowiązek podjęcia uprzedniego w stosunku do wyroku rozstrzygnięcia, oceniając „przydatność” określonego pisma procesowego w sprawie. Zaś trybunał wskazał, że ta regulacja jest normą kompetencyjną, która daje z jednej strony sądowi luz decyzyjny w zobowiązywaniu stron do składania dalszych pism przygotowawczych, z drugiej natomiast pozwala panować nad toczącym się postępowaniem. Celem jest umożliwienie sądowi czuwania nad tokiem procesu, właściwa jego organizacja, a także zapobieganie nadużywaniu prawa procesowego przez strony i jeszcze zwiększenie roli ustnego etapu – rozprawy. Niezależnie od możliwości zobowiązania stron do składania dalszych pism przygotowawczych, uzyskanie wyjaśnień faktycznych lub prawnych może nastąpić także na rozprawie, aż do jej zamknięcia. Realizując to uprawnienie, strona może złożyć oświadczenie w formie ustnej lub jako załącznik do protokołu (art. 162 k.p.c.) czy zająć stanowisko w mowie końcowej. Chociaż ustawodawca przewiedział w art. 207 par. 6 i art. 217 par. 2 k.p.c. mechanizm prekluzji, wyrażający się w pomijaniu przez sąd spóźnionych twierdzeń i dowodów, to jednak nie jest on bezwzględny. Pominięcie twierdzeń niezgłoszonych sądowi we właściwym czasie pozostawiono dyskrecjonalnej decyzji sądu, który jest w stanie ocenić czy twierdzenia i dowody strony zgłaszały – i mogły zgłaszać – bez zwłoki. Zgadzam się z trybunałem, że nie doszło do naruszenia konstytucji. Natomiast weszłam w polemikę co do sensu czy skuteczności tego przepisu. Jednak nie z trybunałem, bo TK wskazał w tym samym uzasadnieniu postanowienia, że nie jest od oceniania sensowności przepisów, tylko ich konstytucyjności. Zgoda.
A konkluzja? Można mieć furę instrumentów, mniej lub bardziej użytecznych, zbędnych lub niezbędnych, ale o tym, jak przebiegnie operacja, i tak rozstrzygać będzie zdrowy rozsądek chirurga. Czyli sędziego.