Bieżący spór wokół Trybunału Konstytucyjnego ma swój kontekst. Jest nim utrwalony brak zaufania do tej instytucji wśród części polskiego społeczeństwa i części elit politycznych. Jedną z przyczyn tej nieufności jest rodowód sądu konstytucyjnego. Ważniejsze są jednak wydarzenia z ostatniej dekady, w której ta nieufność znacznie się utrwaliła.
Jest to wypadkowa zarówno niektórych orzeczeń trybunału, jak i postawy politycznej części sędziów. Tło sporu odróżnić należy od bezpośredniej przyczyny, którą było uchwalenie po przegranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich w czerwcu 2015 r. nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, a następnie – dokonany w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu – wybór pięciu sędziów. Trudno zrozumieć racje, dla których w trakcie zmiany politycznej część sędziów zdecydowała się uczestniczyć w pośpiesznym procedowaniu nowej ustawy o TK (Dz.U. z 2015 r. poz. 1064); wbrew doświadczeniu starych prawników, zgodnie z którym należy zaniechać zmian, jeśli ich koszty mogą się okazać wyższe niż korzyści. Tak czy inaczej otworzono puszkę Pandory.
Motywacje mogły być różne, ale przez część opinii publicznej działanie to zostało odebrane jako próba zatrzymania zmian politycznych. Utrwaliło się przekonanie, że trybunał jest instytucją, która służy środowiskom liberalno-lewicowym w utrzymaniu rządów w Polsce.
Od wielu miesięcy Trybunał Konstytucyjny znajduje się w centrum politycznego sporu. Najpilniejszym problemem do rozwiązania jest to, że kwestionowane są podstawy prawne jego działania, a w konsekwencji – same jego rozstrzygnięcia. Dalej idącym celem powinno być przywrócenie przekonania, że TK służy całemu społeczeństwu, a nie tylko jego części. Nie uda się to bez wzmocnienia legitymacji i transparentności jego działania. Dla odbudowy autorytetu trybunału nie mniej zasadnicza jest kwestia powściągliwości. Po pierwsze, powściągliwości w interpretacji przepisów konstytucji, które stanowią o kompetencjach. Jeśli, będąc sądem prawa, zaczyna on badać konstytucyjność aktów stosowania prawa, wychodzi poza rolę przypisaną mu przez konstytucję. Po drugie, powściągliwości w uznawaniu tego, co jest niezgodne z konstytucją i w formułowaniu uzasadnień wyroków. Konstytucja zawiera wiele przepisów sformułowanych ogólnie. Nie może to jednak prowadzić do nadawania im dowolnie przyjętych znaczeń, tak aby uzasadnić z góry przyjętą tezę. Niezależnie od tego zaczyna się zacierać granica między kontrolą konstytucyjności a oceną efektywności prawa, która jest zasadniczo domeną polityki.
Po trzecie, konieczna jest wstrzemięźliwość w wystąpieniach publicznych obecnych i byłych sędziów TK. Jeśli nie zmieni się praktyka ostatnich lat, sędziowie będą coraz bardziej postrzegani jako aktorzy na scenie politycznej bądź wręcz jako rzecznicy określonej partii. Tej powściągliwości wyraźnie zabrakło, gdy w trakcie prac nad lipcową ustawą, występując w imieniu TK w Sejmie, prezes Andrzej Rzepliński swoje opinie dotyczące niekonstytucyjności nowej ustawy przedstawiał jako stanowisko samego trybunału. Nie powinno do tego dojść. A jeśli już się zdarzyło, w interesie instytucji byłoby rozważenie wyłączenia się takiego sędziego z orzekania w tej sprawie.
Wyrok trybunału, który ma zapaść jutro, będzie kolejnym aktem w trwającej od roku dyskusji dotyczącej kształtu TK. W ustawie z 22 lipca 2016 r. zasadniczo powtórzono przepisy ustawy obowiązującej w latach 1997-2015. Można uznać je za niedoskonałe, ale trudno kwestionować ich konstytucyjność. Badana ustawa nie ma na celu rozwiązania wszystkich spornych kwestii i tego nie robi. Pełni jednak ważną funkcję: daje trybunałowi możliwość orzekania na podstawie niekwestionowanej przez nikogo podstawy prawnej. Tym samym rozwiązuje najważniejszy, najpilniejszy problem i znacząco zawęża pole sporu. Jest to w interesie naszego porządku prawnego, choć może niekoniecznie w interesie części opozycji, dla której konflikt wokół trybunału jest wygodną płaszczyzną utrzymania czy wręcz intensyfikacji konfliktu politycznego.
Tryb i okoliczności, w jakich TK zdecydował się na zbadanie konstytucyjności ustawy z 22 lipca 2016 r., budzą zaniepokojenie. W sytuacji rozbieżnych stanowisk dotyczących tego, na jakiej podstawie powinien dokonać tej kontroli, wyznaczenie terminu rozprawy w ciągu tygodnia, w środku wakacji, na posiedzeniu niejawnym, z ograniczeniem zasady równości stron związanym z praktycznym brakiem czasu na przygotowanie stanowisk, musi wywoływać pytania i o legalność takich działań, i o wolę choćby ograniczenia sporu. Jaką wartość w tym świetle ma krytyka działań parlamentu, któremu zarzuca się pośpieszne procedowanie, ograniczenie możliwości zajmowania stanowisk przez strony czy niedostateczną transparentność działań? Warto zwrócić uwagę, że obecna ustawa była procedowana w parlamencie sześć razy dłużej, niż wynosił czas, jaki dał sobie trybunał. Obrady plenarne, posiedzenia komisji i podkomisji były jawne i transmitowane online. Wielokrotnie więcej czasu mieli też uczestnicy na przedstawienie swoich racji.
Stara paremia prawnicza mówi: „Fiat iustitia, pereat mundus” (Niech stanie się sprawiedliwość, choćby świat miał zginąć). Dobrze ona opisuje pokusę, przed którą stoi część sędziów trybunału. Warto jednak pamiętać, że w tej sprawie opinie, co jest słuszne, są rozbieżne. Mało prawdopodobne, aby strony się nawzajem do nich przekonały. Natomiast groźba dalszego upadku autorytetu trybunału i dalszej destrukcji porządku konstytucyjnego jest wielce prawdopodobna. Dlatego trzeba odrzucić istniejącą pokusę, szukać pragmatycznych i kompromisowych rozwiązań, aby maksymalnie ograniczyć pole sporu.
Dr Bartłomiej Wróblewski, konstytucjonalista, poseł PiS / Dziennik Gazeta Prawna