Jest ich już ponad 214 tys. To stanowczo za dużo. Ich rodzice utracili lub mają ograniczone prawa rodzicielskie. Jak zapobiegać takim sytuacjom?
Ponad 43 tys. spraw o odebranie praw rodzicielskich wpłynęło w ubiegłym roku do sądów. W blisko połowie z nich wymiar sprawiedliwości uznał, że konieczne jest co najmniej ich ograniczenie. Dla porównania w 2000 r. takich spraw było 28 tys., a rodzicom prawa odebrano lub ograniczono w 17 tys. przypadków. Zjawisko przejmowania opieki nad nieletnimi przez państwo jest więc coraz powszechniejsze. Zdaniem ekspertów można by tego uniknąć, gdyby urzędnicy realnie pomagali rodzinom z problemami: zwiększyli liczbę asystentów, zapewniali pomoc terapeutyczną i opracowali kompleksową politykę wspierania rodzin. Wtedy ostateczny krok, czyli odebranie dziecka, podejmowany byłby znacznie rzadziej
Choć dzieci w Polsce ubywa, liczba tych, które na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu objęte są opieką, kuratelą lub nadzorem wynikającym z ograniczenia władzy rodzicielskiej, systematycznie rośnie. I głównym powodem odbierania dzieci rodzinom wcale nie jest ubóstwo.
Według najnowszych danych Ministerstwa Sprawiedliwości na koniec 2015 r. było ich już 214 512. Rok wcześniej statystyki mówiły o 208 tys., w 2005 r. – 182 tys., a w 1995 – 162 tys. Największy wzrost jest w grupie dzieci, których rodzicom ograniczono władzę rodzicielską, ich liczba zwiększyła się ze 148 tys. przed ćwierćwieczem do 184 tys. Wyraźnie przybyło też nieletnich, których rodzice całkowicie stracili prawo do opieki. Dziś jest ich już niemal 25 tys., a ćwierć wieku temu było ledwie 16 tys. Ledwie, bo pamiętajmy, że wtedy w Polsce mieszkało ponad 11 mln nieletnich, a dziś jest ich już niecałe 7 mln.
– Niespecjalnie rośnie liczba dzieci trafiających do rodzin zastępczych. Jeżeli jest tu widoczny statystyczny postęp, to dlatego, że więcej dalszych rodzin ma świadomość, że mogą starać się o takie uprawnienia – tłumaczy Izabella Ratyńska, dyrektor biura Fundacji Dzieci Adopcyjnych. W dodatku, choć w ciągu 25 lat liczba dzieci, którymi opiekują się rodziny zastępcze, wzrosła z 32 do 42 tys., to w ciągu ostatnich 10 lat stoi praktycznie w miejscu czy nawet lekko spada, bo jeszcze w 2010 r. było ich 46 tys.
Dzieci coraz mniej, sierot ubywa, ale rośnie liczba dzieci, którymi zajmuje się państwo / Dziennik Gazeta Prawna
Budzącym najwięcej kontrowersji zjawiskiem jest rosnąca skala spraw sądowych o pozbawienie rodziców praw rodzicielskich. W ciągu 15 lat wzrosła z 4 tys. do niemal 11 tys. rocznie. To budzi spory opór społeczny, a najczęściej pojawiającym się zarzutem jest to, że sądy i służby nadużywają biedy jako powodu do odbierania dzieci. – Z mojego wieloletniego doświadczenia wynika, że takie argumenty to mit i populizm. Owszem, bieda jest problemem rodzin, które tracą dzieci, ale to zawsze jest jeden z wielu powodów – zapewnia Jolanta Zmarzlik, terapeutka z Fundacji Dzieci Niczyje. – Czasem oczywiście zdarzają się takie wypadki, jak eksmisje z mieszkań za niepłacenie czynszu, podczas których dorośli trafiali do noclegowni, a dzieci do domów dziecka, ale takie sytuacje szybko zdiagnozowano i powstrzymano – dodaje ekspertka.
Uważa, że powodem, iż tyle dzieci trafia pod państwową opiekę, jest fakt, iż dziś jest większa świadomość praw dziecka, tak wśród służb, jak i w społeczeństwie. – Czasem trzeba obciąć palec, by uratować życie. Nie oszukujmy się – są rodziny z tak poważnymi problemami, krzywdzące dzieci, że by je uratować, trzeba odseparować – dodaje Zmarzlik.
Przed kilkoma tygodniami weszła w życie nowelizacja kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, która ma zakazać sądom odbierania dzieci tylko z powodu biedy w rodzinie. Ministerstwo Sprawiedliwości, tworząc ją, przedstawiało wyliczenia, zgodnie z którymi tylko w pierwszym półroczu 2015 r. sądy w 61 sprawach tak właśnie orzekły. Jak wynika jednak z ubiegłorocznej kontroli NIK, podczas której zbadano 341 przypadków odebrania dzieci rodzicom, w żadnym ubóstwo nie było wyłącznym motywem działania służb.
Nie znaczy to, że rosnąca liczba „państwowych dzieci” to rzecz normalna. Wręcz przeciwnie. Jak wykazała wspomniana kontrola, niewiele rodzin może liczyć na pomoc asystentów rodziny, którzy powinni na bieżąco pomagać w rozwiązywaniu problemów, bo po prostu ośrodków nie stać na ich zatrudnianie. W konsekwencji rodziny nie dostają równych szans na pomoc i poprawę swojego losu.
W latach 2012–2014, objętych kontrolą NIK, dzieci odebrano 4,5 proc. rodzin, u których ośrodki pomocy społecznej stwierdziły problemy opiekuńczo-wychowawcze. Jednak w niektórych OPS-ach ten odsetek sięgał aż... 33,5 proc. NIK stwierdził też przypadki, gdzie odbierano dzieci rodzinom, których wcześniej ośrodki nawet nie rozpoznały jako potrzebujące wsparcia.
– Wciąż nie mamy, i to nie tylko w Polsce, takich środków, by pracować pełnymi zespołami nad rodziną. By tam, gdzie się da zapobiec odebraniu dziecka, i tam, gdzie do tego już doszło, zadbać o to, by – jeżeli jest szansa – dziecko mogło do domu wrócić – tłumaczy Zmarzlik i opowiada, że często niestety asystenci rodzin, którzy mają taką pomoc zapewniać, to młodzi ludzie bez doświadczenia, którzy mają ledwie jedną godzinę tygodniowo na pracę z daną rodziną.
Przytakuje jej Ratyńska. – Do rozwiązania problemu nie wystarczy nowelizacja kodeksu rodzinnego i opiekuńczego ani nawet program 500+. Naprawdę potrzebna jest całościowa reforma systemu pomocy rodzinie – mówi ekspertka i wymienia, że trzeba wzmocnić system asystentów rodziny, terapeutów rodzinnych. Eksperci mówią też o konieczności pracy w całych społecznościach, tworzenia pomocy sąsiedzkiej, krótkoterminowych rodzin zastępczych i różnych lokalnych usług, również terapeutycznych dla rodzin.

Nie umiemy pracować z rodzinami

Z roku na rok rośnie liczba dzieci, których rodzicom ogranicza się lub wręcz odbiera prawa rodzicielskie. Co jest powodem? Bieda?

Tomasz Polkowski, prezes Fundacji Dziecko i Rodzina / Dziennik Gazeta Prawna
Nie. Sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Owszem, mogły się gdzieś zdarzać pojedyncze przypadki ograniczania lub odbierania praw rodzicielskich z powodu bardzo złej sytuacji ekonomicznej rodziców. Powodów wzrostu liczby dzieci, które wpadają w państwowy system, jest więcej. Po pierwsze to znacznie większe uwrażliwienie służb pomocy społecznej, sądów, policji na sytuację dziecka. Za dużo było głośnych spraw, w których poszkodowane, czasem wręcz zabijane, były dzieci, dlatego dziś na wiele sytuacji kryzysowych reaguje się o wiele mocniej niż kilka, kilkanaście lat temu. Po drugie więcej jest problemów rodzin wynikających ze zmian społeczno-ekonomicznych w kraju.

To może dobrze. W końcu chyba lepiej, by dziecko trafiło pod opiekę państwa, niżby jego życie i zdrowie były zagrożone w domu?

Na pewno to, że świadomość krzywdy dziecka jest większa, to dobrze. Ale wcale nie jest dobrym sygnałem to, że liczba dzieci w systemie co roku się zwiększa. To niestety niezbicie pokazuje, że nieskuteczna jest druga część działań państwa, czyli praca z rodziną.
Przecież odbieranie i ograniczanie praw rodzicielskich powinno być środkiem ostatecznym. Zanim do tego dojdzie, z rodzinami powinni pracować terapeuci, których w systemie pomocy społecznej ze świecą szukać, asystenci rodziny – zatrudniani przez samorządy – w każdej gminie mają inny status. Czasem to tacy pomocniczy pracownicy socjalni, a czasem wręcz przeciwnie – ludzie, którzy starają się naprawdę pomóc rodzinom za pomocą profesjonalnych narzędzi pracy. Ale są o wiele za słabo wynagradzani – zarabiają zazwyczaj ok. 1500 zł i jest wśród nich za duża rotacja, by naprawdę ich praca mogła mieć realne efekty. Kolejnym problemem jest to, że gdy dziecko już trafi do systemu, to asystent zwykle przestaje w tej rodzinie pracować. Ponadto system działa na podstawie starych metod diagnostycznych. Taka rodzina, zamiast profesjonalnej pomocy, zostanie nazwana, czy raczej wyzwana, przez pracowników systemu „patologiczną”, „dysfunkcyjną”.

Czyli problemem nie tylko jest odbieranie dzieci, ale również brak pracy nad tym, by wracały do rodzin?

Po odebraniu dziecka rodzina zostaje pozostawiona sama sobie, a dzieci latami tkwią w kolejnych instytucjach. A przecież, jak wskazują badania, po dziewięciu miesiącach do roku pojawia się zjawisko przyzwyczajenia do sytuacji, w której dziecko jest gdzieś poza domem. Rodzice zaczynają wierzyć w to, że są do niczego, i coraz słabiej starają się o powrót dziecka. A jeśli nawet się starają, wtedy powrót dziecka do domu staje się bardzo trudny – często właśnie z powodu biedy. Sądy, kuratorzy stawiają przed rodzicami kolejne zadania do spełnienia: wyremontowanie mieszkania, zakup mebli dla dzieci, zapewnienie odpowiedniej sytuacji ekonomicznej. Zapomina się o tym, że od sytuacji ekonomicznej dla rozwoju dziecka ważniejsza jest pozytywna i trwała więź, której żadna, nawet najlepsza, instytucja nie zapewni. Bez takiej więzi dzieci nie rozwijają się właściwie.