Wynik przetargu jedynie w 40 proc. będzie zależeć od zaoferowanej kwoty, a zamawiający będzie musiał wymagać zatrudnienia pracowników na etat. Takie są rządowe propozycje zmiany przepisów.
Co jeszcze ma się zmienić w zamówieniach / Dziennik Gazeta Prawna
Rząd kończy przygotowywać projekt nowelizacji ustawy – Prawo zamówień publicznych. Wczoraj przedstawił go działającemu w ramach Rady Dialogu Społecznego Zespołowi ds. Zamówień Publicznych. I poprosił o opinię w sprawie kilku propozycji, które mogą budzić kontrowersje, uzależniając od niej ostateczne wprowadzenie ich do projektu.
Jedna z nich dotyczy pozacenowych kryteriów oceny ofert. Już od ponad roku organizatorzy przetargów muszą je stosować, co miało poprawić jakość zamówień. Tyle że – jak pokazało doświadczenie – najczęściej przypisują im bardzo małą wagę, np. 5 proc. Ostatecznie więc i tak decydujący jest koszt proponowany przez wykonawcę.
Dlatego rząd chce, by – poza zamówieniami o ustalonych standardach jakościowych – cena mogła stanowić jedynie do 40 proc. wagi wszystkich kryteriów.
– To krok w dobrym kierunku, bo rzeczywiście dzisiaj obowiązek stosowania kryteriów pozacenowych jest powszechnie obchodzony – ocenia Marek Kowalski, przewodniczący Zespołu ds. Zamówień Publicznych, ekspert Konfederacji Lewiatan.
Powinna temu jednak towarzyszyć szeroka akcja edukacyjna i upowszechnianie dobrych praktyk, gdyż wielu zamawiających ma dzisiaj problem ze stosowaniem pozacenowych kryteriów. Widzę tu przede wszystkim rolę Urzędu Zamówień Publicznych, dlatego tak ważne jest jak najszybsze powołanie jego prezesa – dodaje.
Kryteria, ale jakie?
Zespół pozytywnie ocenił propozycję rządu co oznacza, że trafi ona do ostatecznej wersji projektu. Zdania na temat tego pomysłu są jednak podzielone.
– Bez wątpienia jest to zmiana daleko idąca, ale dostrzegam jej uzasadnienie, chociażby w praktyce krajów zachodniej Europy – wskazuje Grzegorz Wicik, radca prawny w kancelarii De Virion Turczynowicz-Kieryłło i Wspólnicy.
– Przykładowo w Niemczech, gdzie kryteria pozacenowe od dawna są wymagane, wzorcowe dokumenty zachęcają do tego, by cena nie przekraczała 50 proc. Ustawienie progu na 40 proc. idzie o krok dalej, ale jest akceptowalne – uważa.
Część ekspertów obawia się natomiast, że zmiana tak naprawdę nie poprawi jakości zamawianych towarów i usług.
– Wystarczy popatrzeć na doświadczenia ostatniego roku. W zdecydowanej większości przetargów stosowane są jedynie dwa pozacenowe kryteria: termin realizacji zamówienia i okres gwarancji. Są one proste do zastosowania, ale przy większości zamówień nie mają większego znaczenia – stwierdza Artur Wawryło, ekspert Centrum Obsługi Zamówień Publicznych.
Dlatego tak istotne będzie pokazanie zamawiającym – najlepiej na konkretnych przykładach – jakie kryteria mają sens przy konkretnych zamówieniach. Oczywiste jest, że przy przebudowie ruchliwej drogi termin realizacji może być istotny. Ale już przy dostawach, które często mogą być realizowane od ręki, nie będzie odgrywać żadnej roli. Tu z kolei powinna być brana pod uwagę np. energochłonność urządzeń, ich funkcjonalność czy też ogólnie rzecz biorąc jakość. Te kryteria jednak dużo trudniej stosować.
Walka ze śmieciówkami
Zespół zdecydowanie poparł też inny rządowy pomysł – zobowiązanie zamawiających, by wymagali od firm zatrudniania na etat. Od ponad roku przepisy przewidują taką możliwość, jednak niewielu zamawiających uznaje za stosowne z niej skorzystać.
– Jedynie w 3 proc. przetargów pojawia się wymóg zatrudniania na podstawie umowy o pracę. Niestety, dla większości urzędników od względów społecznych ważniejsze okazują się oszczędności – komentuje Marek Kowalski.
Jeśli nowe regulacje wejdą w życie, zamawiający musiałby wpisywać do specyfikacji wymóg zatrudnienia na etat przy usługach i robotach budowlanych obejmujących „wykonywanie pracy określonej w art. 22 par. 1 ustawy – Kodeks pracy (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 1502 ze zm.)”. Chodzi więc o prace świadczone na rzecz pracodawcy, pod jego kierownictwem i w wyznaczonym przez niego miejscu i czasie. Często przywoływanym przykładem patologii w zamówieniach publicznych jest bowiem wybieranie ofert na sprzątanie czy ochronę firm, które zatrudniają na podstawie umów cywilnoprawnych, płacąc stawkę np. 8 zł za godzinę. Ale i tu nie ma wśród ekspertów jednomyślności.
– Bez wątpienia poprawiłoby to czystość gry i miało pozytywny efekt społeczny. Wykonawcy wiedzieliby, że muszą kalkulować rzeczywiste koszty pracy, a pracownicy mieliby większe szanse na zatrudnienie na etat – ocenia Dariusz Ziembiński, ekspert Grupy Doradczej KZP.
Niektórzy uważają jednak, że proponowany przepis może naruszać konstytucję.
– Tak jak jestem zwolennikiem obecnego rozwiązania, tak to proponowane idzie zdecydowanie zbyt daleko. Uważam, że będzie sprzeczne z konstytucyjną zasadą swobody prowadzenia działalności gospodarczej – ostrzega dr Włodzimierz Dzierżanowski, prezes Grupy Doradczej Sienna.
– O ile ustawy mogą ograniczać tę swobodę, o tyle nie powinien tego robić zamawiający. A to on teraz miałby oceniać, jaki rodzaj pracy spełnia warunki wymagające zatrudnienia na etat – wyjaśnia.
Zespół postanowił natomiast nie zajmować stanowiska w sprawie zamówień in house. W polskich realiach chodzi przede wszystkim o zlecenia dawane spółkom komunalnym przez będące ich właścicielami gminy. Zgodnie z rządowym projektem mają być one wyłączone spod reżimu przepisów o zamówieniach publicznych. Protestuje przeciwko temu przede wszystkim branża odpadowa, obawiając się, że potem wystarczy już tylko zmienić jeden przepis w ustawie o gospodarce odpadami, by spółki komunalne uzyskały monopol na wywóz nieczystości.
Istotne jest jednak, jakie warunki trzeba będzie spełnić, by skorzystać z tego wyłączenia. Według ostatniej wersji będzie to możliwe, gdy spółka komunalna 90 proc. całej swej działalności świadczy na rzecz gminy, będącej jej właścicielem.