Nie mamy obecnie możliwości karania kogoś za to, że pali w piecu nieodpowiednim paliwem. Jednak nad takim rozwiązaniem pracujemy - wyjaśnia Dorota Niedziela, sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska.
Jeszcze do niedawna twierdzili państwo, że uda się uchwalić nową ustawę – Prawo wodne, tak aby weszła w życie 1 stycznia 2016 r. Czy nadal wierzycie, że zostanie ona uchwalona jeszcze w tej kadencji?
Już wiemy, że to się nie uda. Projekt tej ustawy wrócił do nas z Rady Ministrów. W rządzie jest zgoda co do tego, jak ma wyglądać nowe prawo wodne. Jednak wspólnie z Kancelarią Prezesa Rady Ministrów uznaliśmy, że w tej kadencji jest za mało czasu, aby uchwalić tę ustawę. Jestem ministrem, ale także posłem i wiem dobrze, że ostatnie posiedzenia parlamentu są trudne dla merytorycznej rozmowy. Nowe prawo wodne to ustawa systemowa, która była przez nas długo opracowywana. Będąc odpowiedzialnym ministrem, nie mogę pozwolić na to, żeby projekt uległ prawu dyskontynuacji (to zasada, zgodnie z którą parlament, który kończy swoją kadencję, zamyka wszystkie sprawy, nad którymi pracował, i nie przekazuje ich nowemu parlamentowi – przyp. red.). Znaleźlibyśmy się wtedy w punkcie wyjścia.
Dlaczego mimo ponad czterech lat pracy nad projektem nie udało się go uchwalić?
Problem tej ustawy to przede wszystkim mnogość zaproponowanych w niej zmian. Projekt przewiduje m.in. uporządkowanie struktury organizacyjnej administrowania i gospodarowania wodami w Polsce, stworzenie podstaw prawnych dla powstania przejrzystego, racjonalnego, spójnego i efektywnego systemu finansowania gospodarki wodnej opartego na opłatach za korzystanie z wody, i – co najważniejsze – wprowadzenie pełnej realizacji polityki zlewniowej gospodarowania wodami. Wszystkie te zmiany mają charakter systemowy i dotyczą praktycznie każdego Polaka. Dlatego wywołują wiele emocji, a także duży opór różnych zainteresowanych grup społecznych. Z tego powodu chciałabym, aby kompromis wypracowany z trudem w trakcie konsultacji został zachowany. Nie chcę niszczyć tej wersji projektu. Jakakolwiek inna, nowa wersja prawa wodnego wymagałaby przynajmniej roku na ponowne konsultacje i prace przygotowawcze, żeby można było ją przedstawić Radzie Ministrów.
Wskazywaliście, że nieprzyjęcie projektu w szybkim terminie spowoduje zablokowanie środków z UE na inwestycje wodne. Czy w związku z tym mają państwo małą nowelę, którą można by szybko uchwalić i wprowadzić najpilniejsze zmiany, aby uniknąć tej sytuacji?
Nie. Wierzymy w to, że w momencie powołania nowego rządu pierwszą rzeczą, którą się on zajmie, będzie przyjęcie prawa wodnego i skierowanie go do parlamentu. Świadomość tego, że zaproponowana ustawa – Prawo wodne chroni nas przed niebezpieczeństwami, które mogą się pojawić w związku z uzyskiwaniem finansowania unijnego, spowoduje, że dosyć szybko będziemy mogli ten dobry merytorycznie projekt przeprowadzić już bez walki wyborczo-politycznej.
Projekt budzi kontrowersje wśród gmin. Czy są państwo jeszcze w stanie pójść na ustępstwa stronie samorządowej?
Projekt uzyskał pozytywną opinię Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Jego obecna wersja jest wynikiem bardzo szerokich konsultacji ze stroną samorządową. Gdy zbliżaliśmy się do przyjęcia zaproponowanych przepisów, zaczęły napływać pisma, w których gminy wiejskie ponownie zaczęły zgłaszać uwagi do projektu. Nam zależy na tym, aby ustalona z samorządami obecna wersja ustawy trafiła do Sejmu. W parlamencie, w trakcie prac legislacyjnych, zawsze można jeszcze coś poprawić, wypracować porozumienia, ale czas na to i miejsce będzie już w Sejmie.
Co jeszcze, poza prawem wodnym, jest na liście priorytetów Ministerstwa Środowiska do zrealizowania w tej czy przyszłej kadencji?
Pracujemy m.in. nad IV aktualizacją Krajowego programu oczyszczania ścieków komunalnych (KPOŚK).
Długo to już trwa, ponieważ termin był wyznaczony na ubiegły rok.
Wynika to z tego, że w ubiegłym roku weszła w życie nowelizacja prawa wodnego, która wprowadziła zmiany w tym zakresie. Sejmiki województw mogły wydać uchwały zmieniające obszary wyznaczone do skanalizowania dopiero po tym, jak samorządy dostosowały się do tych nowych przepisów. Następnie, na podstawie zebranych danych, zachowując ich spójność, mogliśmy przystąpić do sporządzenia IV aktualizacji KPOŚK.
Kiedy zostanie przyjęta przez rząd?
Projekt IV aktualizacji KPOŚK jest już gotowy, czeka jedynie na strategiczną ocenę oddziaływania na środowisko.
Czym się państwo jeszcze zajmują w ramach priorytetów?
Suszą. Ten rok był przełomowy i nareszcie ten problem przebił się do świadomości społecznej. Informowaliśmy wielokrotnie, że problemem Polski w większym stopniu jest susza niż powódź. Na części Wielkopolski, Kujaw, Mazowsza obserwujemy zjawisko stepowienia (przemiany terenów zalesionych w trawiaste pod wpływem nadmiernego osuszania gleb – przyp. red.). Kiedy Ministerstwo Środowiska podawało dane, że na jednego Polaka przypada mniej wody niż na obywatela Egiptu, to były one traktowane z przymrużeniem oka. W tym roku odczuliśmy, jak poważnym problemem jest brak wody. Paradoksalnie dzięki temu udało się zintensyfikować prace. Regionalne zarządy gospodarki wodnej pracują nad specjalnymi programami, które pozwolą zatrzymywać wodę w miejscu opadów. Nasz resort z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi zajmuje się suszą, która dotyka rolników. Z kolei Lasy Państwowe wydały na małą retencję, m.in. na budowę zbiorników retencyjnych (zatrzymujących wodę), ponad 300 mln zł, głównie pochodzących ze środków unijnych. W praktyce, aby zapobiegać suszy, trzeba zapobiegać spływaniu wody, aby jak najdłużej zatrzymać ją w gruncie. Wszędzie, gdzie tylko można, trzeba więc budować małe oczka czy zalesiać tereny.
Dlatego wprowadzenie nowej ustawy – Prawo wodne w zaproponowanym przez nas kształcie bardzo by ten proces ułatwiło. Walka ze skutkami suszy to przede wszystkim wiele małych działań i inwestycji mających znaczenie bardzo, bardzo lokalne. Jedną ze zmian, jaką proponujemy w projekcie nowego prawa wodnego, jest powierzenie gminom melioracji wodnych szczegółowych, czyli np. utrzymywania rowów. Dzisiaj już wszyscy wiedzą, że na tych rowach trzeba także budować np. zastawki zatrzymujące wodę. Gmina wie najlepiej, skąd wodę trzeba odprowadzić, a gdzie ją zatrzymać.
Ale gminy podnoszą, że na to potrzeba miliardów złotych, dlatego bronią się przed przejęciem tego zadania.
Przecież są środki z opłat, które wnoszą właściciele nieruchomości, gdzie znajdują się urządzenia melioracyjne. Pieniądze to zasiliłyby gminne kasy. Obecnie wykonują to zadanie spółki wodne, które mają ogromne problemy z windykacją tych opłat. Gminie byłoby łatwiej, mogłaby wykorzystać do tego Urząd Skarbowy. Samorządy podnoszą, że przywrócenie stanu melioracji szczegółowych do stanu z lat 80. pochłonie miliardy złotych. Ale przecież nie mamy takiego celu. Wcześniej służyły one bowiem do odprowadzania wody, teraz naszym większym problemem jest jej zatrzymanie. To są obawy wynikające z niewiedzy. Gminy nie wiedzą, nie oszacowały, jakie faktyczne nakłady będą potrzebne. Stoimy na stanowisku, że melioracje szczegółowe powinny być zarządzane przez gminy, bo to jest poziom lokalny. Jeżeli samorządy teraz nie mają wiedzy, co trzeba zrobić w tym zakresie, to za jakiś czas będą ją posiadać.
A co z powodziami?
Pracujemy nad planami zarządzania ryzykiem powodziowym i tutaj niestety gminy też się na nas obrażają. Z przygotowanych przez Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej map zagrożenia powodziowego wynika bowiem, jakie tereny zostaną zalane, co oznacza, że nie powinno się wydawać na nich pozwoleń na budowę albo pod pewnymi warunkami. Dla kupującego ziemię jest to bardzo dobra informacja, dla sprzedającego już niekoniecznie. Mapa zagrożenia powodziowego automatycznie zmniejsza np. wartość gruntów, które są na niej wskazane. Naszym zdaniem lepiej jest wiedzieć wcześniej, czy dany teren jest zagrożony powodzią, a nie dowiadywać się o tym dopiero w momencie wystąpienia wielkiej wody. Tak pozyskana wiedza jest bolesna i bardzo kosztowna.
Niedługo zacznie obowiązywać ustawa antysmogowa. Daje ona sejmikom województw możliwość podejmowania uchwał zakazujących używania starych piecy albo szkodliwych dla środowiska paliw. Czy samorządy z niej skorzystają?
Ta nowelizacja daje narzędzia. Samorząd podejmując uchwałę, musi się liczyć z mieszkańcami. Wszystkie działania trzeba prowadzić równolegle. Moim zdaniem najważniejsze jest, aby ludzi edukować, jak szkodliwe jest korzystanie ze złej jakości paliwa czy palenie w starych piecach, ile substancji trujących znajduje się w powietrzu, którym oddychamy. Samorząd powinien informować również, że mieszkańcy mogą korzystać z dofinansowań na zakup nowych urządzeń i instalacji grzewczych. Mogą też znaleźć dofinansowanie na ocieplania budynków czy wymiany okien. Dzięki temu zmniejsza się energochłonność budynków. To oznacza oszczędności dla mieszkańców i efektywniejsze wykorzystanie surowców. W perspektywie kilku lat każda taka inwestycja się zwróci, np. dzięki temu, że zużycie paliw będzie mniejsze.
Przepisy antysmogowe mogą pozostać martwe. Nawet jeżeli sejmik podejmie uchwałę wskazującą, jakie paliwa nie będą mogły być wykorzystywane, to nikt nie zweryfikuje, czym palą mieszkańcy.
Nie mamy obecnie możliwości karania kogoś za to, że pali w piecu nieodpowiednim paliwem. Jest to natomiast przewidziane w Krajowym Programie Ochrony Powietrza. Jednak w mojej ocenie karanie powinno być na końcu. Przecież i tak nie będziemy w stanie wysłać inspektora do każdego domu, aby sprawdził, czym się pali w piecu. Najpierw edukacja, tłumaczenie, że używając złego paliwa, sami sobie szkodzimy. Potem pomoc w wymianie pieców i instalacji, w poprawie efektywności energetycznej budynków, a na samym końcu jakieś sankcje.