Czym jest ten tryb, intuicyjnie wie każdy: urzędnicy zamierzali rozmawiać z jednym, wybranym przez siebie przedsiębiorcą. Po akceptacji jego warunków podpisaliby kontrakt i byłoby po sprawie. Niestety, tylko teoretycznie. W praktyce dowolny przedsiębiorca mógłby złożyć odwołanie, kwestionujące wybór wolnej ręki. A, jak wskazuje orzecznictwo Krajowej Izby Odwoławczej i wyniki kontroli Urzędu Zamówień Publicznych, z dużym prawdopodobieństwem wygrałby sprawę.
Z radością przyjąłem informację, że warszawski ratusz wybierze firmę odbudowującą most Łazienkowski jednak w trybie negocjacyjnym, a nie z wolnej ręki. Nie chodzi jednak o osobistą satysfakcję, że urzędnicy czytają moje artykuły. Cieszę się, że wybrali rozwiązanie bardziej efektywne i uniknęli pułapki, jaką byłaby wolna ręka.
Dlaczego? Bo wolną rękę może uzasadniać potrzeba natychmiastowego wykonania zamówienia. Odbudowa mostu ma zaś trwać do końca roku. Trudno uznać więc, że stanie się to natychmiast.
Tryb negocjacji bez ogłoszenia, na który ostatecznie zdecydował się ratusz, można z kolei zastosować wówczas, gdy konieczne jest natychmiastowe udzielenie zamówienia. I z oczywistych względów dużo łatwiej jest wykazać spełnienie tej przesłanki. Owszem: tryb negocjacji bez ogłoszenia wymaga nieco więcej pracy, bo trzeba umożliwić przedstawienie ofert co najmniej pięciu firmom (podobno dotychczas zgłosiło się 18). Być może jednak dzięki temu uda się wynegocjować lepsze warunki. Przede wszystkim zaś uda się uniknąć zarzutu złamania prawa.
Gdyby urzędnicy uparli się przy wolnej ręce, a następnie przegrali przed KIO, kontrakt zostałby uznany za nieważny, a wykonawca musiałby zejść z budowy. Ruszyłby wybór – tym razem zgodny z prawem – kolejnego przedsiębiorcy. Lekko licząc – kilka miesięcy w plecy. Dlatego też, jako warszawiaka, cieszy mnie zmiana decyzji.