W ciągu dwóch miesięcy 2015 r. do warszawskich sądów wpłynęło dwuipółkrotnie więcej wniosków o ogłoszenie upadłości konsumenckiej niż przez cały poprzedni rok. A eksperci twierdzą, że boom dopiero przed nami
Upaść, aby powstać / Dziennik Gazeta Prawna
– W 2014 r. wpłynęło 30 wniosków o ogłoszenie upadłości osób fizycznych. Ogłoszono ich 10. W okresie styczeń –luty 2015 r. liczba wniosków wyniosła 74, a ogłoszonych upadłości 17 – wylicza sędzia Katarzyna Kisiel, rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Warszawie.
W Poznaniu od początku roku złożono kilkadziesiąt wniosków.
– Lawiny nie ma, ale proszę wziąć pod uwagę, że w ciągu dwóch miesięcy liczbach ogłoszonych upadłości sięga mniej więcej 40–50 proc. tego, co orzeczono w ciągu poprzednich pięciu lat w całym kraju – mówi adwokat dr Patryk Filipiak, partner w kancelarii Filipiak Babicz i syndyk w FB Restrukturyzacja.
– I tak jest więc się z czego cieszyć – dodaje.

Łatwiej i szybciej

Rosnące zainteresowanie tą formą oddłużenia to zasługa nowelizacji prawa upadłościowego i naprawczego (Dz.U. z 2014 r. poz. 1306), która weszła w życie 31 grudnia 2014 r. W radykalny sposób zmieniła ona model prowadzenia postępowania upadłościowego wobec osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej (patrz ramka). Założenie było ambitne: będzie łatwiej, szybciej i taniej. I jak przekonują eksperci – tak właśnie jest.
Część prawników sądziła jednak, że już na początku roku sądy zostaną wręcz zalane falą wniosków o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. I o ile można mówić o sporym zainteresowaniu, o czym świadczą statystyki, o tyle prognozowanego boomu nie ma.
– Zrozumiała jest obawa przed utratą posiadanego majątku. Trzeba jasno powiedzieć, że naczelną zasadą upadłości jest przejęcie majątku upadłego i jego likwidacja, czyli sprzedaż – wyjaśnia Wojciech Piłat, adwokat w kancelarii Piłat i Partnerzy.
Pisząc najprościej: ludzie nie wiedzą, czego się spodziewać, więc wolą zaczekać, aż inni przekonają się na własnej skórze, jak sprawdzają się nowe regulacje. Kluczowe dla wielu konsumentów pytanie brzmi bowiem, co zostanie im odebrane na poczet długów.

Z pralką, bez samochodu

Barierą przed złożeniem wniosku jest perspektywa utraty mieszkania lub domu.
– Jest na to recepta. W ramach układu zawartego z wierzycielami nieruchomość może zostać zachowana. Ale to wymaga porozumienia się z co najmniej dwoma trzecimi wierzycieli – wyjaśnia dr Patryk Filipiak.
A to, jak wskazuje, może być niezmiernie trudne.
Kolejny kłopot to samochody. Te, nawet jeśli służą do wykonywania pracy, na ogół zostaną spieniężone na poczet zobowiązań.
Wiele ruchomości jednak zostanie u dłużników. W skład masy upadłości nie wchodzą przedmioty wyłączone spod egzekucji na mocy art. 829–839 kodeksu postępowania cywilnego (patrz infografika). Ale i tu są wątpliwości. Jak twierdzą eksperci, syndyk co prawda nie zajmie wiekowego laptopa, ale nowy już może.
– Syndyka raczej nie zainteresuje wyeksploatowany telewizor czy stary komputer. Jeśli komputer jest nowy lub prawie nowy, a upadły wykaże, że jest on niezbędny do osobistej pracy zarobkowej, to również nie zostanie mu odebrany – przekonuje mec. Filipiak.
Tutaj jednak pojawia się drobne „ale”. Syndyk może uznać, że nowy sprzęt nie służy konsumentowi do pracy, lecz do rozrywki. A wtedy może zostać zlicytowany. Podobnie sprawa ma się na przykład z meblami. Wykazanie, że drogi komplet wypoczynkowy jest niezbędny, może być trudne. Problemu jednak nie powinno być ze sprzętem mało wartym lub trudnym w zbyciu.
– Pamiętajmy, że syndyk, wyprzedając majątek dłużnika, będzie się kierował nie tylko przepisami, lecz także zdrowym rozsądkiem. Widząc w mieszkaniu dłużnika tanie artykuły gospodarstwa domowego, będzie wolał odstąpić od sprzedaży i wyłączyć te przedmioty z masy upadłości (czyli zwrócić dłużnikowi), zamiast bezskutecznie szukać nabywców – uspokaja mec. Wojciech Piłat.
Potwierdza to dr Filipiak. I retorycznie pyta, po co syndyk miałby szukać nabywcy na stary rower, skoro koszty jego sprzedaży zapewne przekroczyłyby wartość jednośladu.

Bez długu, z pieniędzmi

Wielu zadłużonych konsumentów obawia się również o to, że pozostaną bez środków do życia. Jak przekonują eksperci – niesłusznie. Nikt pracującemu upadłemu nie odbierze minimalnego wynagrodzenia za pracę, czyli niespełna 1300 zł miesięcznie. Sąd ma także dużą dozę dowolności przy ustalaniu planu spłaty zobowiązań. A po jego ustaleniu co do zasady go nie modyfikuje, więc zmiana pracy na lepiej płatną jest dla dłużnika ze wszech miar opłacalna.
– Zajęciu nie podlegają także pieniądze zgromadzone na bankowym rachunku aż do wysokości trzykrotnego przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw – zwraca uwagę dr Patryk Filipiak.
Obecnie kwota ta wynosi niemal 12,5 tys. zł.
Eksperci są raczej zgodni: jeśli ktoś zastanawia się nad złożeniem wniosku o ogłoszenie upadłości konsumenckiej, lecz powstrzymuje go wizja nędzy – powinien się zdecydować. Nowo uchwalone przepisy są według prawników bardzo korzystne dla dłużników.
Ale to oznacza również pewne ryzyko.
– Nie wiem, jak długo upadłość konsumencka przetrwa w obecnym kształcie. Lobbing instytucji finansowych był w naszym kraju zawsze bardzo silny i może on wpłynąć na kolejną zmianę omawianych regulacji – przypuszcza Wojciech Piłat.

Kluczowe zmiany wprowadzone 31 grudnia 2014 r.

● Liberalizacja przesłanek ogłoszenia upadłości: sąd oddali wniosek tylko wtedy, gdy niewypłacalność dłużnika powstała umyślnie lub wskutek rażącego niedbalstwa.

● Odstąpienie od formalizmu przy rozpatrywaniu wniosków – sąd może pominąć drobne braki.

● Obniżone koszty postępowania, a w razie braku środków tymczasowe pokrycie kosztów przez Skarb Państwa.

● W razie zbycia nieruchomości konsument może otrzymać 24-krotność średniego czynszu najmu.

● Możliwość zawarcia układu, dzięki czemu dłużnik może zachować kluczowe dla niego składniki majątku.