W poniedziałek Krajowa Rada Sądownictwa obchodziła 25-lecie. Zacna to była uroczystość. Zaproszono więc i zacnych gości. Tyle tylko, że nie przyszli.
O kim mowa? Zachowując cursus honorum: o prezydencie RP, marszałku Sejmu, prezesie Rady Ministrów. Ten pierwszy i ostatni przysłali chociaż listy. Za to szef ciała ustawodawczego nie wysłał nawet awatara. Bo i po co? Przecież nikt z tego powodu wstrętów czynić mu nie będzie.
Obserwując poniedziałkowe obchody, przypomniała mi się inna uroczystość, która miała miejsce w Pałacu Namiestnikowskim pod koniec stycznia. Wówczas to prezydent zaprosił sędziów do siebie na podsumowanie roku. I wszyscy, jak jeden mąż, stawili się. Byli prezesi najwyższych sądów w Polsce, Trybunału Konstytucyjnego, członkowie Krajowej Rady Sądownictwa, a także inni wybitni przedstawiciele III władzy. W sumie 200 osób. I proszę mnie źle nie zrozumieć – mnie to nie oburza. Nie będę ciskać gromów na sędziów ani sugerować, że w ten sposób sprzeniewierzyli się konstytucyjnej zasadzie trójpodziału władz. Posłanka Krystyna Pawłowicz (notabene również członek KRS) pytała, dlaczego sędziowie podsumowywali rok u prezydenta, a nie np. u premiera. Odpowiedź jest prosta i wynika wprost z konstytucji – bo to prezydent powołuje sędziów, czy to się niektórym podoba, czy nie.
Mnie za to oburza co innego. W tej poniedziałkowej nieobecności najważniejszych przedstawicieli dwóch pozostałych władz – wykonawczej i ustawodawczej – było coś symbolicznego. I tu widzę zachwianie tej równowagi, o której mówiła posłanka Pawłowicz. Zasady dobrego wychowania powinny przecież obowiązywać każdego. A te są proste – jeżeli ktoś zaprasza, nie wypada odmawiać. No, chyba że się ma ważne powody. I tak się jakoś dziwnie składa, że zarówno marszałek Sejmu, jak i prezydent oraz premier zawsze, kiedy mają miejsce ważne dla sądownictwa wydarzenia, takie powody znajdują.
Poniedziałkowa absencja nie była bowiem pierwszym dyshonorem uczynionym sędziom. Z podobną sytuacją mieliśmy przecież do czynienia niemal równo rok temu, na pogrzebie śp. Stanisława Dąbrowskiego, I prezesa SN. Wówczas również żaden z najważniejszych przedstawicieli dwóch pozostałych władz nie pofatygował się, by osobiście wziąć udział w tych uroczystościach.
I to by było na tyle, jeżeli chodzi o zachowywanie równowagi między władzą sądowniczą, wykonawczą i ustawodawczą. Jak widać ona również, jak wiele innych zasad konstytucyjnych, pozostanie jedynie na papierze. No chyba, że następnym razem to sędziowie nie zaszczycą prezydenta swoją obecnością.