Sędzia, orzekając, jest niezawisły. Tyle teoria. W praktyce ci, którzy poszli pod prąd, muszą liczyć się z tym, że będą mieli z tego powodu kłopoty
Dziennik Gazeta Prawna
Sędziowie skarżą się, że coraz częściej wszczynane są przeciwko nim postępowania dyscyplinarne za wydany przez nich wyrok. Zdaniem ekspertów takie działania nie mają podstaw prawnych. Oceny orzecznictwa mogą bowiem dokonywać wyłącznie właściwe sądy odwoławcze.
Spór o kilometrówki
Tymczasem – zdaniem środowiska sędziowskiego – już niedługo dojdzie do kolejnego sądu nad orzecznictwem, tym razem nad wyrokami wydawanymi przez dwóch sędziów Sądu Okręgowego w Radomiu. Chodzi o orzeczenia w głośnej sprawie kilometrówek, na mocy których inni radomscy sędziowie mają otrzymać zwrot realnych kosztów dojazdu do pracy własnymi autami. W stosunku do tych, którzy wydali te orzeczenia, minister sprawiedliwości złożył wnioski o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego.
Jak informuje Wioletta Olszewska z biura prasowego resortu, minister zdecydował się na taki krok, gdyż sędziowie nie wyłączyli się od rozpoznawania spraw. Tymczasem, jego zdaniem, powinni byli to zrobić, gdyż spory toczyły się pomiędzy sędziami SO w Radomiu a ich pracodawcą. Minister uznał więc, że rodzi to uzasadnione podejrzenie popełnienia przewinienia dyscyplinarnego w postaci oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa stanowiącej jednocześnie uchybienie godności urzędu.
Ale sędziowie doszukują się w tym drugiego dna. Chodzi o to, że wyroki wydane przez radomskich sędziów po prostu były nie w smak władzy wykonawczej, która z początkiem roku obniżyła przecież kilometrówki dla wszystkich sędziów do 30 gr za kilometr.
W oficjalnej uchwale podjętej przez zgromadzenie ogólne sędziów SO w Radomiu podkreślono, że te działania ministra sprawiedliwości noszą „znamiona próby podważenia jednej z podstawowych zasad demokratycznego państwa prawnego, jaką jest niezależność sądów i niezawisłość sędziów”.
– Jestem pewny, że gdyby te wyroki były po myśli resortu, tego wszystkiego by nie było. To jest dla sędziów jasny sygnał, że powinni bać się wydawać orzeczenia, które nie będą się podobały ministrowi sprawiedliwości – komentuje Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Jego zdaniem resort, wykorzystując przysługujące mu narzędzia prawne, stara się wziąć sędziów pod but i skłonić ich do absolutnej podległości.
– To po prostu bat na niepokornych – kwituje prezes Strączyński.
Cienka granica
Ewidentnym przypadkiem wykorzystywania postępowania dyscyplinarnego do karania sędziów za orzecznictwo jest za to przykład krakowskiego sędziego Henryka Walczewskiego. Został on oskarżony przez zastępcę rzecznika dyscyplinarnego m.in. o to, że umorzył postępowanie, z czym później nie zgodził się sąd odwoławczy. Sąd Najwyższy, do którego sprawa trafiła po tym, jak sędzia Walczewski odwołał się od wyroku Sądu Apelacyjnego w Krakowie, uniewinnił oskarżonego od tego zarzutu. Przewodniczący składu orzekającego stwierdził wprost, że taki zarzut był absurdalny. I podkreślił, że czynności polegające na wydawaniu decyzji procesowych należą do sfery chronionej niezawisłością sędziowską.
Podobne zdanie jak Sąd Najwyższy ma na ten temat dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Granica dzieląca sądownictwo dyscyplinarne od sądownictwa powszechnego jest bardzo cienka i łatwo można ją przekroczyć – zaznacza dr Piotrowski.
Sąd dyscyplinarny ocenił bowiem de facto działalność orzeczniczą sędziego. A ta powinna być poddawana ocenie wyłącznie sądu wyższej instancji, do którego sprawa trafia na skutek odwołania jednej ze stron.
– Sądy dyscyplinarne nie sprawują nadzoru judykacyjnego nad orzecznictwem. One powinny w szczególności skupić się na ocenie sprawności i profesjonalizmu sędziego. Poza tym mogą działać jedynie wtedy, gdy dochodzi do oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa oraz do uchybienia godności urzędu sędziego – tłumaczy konstytucjonalista.