Ten rodzaj alkoholu przestaje spełniać unijne normy, przez co klasyfikowany jest jako likier, nalewka bądź napój spirytusowy. Producenci twierdzą, że procenty znikają w trosce o klientów
Andrzej Bernatek KPMG / Inne
Spożycie alkoholu w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna
Unijne rozporządzenie 110/2008, które obowiązuje także w Polsce, określa definicję wódki. Jest nią wyłącznie napój spirytusowy wytwarzany z alkoholu etylowego pochodzenia rolniczego otrzymywany w wyniku fermentacji o minimalnej zawartości alkoholu wynoszącej 37,5 proc.
– Chcąc zatem bezpiecznie posługiwać się określeniem wódka, producent powinien zapewnić, aby zawartość alkoholu w jego produkcie wynosiła co najmniej 37,5 proc. W przeciwnym razie musi liczyć się z możliwością zakwestionowania sposobu oznaczenia produktu przez organy inspekcji sanitarnej lub inspekcji handlowej – wyjaśnia Tomasz Kaczyński z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.
Rozsądna definicja
Prawnicy unijne regulacje dotyczące rynku alkoholi uznają za właściwe.
– Ingerencja w to, co można nazywać wódką, zapewne niektórym przywodzi na myśl ustalenia, że marchewka jest owocem, ślimak – rybą, a banan musi mieć określoną krzywiznę. W tym przypadku tak precyzyjne i jednoznaczne zapisy są jednak zasadne. Służą osiągnięciu przejrzystości rynku, zapewnieniu uczciwej konkurencji i zapobiegnięciu oszukańczym praktykom producentów – twierdzi Magdalena Brodawka z kancelarii K&L Gates.
Producenci jednak coraz częściej szukają oszczędności. Przy produkcji innych towarów niezwykle popularny jest downsizing. Klienci łatwiej – bo często nieświadomie – akceptują spadek gramatury produktu niż podwyżkę ceny.
– W przypadku wódek sprawa wygląda nieco inaczej – mówi Rafał Pierzgała z agencji Core PR. – Kupując alkohol, jesteśmy przyzwyczajeni do jego litrażu. Zmiana zostałaby natychmiast dostrzeżona przez konsumentów, co mogłoby wywołać bojkot produktu. Dlatego firmy zdecydowały się na redukcję samego alkoholu w składzie swoich wyrobów. Dzięki temu są w stanie obniżyć koszty produkcji i dystrybucji – tłumaczy Pierzgała.
Troska czy oszczędność
Oszczędności skutkują tym, że produkty, które są powszechnie postrzegane jako wódki, tak naprawdę nimi nie są. Przykład? Poznański oddział inspekcji handlowej nakazał na początku listopada wycofanie z obrotu Żołądkowej Gorzkiej, bowiem na etykiecie pojawiło się określenie „wódka”, podczas gdy produkt ma zaledwie 36 proc. objętości alkoholu. Inspektorzy zapowiadają, że jeśli nadal będzie prowadzona dystrybucja, zastosowane zostaną wobec sprzedawców sankcje.
Tymczasem, jak wyjaśniają producenci słabnących alkoholi, ich działania podyktowane są troską o konsumenta. Z badań wynika, że Polacy wolą alkohole słabsze, a smaczniejsze. Taki los spotkał między innymi większość „wódek” smakowych, które obecnie mają po 30–32 proc. objętości alkoholu.
– Argumenty można by uznać za zasadne, jeśli byłyby poparte działaniami komunikacyjnymi uświadamiającymi konsumenta o zmianie. Bez tego można traktować to jako oszustwo – kategorycznie stwierdza Rafał Pierzgała.
Producenci i dystrybutorzy jednak się bronią. Jak stwierdzają autorzy raportu KPMG „Rynek napojów alkoholowych w Polsce”, problemem jest komunikacja z konsumentami. Wynika to z zakazu reklamy i promocji napojów alkoholowych (poza piwem) przewidzianego przepisami ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi (Dz.U. z 2012 r. poz. 1356 ze zm.). Efektem jest to, że konkurencja na rynku opiera się głównie na cenie produktów, która – wraz z niedawną podwyżką akcyzy – wyniszcza producentów. KPMG donosi, że 66 proc. firm ocenia sytuację na rynku wódek jako złą albo bardzo złą.
Nie oznacza to wszakże przyzwolenia na niepoprawne, wprowadzające w błąd etykietowanie.
Jak podkreśla Magdalena Brodawka, regulacje unijne zapewniają wysoki poziom ochrony konsumenta, a dzięki jednoznacznemu objaśnieniu jest on należycie informowany o kupowanym produkcie.

Andrzej Bernatek, partner w dziale doradztwa podatkowego, szef grupy doradczej dla rynku dóbr konsumpcyjnych w KPMG w Polsce

Zmniejszanie zawartości alkoholu w napojach spirytusowych jest na polskim rynku bardzo silnym trendem. Z perspektywy producentów chodzi tu nie tyle o próbę zbicia ceny i zwiększenia wolumenu sprzedaży, co wypracowanie większych marż na bardziej innowacyjnych, tj. smakowych produktach. Dzięki temu możliwe jest choćby częściowe zrekompensowanie spadku zyskowności w segmencie wódek czystych, które znajdują się pod ogromną presją konkurencji, dystrybucji i konsumentów, nie mówiąc o regulatorach. Branża spirytusowa pozwala sobie na takie ruchy, ponieważ duża część konsumentów w większym lub mniejszym stopniu je akceptuje. W miarę jak spada znaczenie picia typowo funkcjonalnego na rzecz bardziej wyszukanych doświadczeń, dla wielu konsumentów te kilka „procent” mniej ma stosunkowo małe znaczenie, bo w zamian otrzymują np. ciekawy smak. A w gruncie rzeczy, okazja i sposób konsumpcji nie zmienia się tylko dlatego, że napój ma nie czterdzieści, ale trzydzieści parę procent. Inaczej w przypadku smakowych napojów o zawartości alkoholu rzędu dwudziestu kilku procent. To zupełnie nowa kategoria, co do której jeszcze nie wiadomo, czy wpasuje się jakoś w utrwalone wzorce konsumpcji, a jeżeli nie – czy stworzy wzorce zupełnie nowe.