Przez ostatnie cztery lata Marek Hibner wielokrotnie miał okazję udowodnić, że doskonale sprawdza się w powierzonej mu funkcji rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Potwierdziła to Krajowa Rada Sądownictwa, wybierając go na drugą kadencję.
Dla sędziego Hibnera wybór ścieżki kariery był czymś tak oczywistym i naturalnym, że dziś nawet nie potrafi sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek brał pod uwagę pracę chociażby w innym zawodzie prawniczym. – Oboje rodzice byli sędziami i jako młody człowiek nie wyobrażałem sobie, że mógłbym robić w życiu coś innego niż oni – przyznaje. Za to doskonale pamięta, że jeszcze jako przedszkolak przechadzał się korytarzami sądu, w którym orzekała jego mama, i właśnie tam po raz pierwszy miał okazję podejrzeć, jak wygląda prawdziwa rozprawa. Można też śmiało powiedzieć, że podobnie jak rodzice sędzia Hibner nie uznaje sztywnego podziału na życie zawodowe i prywatne, a jego dwaj dorośli już dziś synowie od najmłodszych lat byli przyzwyczajeni do widoku taty wracającego do domu z opasłymi tomami akt.
Wprawdzie studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim były naturalną konsekwencją rodzinnych tradycji i doświadczeń z dzieciństwa, ale z perspektywy czasu spędzone tam lata w większym stopniu kojarzą mu się z bujnym życiem kulturalnym i towarzyskim niż z nauką w wydziałowej bibliotece. W niepowtarzalnej atmosferze artystycznej Wrocławia z lat 70. sędzia odkrył w sobie zamiłowanie do muzyki oraz teatru eksperymentalnego, które nieco zepchnęły z pierwszego planu sprawy akademickie. – Był to okres, kiedy chodziło się na koncerty jazzowe i zespołów big bitowych, we Wrocławskim Teatrze Pantomimy można było obejrzeć spektakle Henryka Tomaszewskiego, cały czas działał też Jerzy Grotowski i jego ekipa – z rozrzewnieniem wspomina sędzia Hibner, zaznaczając jednocześnie, że w tamtych czasach studenci prawa nie mieli presji, aby rywalizować o kolejne linijki w CV jak obecnie, bo nie musieli się martwić o pracę.
Po ukończeniu studiów w 1980 r. w ślad za rodziną przeniósł się do Wielkopolski i został aplikantem sędziowskim m.in. w dawnym Sądzie Wojewódzkim w Poznaniu. Nie gdzie indziej, ale właśnie w sądzie poznał też swoją przyszłą żonę, która wówczas odbywała tam praktyki studenckie, obecnie zaś orzeka w wydziale pracy sądu okręgowego.
On sam, jak przyznaje, od zawsze bardziej „czuł” z kolei prawo karne i w zasadzie od nominacji na urząd sędziego Sądu Rejonowego w Wągrowcu w 1984 r. zajmuje się niemal wyłącznie sprawami właśnie z tej dziedziny. W początkach swojej kariery orzeczniczej nie uniknął więc dylematów związanych ze stosowaniem obowiązującej w tamtych latach kary śmierci. – Do dziś szczególnie pamiętam sprawę mężczyzny oskarżonego o zabójstwo swojego współwięźnia, w której byłem jednym z sędziów zasiadających w składzie orzekającym. Z jednej strony wydawało nam się, że jego przypadek wręcz ewidentnie zasługiwał na zasądzenie kary śmierci. Z drugiej uznaliśmy jednak, że chociaż zabójca był poczytalny, to miał też pewne problemy psychiczne, które mogły wpłynąć na jego postępowanie. Nie wymierzyliśmy mu więc najwyżej kary, lecz karę 25 lat pozbawienia wolności – wyjaśnia sędzia. Podkreśla też, że w ostatnich latach PRL, w których rozpoczynał karierę sędziowską, nie spotkał się z żadnymi próbami nacisków czy manipulacji, stąd nie ma powodu, by czegokolwiek się wstydzić.
Po latach spędzonych w Sądzie Rejonowym Wągrowcu, a następnie w SR w Środzie Wielkopolskiej, gdzie doszedł do funkcji prezesa i przewodniczącego wydziału karnego, w latach 90. trafił do wydziału karnego poznańskiego sądu okręgowego, a stamtąd 10 lat później – do sądu apelacyjnego. – Sędzia Hibner jest nie tylko znakomitym, bardzo pracowitym i wyważonym prawnikiem, którego pisemne orzeczenia wyróżniają się niezwykłą starannością, ale i świetnym organizatorem – ocenia przewodniczący II wydziału karnego Sądu Apelacyjnego w Poznaniu sędzia Przemysław Strach. – Nie należy do osób, których można się bać, ale przez to, że jest stanowczy i konkretny u wszystkich budzi respekt – zapewnia Ryszard Marchwicki, sędzia Sądu Okręgowego w Poznaniu i długoletni znajomy sędziego Hibnera.
Z pewnością to niejedyne zalety Marka Hibnera, które zadecydowały o tym, że Krajowa Rada Sądownictwa we wrześniu po raz drugi powierzyła mu funkcję rzecznika dyscyplinarnego sędziów. Sam zainteresowany dodaje, że w pełnieniu tej roli niezwykle przydają się opanowanie i zdrowy rozsądek. – Prowadząc postępowanie, staram się przede wszystkim nie stresować obwinionego i nie podsycać emocji – zaznacza. Takie podejście na pewno sprawdziło się w trakcie jego pierwszej kadencji, kiedy musiał się zmierzyć m.in. z głośną medialnie sprawą gdańskiego sędziego Ryszarda Milewskiego obwinionego o uchybienie godności sędziego w związku z aferą Amber Gold. Jako oskarżyciel sędzia Hibner przyczynił się do orzeczenia przez sąd dyscyplinarny m.in. zakazu sprawowania urzędu prezesa sądu oraz zablokowania awansu i podwyżek (Sąd Najwyższy następnie zaostrzył tę karę).
Jak potwierdzają też znajomi sędziego Hibnera, jego logistyczne i koordynatorskie zdolności znakomicie przydają się zwłaszcza w planowaniu wycieczek po górach, których jest ogromnym miłośnikiem. Zgodnie z prawie trzydziestoletnią tradycją każdego roku we wrześniu z zaprawioną ekipą prawników wyrusza w Tatry, bo właśnie w ten sposób nabiera najwięcej energii do dalszej pracy. – Nie da się ukryć, że w dużej mierze to on jest głównym organizatorem tego przedsięwzięcia i przewodnikiem na trasach. A ze swoim tempem niektórych z nas pozostawia w tyle – zauważa sędzia Marchwicki.