Warto zaapelować do wizjonerów, aby nie sięgali wzrokiem za ocean, upajając się procesem anglosaskim, lecz stanęli na twardym gruncie procesu kontynentalnego, który jest bliższy naszej tradycji i wybacza słabość policji - pisze prokurator Jacek Skała.
Na nieco ponad rok przed wejściem w życie kontradyktoryjnego procesu karnego na nowo rozgorzała dyskusja o szansach i zagrożeniach, które niesie ze sobą reforma. Żałować jedynie wypada, że nie toczyła się ona z równą intensywnością równolegle do destrukcyjnych prac sejmowej komisji, która bezkrytycznie przyjęła rozwiązania proponowane przez rząd i lobbystów wspieranych głosem prof. Piotra Kruszyńskiego.
Gdy kilka miesięcy temu przestrzegałem, że proces po wprowadzonych zmianach będzie dłuższy, droższy i wygodny dla zamożnych był to głos wołającego na puszczy. Wśród ekspertów obecnych na posiedzeniach komisji próżno było szukać przedstawicieli świata nauki mających odmienny od reformatorów pogląd. Za tym bardziej cenną uznać należy ostatnią wypowiedź prof. Lecha Gardockiego, który na łamach „Prawnika” nazwał zmiany „eksperymentem na ludziach” (DGP 89/2014) i poddał pod rozwagę pomysł wycofania się z nowelizacji.
Postulat ten zresztą wpisuje się w postulat środowiska prokuratorskiego, które zaapelowało o wydłużenie vacatio legis do lipca 2016 r. z uwagi na organizacyjne i finansowe nieprzygotowanie prokuratury oraz policji do uchwalonych zmian. Niestety niewielki wkład w prace wspomnianej komisji wniósł prokurator generalny, który pojawił się, by przysłuchiwać się obradom bodajże raz, podczas gdy powinien osobiście pilnować każdego posiedzenia, każdej poprawki. Osobiście dlatego, bo była to dla prokuratury, ale i dla uczestników procesu karnego sprawa najważniejsza.
Znane publiczne wypowiedzi Andrzeja Seremeta w tej sprawie rażą wręcz niekonsekwencją. Najpierw bowiem czytamy w sprawozdaniu za 2013 r., że prokuratura jest gotowa do stawienia czoła wyzwaniom kontradyktoryjnego procesu karnego, po to, by kilka tygodni później na zwołanej specjalnie w gmachu Prokuratury Generalnej konferencji usłyszeć, że prokuratorzy nie będą w stanie skutecznie przeciwstawić się ryzyku zwiększenia liczby uniewinnień. Ta ostatnia sprawa stanowi istotę toczącej się dyskusji. Autorzy reformy: prof. Piotr Hofmański i minister Michał Królikowski nie ukrywają bowiem, że skutkiem zmian będzie zwiększenie puli wyroków uniewinniających, których liczba oscyluje obecnie wokół 1,5 proc. Należy sobie zadać pytanie, czym kierowali się projektodawcy, którzy w tak szczery sposób przyznają się do swojej intencji.
Na to pytanie trudno w istocie odpowiedzieć. Jeśli u podstaw takiego rozumowania leżało przeświadczenie, że wśród dziś skazywanych sprawców czynów niedozwolonych są także osoby niewinne, to z całą pewnością zabrakło jakiegokolwiek dowodu na taką tezę. Jeśli zaś autorom projektu towarzyszyła świadomość, że dzięki wprowadzonym zmianom osoby, które dopuściły się przestępstw, wskutek zagmatwanego i nieudolnego sformułowania przepisów k.p.k. unikną odpowiedzialności, to działanie takie można określić wyłączenie mianem sabotażu. Bowiem skutkiem zabawy polityków i profesorów w kontradyktoryjny proces karny będzie spadek bezpieczeństwa na naszych ulicach i w naszych portfelach. Na wspomnianej konferencji w Prokuraturze Generalnej, sędzia Stanisław Zabłocki (jeden z autorów reformy) pozwolił sobie na polemikę z tezami wynikającymi z mojej publicystyki dotyczącej kontradyktoryjnego procesu karnego. W swoim polemicznym zapędzie zaplątał się jednak na tyle, że w istocie potwierdził prezentowane przeze mnie tezy. Przyznał, że tak gruntowa reforma zasługuje na całkiem nowy kodeks.
Dlaczego zatem Komisja Kodyfikacyjna wespół z Ministerstwem Sprawiedliwości tego nie uczyniła? Na to pytanie stara się odpowiedzieć prof. Hofmański w ostatnim z wywiadów na łamach Dziennika Gazety Prawnej („Proces karny będzie bardziej sprawiedliwy. Nie tylko dla bogatych”, DGP 93/2014). Przyznam, że w sposób mało przekonywujący, posługując się motywacją zachowania dotychczasowego dorobku judykatury. Taki argument nie przekonuje uczestników sporu na sądowej sali. Co najwyżej jest on cenny dla zalegających w księgarniach publikacji, które przestałyby się sprzedawać.
Z kolei sędzia Zabłocki w dalszej części przywołanego już wywodu wyraził zdziwienie tezą o tym, że proces będzie droższy, bo państwo finansować będzie przestępcom obrońców na życzenie. W jego ocenie tak się nie stanie, bo przegrywający zwrócą koszty Skarbowi Państwa. Czyżby? Czy będzie tak w przypadku wyroków uniewinniających, których liczba ma wzrosnąć do kilkudziesięciu procent? W jaki sposób wyegzekwujemy te środki z kieszeni sprawców nieposiadających zatrudnienia i majątków, czy osadzonych w zakładach karnych? Na to pytanie ze strony autorów reformy odpowiedzi brak.
Proces będzie droższy również dlatego, że na sądową salę wkroczy dowód z prywatnej opinii biegłego. Stać na nią będzie tylko najbogatszych graczy. Także tych, którzy nie wzbogacili się w sposób legalny. Opinie sporządzać będą profesorowie, ośrodki naukowe, firmy konsultingowe zatrudniające najwybitniejszych specjalistów. Jest rzeczą oczywistą, że oskarżenie publiczne z opiniami takimi konkurować nie będzie mogło. W kasie prokuratury od lat bowiem świecą pustki. Oglądana jest każda złotówka. Korzysta się z biegłych, którzy cenią się najniżej. Jakie jest zatem lekarstwo na tę sytuację? Prokuratorzy użyją go na sądowej sali, gdzie będą składać wnioski o opinie konkretnych instytutów czy ośrodków naukowych za rynkowe wynagrodzenie. W efekcie za opinie zapłaci sąd z budżetu państwa, na który składają się wszyscy obywatele. Tenże sąd, w świetle przyjętych i projektowanych uregulowań, w zasadzie nie będzie miał innego wyjścia jak uwzględnić wniosek prokuratora, ale też i innej strony.
Drożej będzie także dlatego, że proces potrwa dłużej. Trzeba przy tym zauważyć, że poglądy autorów reformy w tej kwestii jakby ewoluują w kierunku racjonalizmu. Na początku prac mówiło się przecież, powtarzając za premierem, że postępowania ulegną skróceniu o jedną trzecią. Teraz już twórcy zmian przyznają, że procesy w sądzie co prawda potrwają dłużej, ale za to krótsze będą postępowania przygotowawcze. Na skrócenie całości postępowania mają wpłynąć również tryby konsensualne. Tezy te uznać należy za mocno wątpliwe. Nie ma specjalnych widoków na przyspieszenie śledztw i dochodzeń. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że prokuratora od lipca 2015 r. nie uświadczy się w jego gabinecie. Będzie on bowiem ślęczał w sądzie na sprawach o alimenty i zniszczenie płotu.
A wszystko to w związku z likwidacją trybu uproszczonego jako niesprzyjającego kontradyktoryjności. Po drugie, tenże prokurator, nie chcąc posługiwać się w śledztwie policyjnymi notatkami czy też uproszczonymi protokołami, przesłuchiwać będzie większość świadków. No chyba, że zgodnie z sugestią prof. Hofmańskiego wypowiedzianą w wywiadzie dla DGP uczyni to dopiero przed sądem, popełniając jednocześnie samobójstwo procesowe.
O tym, że na osobiste przesłuchania świadków w śledztwie nie ma sił i środków, wie każdy, kto potrafi porównać liczebność kadry policyjnej i czynnej w postępowaniach przygotowawczych kadry prokuratorskiej (takich prokuratorów jest około 4 tysiące). Za niespełna rok prokurator nie będzie mógł opatrzyć swoją pieczęcią policyjnego aktu oskarżenia, jak to ma miejsce obecnie w ponad połowie spraw. Napisze go sam. Nie trzeba nikogo przekonywać, że to wymaga czasu. Aby wyekspediować dokument do sądu, zmuszony będzie dokonać czasochłonnej selekcji materiału i wyodrębnienia osobnego zbioru z zeznaniami, które potem sam będzie odczytywał w sądzie.
Czy w tej sytuacji kołem zamachowym uchwalonej procedury, które nada jej nowej dynamiki, będą tryby konsensualne? Wiara w to nie jest poparta poważniejszymi badaniami. Przypomina raczej wróżenie z kuli. Owszem, co prawda rozszerzono zakres przedmiotowy tzw. dobrowolnego poddania się karze, ale nie sądzę, by liczba wniosków o takie zakończenie sprawy znacząco wzrosła. Powód wydaje się prozaiczny. Obrońcy na życzenie niekoniecznie będą zainteresowani takim zakończeniem postępowania. W tym miejscu należałoby zastanowić się, jak zachowa się taki obrońca w lipcu 2015 r. Nie chciałbym powtarzać już tezy, że większość podejrzanych będzie z takich obrońców korzystać. Przy ostatnio odnotowanym wzroście liczby adwokatów i umożliwieniu sprawowania obron radcom prawnym rynek usług prawniczych w sprawach karnych jest tak nasycony, że rąk do wykonywania obron na życzenie na pewno nie zabraknie. Z dużym prawdopodobieństwem obrońcy ci nie będą namawiać swoich klientów do skorzystania z dobrodziejstwa poddania się karze. Kwota otrzymana od państwa za szybkie zakończenie sprawy będzie bowiem niższa niż ta uzyskana w wyniku długiego, spokojnego, niezakłócanego przez sąd kontradyktoryjnego procesu.
Należy zatem postawić prof. Hofmańskiemu i Komisji Kodyfikacyjnej pytanie, czy po uwzględnieniu tych ryzyk ich wiara w tryby konsensualne jako motor napędowy nowego procesu nie ulegnie osłabieniu. Co zatem można zrobić, by rzeczywiście tryby konsensualne zdominowały i przyspieszyły proces karny? Wystarczy spojrzeć za naszą zachodnią granicę. Tam tryb konsensualny nie widzi sądowej sali. Ugodę zawiera się na prokuratorskim biurku, a przed sąd trafia co piąta sprawa. Warto zatem zaapelować do wizjonerów procesu, aby sięgali wzrokiem nie za ocean, upajając się procesem anglosaskim, lecz stanęli na twardym gruncie procesu kontynentalnego, bliższemu naszej tradycji i wybaczającemu słabość policji.
Rozwiązań wydłużających postępowanie można by doszukać się więcej. W postępowaniu przygotowawczym będzie to instytucja zaznajomienia pokrzywdzonych z aktami sprawy. W sądowym zaś przepis umożliwiający sądowi ogłoszenie przerwy na wniosek strony, celem przygotowania wniosków dowodowych. Takie wnioski złożą obrońcy na życzenie niezainteresowani szybką sprawiedliwością, ale także prokuratorzy, jeśli nie będą obsadzać swojej sprawy i jeśli nie zdążą zapoznać się z jej materią. Ubezwłasnowolniony według nowej procedury sąd w zasadzie nie będzie miał innego wyjścia, jak je uwzględnić. Recept na wydłużenie procesu jest zresztą wiele. Wtajemniczeni już przygotowują algorytmy. Jednym z nich jest scenariusz dla sprawy wieloosobowej, np. dotyczącej grupy przestępczej. Wystarczy, że każdy z jej członków z osobna na pierwszym terminie przedłoży wniosek o wyznaczenie obrońcy. Jeśli oskarżonych będzie 15, przy dobrej współpracy na sali, kontradyktoryjny proces wystartuje w 15 terminie. A gdy już wystartuje, każdy z oskarżonych wnioskować będzie mógł o obrońcę do konkretnej czynności.
Żeby nie narazić się mojemu polemiście, panu sędziemu Zabłockiemu na zarzut zbyt małej liczby dowodów na to, że proces będzie znacząco dłuższy i znacząco droższy warto przyjrzeć się dodatkowo postępowaniu przed sądem II instancji. Postępowanie to zgodnie z założeniami ma mieć charakter reformatoryjny. Sąd II instancji zachowa przy tym możliwość prowadzenia dowodów, którą zabiera się sądowi I instancji (wyłączając w marcowym projekcie, który nowelizuje niedawno zmieniony ale jeszcze nieobwiązujący k.p.k., prawo do prowadzenia postępowania dowodowego w wyjątkowych sytuacjach). Rodzi się zatem pytanie, na ile postępowanie dowodowe przeniesie się do sądu odwoławczego i o ile wydłuży to proces? Na to pytanie autorzy reformy nie udzielają wiążącej odpowiedzi. Namawiałbym ich, a zwłaszcza pana sędziego Zabłockiego, do ponownego zastanowienia się nad kosztami procesu. Warto, by w tym kontekście zwrócili uwagę na wypowiedziane przez prof. Hofmańskiego na łamach DGP przypuszczenie dotyczące wzrostu liczby uniewinnień. Stanie się tak z uwagi na, jak to ujął profesor „wnoszenie aktów oskarżenia przy mniejszym niż obecnie poziomie udowodnienia okoliczności zdarzenia”.
Refleksja ta nie powinna być oderwana od treści poselskiego projektu przewidującego odpowiedzialność odszkodowawczą państwa nie tylko za niesłuszne aresztowanie i pozbawienie wolności, ale także za bezpodstawne oskarżenie. Przy obniżonym progu dowodowym dla prokuratorskiego aktu oskarżenia, nawet przy założeniu, że proponowane przez posłów zmiany nie zostaną uchwalone, istotnie wzrośnie ryzyko roszczeń cywilnoprawnych. Potwierdzenie ich zasadności dodatkowo zwiększy cenę za proces, którą kazali nam zapłacić autorzy kontradyktoryjnej reformy.
Powtórzę zatem za prof. Lechem Gardockim. Nie jest za późno na wycofanie się z nietrafionych rozwiązań. Sposobem na wyjście z twarzą z chybionej reformy niech będzie na początek wydłużenie vacatio legis na czas następujący po najbliższych wyborach parlamentarnych. Następnym krokiem powinno być powołanie komisji ustrojowej z wiodącą rolą karnistów praktyków, która zamiast kolejnej, tym razem dużej łaty, przygotuje całkowicie nowy k.p.k. wraz z kompleksowymi zmianami w organizacji prokuratury i policji. Komisji, której przedstawiciele na pytanie, jak poradzi siebie prokuratura z nowym kontradyktoryjnym procesem, nie odpowiadają: „Nas to nie interesuje, bo to nie nasza działka. My przygotowaliśmy k.p.k., a z tym pytaniem to prosimy do ministerstwa”.