Sejm proponuje, aby kandydat na kierowcę mógł zdawać egzamin na dowolnym, choć odpowiednio przystosowanym samochodzie. Inny pomysł zakłada całkowitą rezygnację z egzaminu teoretycznego
Obowiązkowy kurs teoretyczny na prawo jazdy jest niepotrzebny – twierdzą posłowie PO i proponują zmiany w przepisach. Szkoły jazdy się buntują. Głośno mówią, że rząd chce wypuścić na drogi nieuków. A po cichu już liczą finansowe straty.
Prawdopodobnie jeszcze dziś Sejm wysłucha sprawozdania Komisji Infrastruktury o projekcie nowelizacji ustawy o kierujących pojazdami, która przewiduje także inne rewolucyjne zmiany.
Pomysły polityków PO zakładają, że kandydaci będą mogli zdawać na dowolnym samochodzie przystosowanym do egzaminu, np. tym, którym uczyli się jeździć. Problem pojawiałby się, gdyby szkoła nie była w stanie dostarczyć wybranego auta na dzień egzaminu. Ale wtedy kandydat mógłby np. zwrócić się do innej szkoły jazdy dysponującej samochodem, na którym chce zdawać.
Największa zmiana dotyczy jednak kursu teoretycznego i tego, co stanie się z bazami pytań egzaminacyjnych. Posłowie PO proponują, aby kurs teoretyczny, który każdy kandydat musi przejść przed przystąpieniem do egzaminu, był nieobowiązkowy. Oznacza to tyle, że do państwowego testu z części teoretycznej będzie można przystąpić po nauczeniu się wymaganego zakresu – samodzielnie lub z pomocą szkoleń w dowolnej formie. Pytania stosowane na egzaminie miałyby być dostępne na stronie internetowej Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju.
Szkoły jazdy ostro krytykują taki pomysł. Tłumaczą, że obecne kursy nie służą jedynie nauce, jak odpowiadać na pytania i zdać. Dają też wiedzę o tym, jak zachować się w określonych sytuacjach na drodze. To oficjalna wersja, z elementami troski o los przyszłego kierowcy. W rzeczywistości wielu kursantów opowiada, że szkoły dają im wolną rękę. Na zasadzie: płacisz za kurs teoretyczny, a to, czy chodzisz na zajęcia, czy nie, zależy od ciebie.
Część szkół już się odgraża, że zanim wpuszczą za kółko kursanta bez odbytego u nich kursu teoretycznego, każą mu zdać wewnętrzny egzamin.
DGP poprosił kilku ekspertów w dziedzinie bezpieczeństwa ruchu drogowego o ocenę rządowych planów. Większość z nich jest zdania, że – niezależnie od propagandy szkół jazdy – propozycje te mogą przyczynić się do obniżenia poziomu bezpieczeństwa na drogach i że świeżo upieczeni kierowcy przyjmą taktykę 3Z podobną do tej z niektórych kierunków studiów, czyli „zakuć, zdać, zapomnieć”.
– Istnieje ryzyko, że kandydaci będą podchodzić do egzaminu bez większego przygotowania i za 1–2 razem zdadzą. Uczestniczenie w dobrze przeprowadzonych kursach daje większe prawdopodobieństwo, że kandydat nabył odpowiednie kompetencje – uważa prof. Stanisław Gaca z Politechniki Krakowskiej. Dodaje, że bardzo wiele zależy od tego, jak wiedza będzie egzekwowana przez egzamin państwowy.
Na razie jakość pytań budzi wiele wątpliwości specjalistów, a rząd dopiero powoła zespół ekspercki, który zweryfikuje bazę wykorzystywaną na egzaminach. Przystąpienie do egzaminu teoretycznego to wydatek rzędu 30 zł – a więc dużo mniej, niż wyszłoby za pakiet 30 godzin lekcyjnych w szkołach jazdy, które w dodatku niemal zawsze sprzedają taki kurs w pakiecie z kursem praktycznym.
Przeciwna zmianom jest Maria Dąbrowska-Loranc z Centrum Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego Instytutu Transportu Samochodowego. – W ubiegłym roku pojawił się pomysł poszerzenia zakresu tematycznego o moduł pierwszej pomocy na państwowym egzaminie na prawo jazdy. Odstąpienie od obowiązku nauki w ośrodkach szkolenia kierowców oznaczałoby tym samym rezygnację z pomysłu weryfikacji wiedzy – wskazuje. Zaznacza, że młodzi kierowcy wciąż stanowią grupę podwyższonego ryzyka. Według policyjnych statystyk młodzi kierowcy powodują wypadki dwa razy częściej niż kierowcy powyżej 25. roku życia i uczestniczą niemal w co trzecim wypadku drogowym ze skutkiem śmiertelnym.
– Dlatego nie należy rezygnować z rzetelnej edukacji, która buduje właściwe postawy – mówi ekspert z ITS.
Zdaniem Andrzeja Grzegorczyka ze stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego, rząd próbuje wprowadzać rewolucję nie tam, gdzie trzeba. – Kursy powinny zostać utrzymane, choć być może w ograniczonym zakresie i w zmienionej formie – uważa Grzegorczyk.
Największe zastrzeżenia można mieć właśnie do obecnej formy szkoleń. – 30-godzinne kursy to bardzo mało, człowiek nabiera praktyki w trakcie jeżdżenia – zwraca uwagę Wojciech Kustra z Politechniki Gdańskiej. Może zatem właśnie za praktykę posłowie powinni wziąć się w pierwszej kolejności?

Liberalnie i tradycyjnie, czyli jak wyglądają egzaminy w Europie

Jedne z najbardziej liberalnych regulacji ubiegania się o prawo jazdy obowiązują w Wielkiej Brytanii. Tam właściwie nie ma kursów teoretycznych. Ograniczają się one do jazdy z instruktorem, który w jej trakcie mówi o przepisach. Osoby bez uprawnień, które ukończyły 17 lat, mogą się ubiegać o tymczasowe prawo jazdy (provisional driving license). Posiadacze takiego dokumentu mogą już rozpocząć naukę jazdy pod okiem osoby, która co najmniej trzy lata jeździ samochodem. Należy tylko poinformować o tym fakcie ubezpieczyciela, a pojazd oznaczyć z przodu i z tyłu literą „L”.

Podobne rozwiązania zastosowano w Szwajcarii. Tam najpierw trzeba przejść przez kurs pierwszej pomocy i zdać egzamin teoretyczny (można się nauczyć na kursie lub we własnym zakresie). Następnie można zapisać się na kurs praktyczny. Jeśli ktoś woli, ma prawo uczyć się we własnym zakresie, jeżdżąc z bardziej doświadczoną osobą (wymagane jest wydawane na okres 2 lat prawo jazdy w celu ucznia się i oznakowanie samochodu).

W Czechach kurs na prawo jazdy trwa 39 godzin. Szkolenie praktyczne, uwzględniające poruszanie się po ulicach, zajmuje 28 godzin. Pozostała część to nauka przepisów.

W Niemczech kursy teoretyczne składają się z 14 lekcji (np. po 90 minut każda). Kurs praktyczny nie obejmuje placów manewrowych, lecz jazdę po mieście – m.in. 4 godziny na autostradzie, 3 godziny jazdy nocą i 4 godziny poza miastem.

Na Słowacji kurs składa się z 30 godzin lekcyjnych zajęć teoretycznych oraz 35 godzin jazd. Nie ma obowiązku przeprowadzania wewnętrznych egzaminów w szkołach jazdy, ale zazwyczaj takie testy się odbywają. Jeśli absolwent kursu dwa razy nie zda potem egzaminu państwowego, musi ukończyć kolejny kurs. W takim wariancie do egzaminu może przystąpić nie wcześniej niż za pół roku.

W Austrii nauka jazdy samochodem nie kończy się na zdanym egzaminie państwowym. W terminie od 2 do 4 miesięcy po otrzymaniu uprawnień kierowca powinien zgłosić się do szkoły jazdy, aby uzyskać opinię eksperta na temat tego, jak prowadzi auto. Z kolei w terminie od 3 do 9 miesięcy kierowca musi przejść specjalny kurs, uwzględniający m.in. dyskusję z psychologiem na temat bezpieczeństwa w ruchu drogowym.