Chociaż w Sejmie jest już pięć projektów zmian do ustawy – Prawo zamówień publicznych, przewodniczący podkomisji powołanej do ich rozpatrzenia sam zgłosił kolejny pomysł. Rewolucyjny. Poseł Adam Szejnfeld (PO) proponuje podniesienie aż do 50 tys. euro progu, do którego nie trzeba stosować przepisów o przetargach. Dzisiaj próg ten wynosi 14 tys. euro.
– Poziom profesjonalizmu, odpowiedzialności oraz uczciwości w polskich przetargach nie odbiega już od standardów europejskich. Czas więc na większe poluzowanie w tej materii. Zamawiający niech raczej zajmują się bardziej precyzyjnie postępowaniami naprawdę o istotnym znaczeniu, a nie drobnicą – przekonuje poseł Szejnfeld.
Przyjęcie projektu oznaczałoby, że urzędnicy mogliby wydać prawie 250 tys. zł brutto z pominięciem jakichkolwiek procedur (próg dotyczy wartości netto).
Pomysł szefa podkomisji wywołuje skrajne reakcje.
– Wiele gmin w ogóle nie udziela większych zamówień, pomijając inwestycje infrastrukturalne. Znikną więc one całkowicie z rynku zamówień publicznych. To propozycja zdecydowanie zbyt daleko idąca, zwłaszcza w czasach kryzysu – ostrzega Arkadiusz Szydłowski, doktorant PAN.
Podobnie uważa Paweł Przychodzeń, ekspert w sprawach zamówień publicznych Fundacji Republikańskiej. Zwraca uwagę, że ludzie oczekują przejrzystości przy wydawaniu publicznych środków.
– Wyjęcie spod zasad jawności, równości i uczciwej konkurencji zamówień o tak dużej wartości stałoby w oczywistej sprzeczności z tymi oczekiwaniami – podkreśla. – W skali całego kraju wyłączymy w ten sposób z systemu zamówień publicznych wiele miliardów złotych – dodaje.
Pomysł posła Szejnfelda popierają przedstawiciele administracji, zwłaszcza tej samorządowej, bo to ona przede wszystkim skorzystałaby na zmianach.
– Przepisy o zamówieniach są zwyczajnie złe. Nie tylko narzucają bezsensowne procedury, ale często zamiast oszczędności powodują straty. Oczekiwałbym jeszcze większego podniesienia progu, do którego nie trzeba ich stosować, ale i tę propozycję witam z zadowoleniem – mówi Andrzej Porawski, dyrektor biura Związku Miast Polskich.
Co ciekawe, w rządzie właśnie toczą się prace nad projektem, który również ma przesunąć granicę, do jakiej nie trzeba stosować przetargów, ale tylko do 20 tys. euro.
– Dostrzegamy potrzebę korekty progu. Wprowadzając zmianę, trzeba jednak uwzględniać zapewnienie konkurencyjnego dostępu do zamówień dla przedsiębiorców, zwłaszcza małych i średnich. Dlatego próg nie powinien być ustalony na zbyt wysokim poziomie – tłumaczy Anita Wichniak-Olczak z Urzędu Zamówień Publicznych, który przygotował rządowy projekt.
Poseł Szejnfeld w uzasadnieniu swojego rozwiązania argumentuje, że w niektórych państwach UE próg jest jeszcze wyższy. Podaje przykład Czech, gdzie wynosi on 70 tys. euro, czy Danii, gdzie obowiązek publicznego ogłaszania przetargów powstaje powyżej 67 tys. euro.
Z danych UZP wynika, że średnia europejska wynosi 21 tys. euro. W Irlandii, gdzie jeszcze trzy lata temu granicę również stanowiło 50 tys. euro, ze względu na kryzys gospodarczy i sytuację małych i średnich przedsiębiorstw obniżono ją do 25 tys. euro.