Ministerstwo Sprawiedliwości wykańcza właśnie projekt ustawy wprowadzający tzw. konfiskatę in rem (polega na możliwości odebrania mienia pochodzącego z przestępczej działalności, choćby właściciel mienia nie był o nic oskarżony). Przedstawiciele organizacji biznesu twierdzą jednak, że tak naprawdę Zbigniew Ziobro chce wykończyć przedsiębiorców. Kto ma rację w tym sporze? Paradoksalnie obie strony.
Resort sprawiedliwości przekonuje, że konfiskata prewencyjna to rozwiązanie uznawane w wielu państwach ‒ i to nie tylko wschodnich, lecz także zachodnich. I to prawda. Nie można przechodzić obojętnie obok słów Roberto Alfonso, byłego prokuratora generalnego Mediolanu, który uważa, że to właśnie konfiskata prewencyjna była jednym z najpotężniejszych narzędzi włoskiego państwa w walce z tamtejszą mafią. Nie można lekceważyć słów fachowców z Wielkiej Brytanii, Francji czy Irlandii, którzy wyjaśniają, że możliwość przejęcia majątków pochodzących z przestępstw, choćby formalnie nie należały one do przestępcy, to konieczność, ażeby pokonać zorganizowane grupy.
Prawdę też głosi MS, gdy wskazuje, że konfiskata prewencyjna jest zgodna z orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości UE oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Obydwa zajmowały się oceną rozwiązań z różnych państw ‒ i to rozwiązań dalej idących niż to planowane w Polsce ‒ i kilkukrotnie dochodziły do wniosku, że cel w postaci walki z przestępczością uzasadnia przyjęcia instrumentu o charakterze wywłaszczającym, o ile tylko zapewniona jest rzetelna kontrola nad działalnością prokuratorów zajmujących majątki. Prawdą wreszcie jest, że w Polsce ta kontrola będzie zachowana. Robocza wersja projektu ustawy zakłada, że ostateczną decyzję o konfiskacie mienia podejmował będzie sąd.
Czyli wszystko się zgadza? Otóż niekoniecznie.
Przedsiębiorcy, obawiający się nowego narzędzia danego prokuratorom, również mają swoje racje. Po pierwsze, Zbigniew Ziobro przyzwyczaił nas wszystkich do tego, że lubi korzystać ze swych uprawnień w sposób ‒ nazwijmy to eufemistycznie ‒ twórczy. Trudno byłoby mi przekonywać na łamach DGP, że na pewno w równie twórczy sposób nie potraktuje nowego narzędzia w postaci konfiskaty prewencyjnej, by np. odegrać się na ‒ dajmy na to ‒ Leszku Czarneckim, którego nie znosi.
Po drugie, kontrola sądowa prokuratorskich postanowień jest w Polsce iluzoryczna. Taki model obowiązuje choćby przy zakładaniu podsłuchów. I okazuje się, że sędziowie zgadzają się na to w 99 proc. przypadków. I jak tłumaczą, wynika to najczęściej z tego, że jeżeli służby uważają założenie pluskwy za niezbędne, to nie należy państwowym funkcjonariuszom tego uniemożliwiać.
Tak samo jest z tymczasowym aresztowaniem. Od wielu lat skuteczność prokuratorskich wniosków przekracza 90 proc. A w przypadku przedłużenia tymczasowego aresztowania sądy są jeszcze bardziej zgodne z wnioskami prokuratorów – uwzględniają 95 proc. z nich. To wyniki, których nie powstydziłby się zwycięzca demokratycznych wyborów na Kubie.
Podobnie ‒ niestety ‒ może być z konfiskatą prewencyjną. Jeśli więc ktoś mnie spyta, czy ustawa ją wprowadzająca powinna wejść w życie, to z pełnym przekonaniem odpowiem: nie wiem.