Mechanizmy powoływania sędziów amerykańskiego Sądu Najwyższego są z gruntu polityczne, ale jego obecna obsada nie chce odgrywać roli marionetek Białego Domu.
Wielokrotnie mówiłam, że pozostanę członkiem Sądu Najwyższego tak długo, jak będę mogła pracować pełną parą. Nadal jestem do tego całkowicie zdolna – zapewniła 87-letnia sędzia Ruth Bader Ginsburg w oświadczeniu, które zmroziło liberałów.
Ich wyrocznia prawna, ikona feminizmu i fenomen popkultury ogłosiła, że ma nawrót choroby nowotworowej (piąty od czasu pierwszej diagnozy) i przechodzi chemioterapię. Wprawdzie zaznaczyła, że leczenie przynosi pozytywne efekty, a ona sama jest na bieżąco z pisaniem opinii, ale biorąc pod uwagę jej wiek i długą historię choroby, nie uspokoiła swoich sympatyków. Zwłaszcza na 3,5 miesiąca przed wyborami prezydenckimi.
Demokraci przewidują, że gdyby Ginsburg zmarła albo zrezygnowała z urzędu przed listopadowym głosowaniem, Biały Dom i jego sojusznicy w Senacie szybko dokooptują do SN kolejnego konserwatywnego sędziego, który na dekady zabetonuje przewagę ich opcji ideowej w najbardziej wrażliwych sprawach: aborcji, opieki zdrowotnej, finansowania kampanii wyborczych czy uprawnień policji. Zamierzają więc mocno grać tą sprawą przed wyborami, aby zmobilizować umiarkowany elektorat w „chwiejących się” stanach, niekoniecznie zachwycony perspektywą niepodzielnych rządów prawicy w jednej z najważniejszych instytucji w kraju przez trudny do przewidzenia okres. Koalicja organizacji non-profit o progresywnym profilu ogłosiła już, że w najbliższym czasie wyda 2 mln dol. na spoty alarmujące, że jeśli Trump zwycięży ponownie, SN zawładną ultrakonserwatyści.

Reguła? Jaka reguła?

Dominujący w Senacie republikanie wielokrotnie dawali do zrozumienia, że jeśli tylko dostaną szansę wypełnienia wakatu w roku wyborczym, to machina nominacyjna jest gotowa do startu. Od dłuższego czasu mają zresztą na oku nie tylko fotel po Ginsburg – sędzi seniorki SN – lecz także jej trzech kolegów, którzy przekroczyli siedemdziesiątkę (Stephen Breyer ma 81, Clarence Thomas 72, a Samuel Alito 70 lat). Spekulacje o ich emeryturze trwają od paru lat, choć żaden nie sygnalizował, że w tym roku planuje zakończyć karierę orzeczniczą. Ginsburg wysłuchuje za to „życzliwych” sugestii o przejściu w stan spoczynku przynajmniej od początku drugiej kadencji Obamy. Tylko że wtedy presję wywierali na nią demokraci, stosując moralny szantaż: jeśli sędzia dba o swoją spuściznę, to powinno jej zależeć, aby to demokratyczny prezydent mianował jej następcę.
Republikańscy kongresmeni nie przejmą się więc oskarżeniami o hipokryzję, które padną, jeśli będą mieli okazję przyspieszyć ścieżkę do SN kandydatowi Trumpa, wykorzystując wytrychy proceduralne. W 2016 r. sięgnęli po nie, aby zablokować proces zatwierdzenia kandydatury Merricka Garlanda, wskazanego przez Baracka Obamę na miejsce po zmarłym konserwatywnym sędzim Antoninie Scalii. Choć wtedy do wyborów było jeszcze osiem miesięcy, lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell oświadczył, że w finałowym roku swoich rządów prezydent nie powinien nominować nowych sędziów – prawo to przechodzi już na jego następcę. Senacka komisja ds. sądownictwa odmówiła nawet wyznaczenia terminu publicznego przesłuchania Garlanda, które poprzedza głosowanie w sprawie zatwierdzenia kandydata. – Pozwólmy, by zadecydowali amerykańscy obywatele – przekonywał McConnell, powołując się na bliżej nieokreśloną „regułę”. Już po wyborach przyznał, że nie była ona zakorzeniona w żadnym precedensie czy zwyczaju prawnym – wymyślił ją na potrzeby politycznej walki.
Teraz republikanie tłumaczą, że gdyby wakat pojawił się pod koniec kadencji Trumpa, wypełniliby go bez wahania, bo sytuacja jest inna niż cztery lata temu. Ich rozumowanie jest takie: w 2016 r. demokraci mieli swojego prezydenta, a ich przeciwnicy kontrolowali Senat; obecnie zarówno egzekutywa, jak i izba wyższa Kongresu są w rękach Partii Republikańskiej. Tym razem nawet nie twierdzą, że jest jakaś „reguła”, która potwierdza ich wersję.
Trump reklamuje swoje posunięcia w sądownictwie jako najważniejsze osiągnięcie kadencji. Oprócz nominowania dwóch sędziów SN – Neila Gorsucha i Bretta Kavanaugha – Biały Dom przeforsował również aż 200 swoich kandydatów na sędziów federalnych, nadając wymiarowi sprawiedliwości bardziej konserwatywny profil (Barack Obama przez dwie kadencje powołał 334 sędziów federalnych, a George W. Bush 340). Zdaniem komentatorów właśnie pchnięcie orzecznictwa w prawą stronę będzie najtrwalszą spuścizną obecnego prezydenta. Trump lubi też przypominać republikanom, że jeśli nie wygra ponownie, wszystko to pójdzie na marne. Strasząc członków własnej partii perspektywą „liberalnego” SN, znalazł sposób na upewnienie się co do ich lojalności.

Polityka i osobowość

Żywotność i ostrość umysłu 87-letniej Ginsburg są obecnie gwarantem kruchej równowagi w składzie SN między nominatami republikańskich prezydentów a kandydatami wskazanymi przez przywódców demokratów. Wprawdzie konserwatywni sędziowie nominalnie mają przewagę (5:4), ale w praktyce – ku niezadowoleniu Białego Domu – sąd nie okazał się tak partyjny, jak sugeruje układ sił. Przeciwnie, w paru przypadkach zademonstrował, że można zachować niezależność nawet w czasach skrajnej polaryzacji i nie dać się podporządkować tak ekspansywnemu politykowi jak Trump.
Z bilansu pierwszego roku pracy SN z dwoma nowymi sędziami wynika wręcz, że w najbardziej eksponowanych i uwikłanych politycznie sprawach wyroki zapadały po myśli liberałów. A głosem rozstrzygającym okazywał się prezes SN John Roberts, nominat George’a W. Busha, zdeklarowany zwolennik sędziowskiego minimalizmu i powściągliwych decyzji opartych wyłącznie na prawie i faktach, w oderwaniu od względów polityki publicznej czy długofalowych skutków orzeczeń.
Zdanie Robertsa przesądziło o uznaniu niekonstytucyjności przepisów Luizjany, które drastycznie ograniczały możliwość przerywania ciąży w tym stanie (June Medical Services v. Russo). Lokalne prawo wymagało bowiem od lekarzy przeprowadzających zabiegi podpisania specjalnej umowy z pobliskim szpitalem, w której zobowiązywali się do „dostarczania” placówce odpowiednio dużego strumienia pacjentów. Warunek ten był tak wyśrubowany, że tylko jedna klinka aborcyjna w całej Luizjanie była w stanie go spełnić. SN większością 5:4 stwierdził, że stanowe regulacje nakładają nieproporcjonalny ciężar na kobiety, które chcą skorzystać ze swojego prawa do terminacji ciąży (w 2016 r. obalił identyczne prawo wprowadzone w Teksasie).
Roberts okazał się też ostatecznym arbitrem także w innej politycznie newralgicznej sprawie – zainicjowanego przez Obamę programu czasowej ochrony przed deportacją nielegalnych imigrantów, którzy przybyli do USA jako nieletni (Deferred Action for Childhood Arrivals, DACA). Szacuje się, że w Stanach mieszka ok. 700 tys. dreamersów (tak popularnie określa się młodych cudzoziemców bez prawa pobytu). Likwidacja programu była jedną z najgłośniejszych obietnic wyborczych Trumpa (zarzekał się, że anuluje go „pierwszego dnia urzędowania”). W 2017 r. ówczesny prokurator generalny Jeff Sessions oficjalnie ogłosił demontaż DACA, a służby imigracyjne zaczęły zatrzymywać dreamersów. Głos prezesa przeważył i SN uznał, że administracja Trumpa nie może natychmiast skasować programu. Nie rozstrzygał tego, czy DACA jest instrumentem skutecznym lub sprawiedliwym – ocenił jedynie, że jego nagłe wygaszenie było niezgodne z wymogami proceduralnymi (Department of Homeland Security v. Regents of the University of California).
Roberts przychylił się do stanowiska liberalnych sędziów także w czerwcowym orzeczeniu stwierdzającym niekonstytucyjność przepisów, które dopuszczają zwolnienie pracownika ze względu na tożsamość seksualną (sprawa Bostock v. Clayton County). Zdaniem SN ustawy o prawach obywatelskich zapewniają osobom LGBT pełną ochronę przed dyskryminacją w miejscu pracy. Uzasadnienie wyroku w imieniu większości składu (6:3) napisał – ku zdumieniu wielu konserwatystów – pierwszy z nominatów Trumpa Neil Gorsuch określający się jako rzecznik oryginalizmu – teorii, że sądy powinny interpretować konstytucję tak, jak rozumieli ją ojcowie założyciele. Gospodarz Białego Domu, który decyzje nie po swojej myśli odbiera jako osobisty afront, utwierdził się tylko w przekonaniu, że kolejne roszady kadrowe w sądzie są niezbędne. „Te okropne i politycznie naładowane decyzje SN to policzek dla ludzi, którzy dumnie określają się republikanami czy konserwatystami. Potrzebujemy więcej sędziów, bo w przeciwnym razie stracimy naszą drugą poprawkę do konstytucji (prawo do noszenia broni – red.) i wszystko inne” – napisał na Twitterze wściekły Trump.

Nikt nie jest ponad prawem

Zaledwie trzy tygodnie później spotkał go jeszcze większy cios: SN większością 7:2 orzekł, że prezydentowi nie przysługuje absolutny immunitet chroniący go przed nakazami wydanymi w postępowaniu karnym (Trump v. Vance). To oznacza, że gospodarz Białego Domu nie stoi ponad prawem i nie może bezwarunkowo utajnić swoich zeznań podatkowych i innych dokumentów finansowych. Od prawie roku zabiegają o nie prokuratorzy z Nowego Jorku prowadzący śledztwo w sprawie pieniędzy, które prawnik Trumpa zapłacił przed wyborami w 2016 r. dwóm kobietom w zamian za ich milczenie na temat romansu z obecnym prezydentem. Według SN szef administracji może jedynie kwestionować zakres ich wniosków (nie ma za to obowiązku udostępniać dokumentów Izbie Reprezentantów, która prowadzi własne postępowanie). „To wszystko są procesy polityczne!” – pokrzykiwał Trump na Twitterze. Pod opinią większości podpisali się zarówno Gorsuch, jak i Kavanaugh, co według źródeł „New York Timesa” prezydent odczytał jako zdradę.
Jak podkreślają eksperci, większość składu orzekającego pokazała dotychczas, że nie zgodzi się sankcjonować nadużywania władzy wykonawczej ani rozpychania jej uprawnień. A kierunek dotychczasowych orzeczeń świadczy o tym, że instytucjonalne instrumenty kontroli egzekutywy nadal działają. Choć nominaci Trumpa częściej wyrażają opinie po myśli administracji (zwłaszcza w sprawach dotyczących wolności religijnej i władz agencji federalnych), to nieraz zaznaczali swoją autonomię. Jak wyliczył SCOTUSblog, Kavanaugh zgadzał się z Białym Domem w 67,6 proc. przypadków, Gorsuch – tylko 51 proc. (częściej niż on stanowisko prezydenta potwierdzali Alito i Thomas). Nieprzypadkowo Trump ogłosił niedawno, że ma już gotową krótką listę nowych kandydatów do SN.