Małgorzata Gersdorf i Kamil Zaradkiewicz – tę dwójkę łączy to, że nie udało im się przeprowadzić wyboru kandydatów na I prezesa Sądu Najwyższego. Obydwoje, choć z różnych przyczyn, ponieśli na tym polu klęskę. Czy do grona tych, którzy sparzyli się na wyłonieniu nowego szefa najważniejszego sądu w Polsce, już niedługo dołączy także pan prezydent?
Wybory pięciu osób, spośród których głowa państwa wskaże nowego I prezesa SN, trwają już ponad tydzień. Kolejna tura ma się rozpocząć w najbliższy piątek. W międzyczasie doszło do zmiany na stanowisku przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego. Pełniący tę funkcję z woli prezydenta Kamil Zaradkiewicz, po trzech dniach prowadzenia obrad, złożył rezygnację. Jak oznajmił, był to „stanowczy wyraz protestu wobec utrudniania prac zgromadzenia ogólnego sędziów SN”.
Tym utrudnianiem ma być domaganie się przez tzw. starych sędziów uchwalenia porządku obrad oraz zgłaszanie przez nich wątpliwości m.in. co do sposobu wyłonienia komisji skrutacyjnej, która mimo to zdążyła już policzyć głosy oddane na osoby, spośród których teraz zostanie wyłonionych pięciu kandydatów na I prezesa SN.
Kamila Zaradkiewicza w zeszły piątek zastąpił Aleksander Stępkowski. On także, jak jego poprzednik, zaliczany jest do grupy nowych sędziów powołanych na wniosek obecnej, podważanej przez część prawników Krajowej Rady Sądownictwa. Jego piątkowe oświadczenie, wydane tuż po ogłoszeniu decyzji przez Kancelarię Prezydenta, było utrzymane w mocno koncyliacyjnym tonie. To dobrze wróży na przyszłość, choć naiwnością byłoby myślenie, że przy tak głębokim podziale w SN gładkie maniery wystarczą, aby dopiąć proces wyboru kandydatów na I prezes SN.
Decyzja Kamila Zaradkiewicza o porzuceniu funkcji p.o. I prezesa SN została przyjęta w Pałacu Prezydenckim nie tylko z ogromnym rozczarowaniem, lecz także irytacją. Podobnie zresztą jak poprzedzająca ją prośba o dokonanie zmian w regulaminie SN. Widać głowa państwa obawia się, że ingerowanie w trwający proces wyboru kandydatów na I prezesa SN nie podniesie słupków sondażowych. Nie wiemy, o jakie dokładnie zmiany w regulaminie SN zwracał się do Andrzeja Dudy Kamil Zaradkiewicz. Można jednak przypuszczać, że chodziło o wprowadzenie zapisów, które wzmocniłyby jego kompetencje jako przewodniczącego zgromadzenia ogólnego, bądź o takie, które temu zgromadzeniu odebrałyby pewne uprawnienia. Krótko mówiąc: sędzia Zaradkiewicz chciał, aby prezydent rzucił mu koło ratunkowe, a kiedy stało się jasne, że tego koła nie będzie, zrezygnował.
Wcześniej z przeprowadzenia ZO sędziów SN zrezygnowała również Małgorzata Gersdorf, ówczesna I prezes SN. Ona jednak miała więcej szczęścia niż Kamil Zaradkiewicz. Jej koło ratunkowe rzucił los. Tak się bowiem złożyło, że na drodze prof. Gersdorf do zwołania ZO stanął koronawirus. I to panującą już wówczas w kraju pandemią tłumaczyła ona decyzje o odwołaniu kolejnych terminów posiedzeń. W połowie kwietnia stało się jasne, że wybory kandydatów na nowego I prezesa SN nie odbędą się pod przewodnictwem prof. Gersdorf. Zanim zakończyła się jej kadencja na stanowisku I prezesa SN, co nastąpiło 30 kwietnia, ogłosiła, że odwołuje wyznaczone na 21 kwietnia ZO. Ta decyzja została ostro skrytykowana. Szeregowi sędziowie, choć nie tylko oni, uznali, że prof. Gersdorf porzuciła SN, że oddała go na pożarcie politykom. Oczywiście I prezes SN nie pozostawiła tych głosów bez odpowiedzi. Wydała oświadczenie, w którym tłumaczyła swój krok obawą o zdrowie sędziów SN, którzy mieliby brać udział w ZO w czasach zarazy. Odpierała również zarzut wywieszenia białej flagi. Tłumaczyła, że tak właściwie to ona i SN zrobili wszystko, co tylko było do zrobienia, aby ocalić praworządność.
Szybko jednak okazało się, że ZO sędziów SN w celu wyboru I prezesa SN można było zorganizować tak, aby nie narazić nikogo na zakażenie. A przynajmniej ryzyko to maksymalnie ograniczyć. Ponadto tłumaczenia I prezes SN stają się jeszcze mniej przekonujące, gdy weźmie się pod uwagę to, że po zakończeniu kadencji na stanowisku szefa SN prof. Gersdrof nie została w SN w charakterze szeregowego sędziego, choćby po to, żeby swoją wiedzą i doświadczeniem wspierać kolegów w walce o SN. Zamiast tego wybrała święty spokój, czyli stan spoczynku. To pokazuje, że prof. Gersdorf miała po dziurki w nosie tego całego zamieszania wokół wymiaru sprawiedliwości. I chyba trochę przestraszyła się odpowiedzialności. Świadczą o tym także jej słowa wypowiedziane podczas pożegnalnej konferencji, kiedy to z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że ona to właściwie nie jest fighterem, ale kucharką. Bo bardzo lubi gotować. Szkoda że taką samoświadomością pani Gersdorf wykazała się dopiero po zakończeniu kadencji na stanowisku I prezesa SN. Kto wie, w jakim miejscu sporu o SN bylibyśmy, gdyby doszło do tego o wiele wcześniej.
Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, śmiało można stwierdzić, że już przynajmniej dwie osoby poważnie sparzyły się na wyborach nowego I prezesa SN. Następny w kolejce jest Aleksander Stępkowski. Sztafetę zamknie oczywiście Andrzej Duda, któremu najwyraźniej coraz mniej się podoba, że koniec końców to na niego spadnie odpowiedzialność za to całe zamieszanie. Choć oczywiście politycy partii rządzącej już podejmują starania, aby przedstawić to, co się dzieje w SN, jako spór wyłącznie wewnątrzśrodowiskowy.
Zupełnie jak podczas afery hejterskiej, kiedy to media donosiły, że ówczesny wiceminister sprawiedliwości, a jednocześnie sędzia, Łukasz Piebiak stał na czele grupy mającej dyskredytować innych sędziów krytykujących rząd za zmiany w sądownictwie. Widać, że tak jak wtedy, tak i dziś politycy starają się zrzucić z siebie odpowiedzialność za bałagan, który w przeważającej części jest przecież ich dziełem. Najwyraźniej skalkulowali, że, zwłaszcza w okresie kampanii prezydenckiej, maczanie palców w sprawach wymiaru sprawiedliwości wymiernych korzyści im nie przyniesie. Pytanie, czy wyborcy znów dadzą się na ten haczyk złapać. Po kilku latach permanentnego „reformowania” jest bowiem coraz trudniej wmawiać ludziom, że to, iż sądy nadal nie działają tak, jak powinny, nie jest winą rządzących.