Sposób przyjmowania przepisów przez rządzących w ostatnich dniach będzie za parę lat opisywany w książkach. Szkoda, że nie ma się czym chwalić.
Proszę sobie bowiem wyobrazić, że w ostatni czwartek w Dzienniku Ustaw opublikowano rozporządzenie poprawiające rozporządzenie, które poprawiało rozporządzenie, które zastąpiło rozporządzenie. Wszystkie − oczywiście − dotyczyły tej samej kwestii. Do tego na kilkanaście godzin rząd − przez pomyłkę − zakazał Polakom wstępu na cmentarze.
I to włącznie z wyprawianiem pogrzebów! A o tym, że tak uczynił, przedstawiciel tegoż rządu dowiedział się... ode mnie. Na Twitterze. Ale po kolei.
Niemal dwa tygodnie temu opublikowano w Dzienniku Ustaw tzw. rozporządzenie maseczkowe. Było ono kuriozalne, bo sprowadzało się do tego, że zasłaniać twarz trzeba wszędzie poza domem − także np. w zamkniętym aucie, którym jedzie się do pracy. I choć członkowie rządu mówili, że to nadinterpretacja, prawo okazywało się nieubłagane. I wynikało z niego jasno: jak do samochodu, to w maseczce. Już po opublikowaniu przepisów i przeczytaniu ich przez kogoś rozsądnego stwierdzono więc, że rozporządzenie zostanie poprawione. Ale uznano, że błędów może być więcej, więc postanowiono rozpocząć proces ekspresowych konsultacji publicznych. Tak, dobrze państwo rozumieją: konsultacje rozpoczęto po opublikowaniu rozporządzenia, a nie przed. Poskutkowały one przygotowaniem rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie.
W ostatnią środę premier Mateusz Morawiecki przypomniał Polakom, że od czwartku będzie trzeba zasłaniać usta i twarz − maską, maseczką, przyłbicą lub po prostu elementem odzieży. Oczywiście konferencji prasowej nie towarzyszyło opublikowanie nowego rozporządzenia w Dzienniku Ustaw. To się pojawiło dopiero tuż przed godz. 20.
Przy okazji poprawiania zasad dotyczących zakrywania twarzy rządzący postanowili doprecyzować kilka innych kwestii w istniejących już wcześniej zakazach i nakazach. I tak doprecyzowano, że wprowadzono zakaz wchodzenia na cmentarze (wcześniej, wbrew niektórym głosom, rządowego zakazu nie było). Bezwzględny, więc dotyczący również pogrzebów. Co prawda tylko na cztery dni, ale krótki czas trwania zakazu mógłby nie usatysfakcjonować tych, którym – jak na złość – ktoś bliski akurat umarł.
Szkopuł w tym, że zakaz opublikowany w środę o 20 wszedł w życie... od początku środy. A zatem ktoś, kto poszedł w środę o 15 na cmentarz legalnie (np. zapalić znicz), był na tymże cmentarzu − w świetle przepisów wprowadzonych w środę tuż przed 20 − już nielegalnie. Absurd, prawda? Postanowiłem podzielić się swoim spostrzeżeniem z osobami obserwującymi mnie na Twitterze. Jednym z nich jest wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński. I się człowiek zdziwił, bo nad rozporządzeniem pracował, a o zakazie wstępu na cmentarze nic nie wiedział. Popisał, podzwonił i się dowiedział, że to błąd. Efekt? W czwartek rano wydano rozporządzenie poprawiające rozporządzenie, które poprawiało rozporządzenie (które z kolei, by państwu nie ułatwiać odbioru tego krótkiego tekstu, zastąpiło inne rozporządzenie, ale dotyczące dokładnie tej samej kwestii, czyli wprowadzenia nakazów i zakazów związanych ze stanem epidemii).
W ten sam czwartkowy poranek przed budynek Ministerstwa Zdrowia do mediów wyszedł rzecznik resortu Wojciech Andrusiewicz. Wyszedł mówić o tym, że od czwartku trzeba zasłaniać twarz. Tyle że sam miał ją odkrytą. Jak bowiem wyjaśnił zaskoczonym żurnalistom, jego obejmuje wyjątek od obowiązku noszenia maseczki − bo wykonuje obowiązki służbowe. I stoi daleko od pismaków. Miejmy nadzieję, że koronawirus przeczytał wyłączenia od nakazu.
Zresztą, z tymi przepisami jest większa chryja niż ktokolwiek sądził. Proszę sobie bowiem wyobrazić, że rozporządzenie wprost nakazuje zakrywać twarz na klatkach schodowych budynków wspólnot mieszkaniowych. A jednocześnie nic nie mówi o zakrywaniu twarzy na klatkach schodowych budynków spółdzielni mieszkaniowych. Czy zatem należy zakrywać usta i nos? Na pewno warto. Ale czy trzeba − nikt tak naprawdę nie wie.
Znam głosy, że wypominanie rządzącym potknięć to czepialstwo. I że należy po prostu siedzieć w domu, a nie szukać dziury w całym. Zgadzam się z tym, że w domu − jeśli tylko ktoś może − powinien siedzieć. Ale luk w przepisach szukać należy. Tak jak bowiem obywatelskim obowiązkiem jest dostosowywać się do nakazów i zakazów ustanawianych przez władzę, tak obowiązkiem tejże władzy jest ustanawiać prawo profesjonalnie. A o tym, że to wspomniane czepialstwo nie jest nieuzasadnione, najdobitniej świadczy to, że coraz trudniej znaleźć dzień, w którym nie byłoby poprawiane żadne z rozporządzeń. I nikt tego, co w nich zapisano, już nie rozumie. Włącznie z tymi, którzy je pisali.