- Powinniśmy tłumaczyć naszym partnerom, że na wspólnym rynku konieczne jest przestrzeganie czterech swobód. Ale na zewnątrz, wobec protekcjonizmu w innych częściach świata, my też potrzebujemy protekcjonizmu Unii - Krzysztof Mazur, wiceminister rozwoju.
Czy po wizycie prezydenta Francji Emmanuela Macrona w Polsce przedsiębiorcy mogą liczyć na złagodzenie barier na tamtejszym rynku?
Ta wizyta była dużym sukcesem Polski. Pokazała, że po brexicie oraz wobec wojny handlowej pomiędzy USA i Chinami zmienia się podejście Francuzów do naszego kraju. Kwestie gospodarcze stanowiły jej ważny element. Podnosiliśmy oczywiście problem barier stawianych polskim przedsiębiorcom. Wcześniej musieliśmy je dobrze zdiagnozować i opisać. Dlatego wydaliśmy „Czarną księgę barier w UE”. Z jednej strony pokazuje ona, że Polska jest społeczeństwem głodnym sukcesu. Nasi przedsiębiorcy chcą wchodzić na europejskie rynki i bez kompleksów rywalizować z zachodnimi firmami. Z drugiej strony widać wyraźnie, że niektórzy nie są na tę konkurencję gotowi i włączają mechanizm obronny.
To także ciekawy przyczynek do rozmowy o praworządności. Czasem stawia się nam zarzut, że podważamy jej zasady. Tymczasem, gdy mówimy o wspólnym rynku jako fundamencie prawnym UE, to poszczególne państwa zachodnie traktują wspólny rynek jako coś, co mogą modyfikować w zależności od własnego interesu.
Co polskie państwo może zrobić z dyskryminowaniem przedsiębiorców na wspólnym rynku?
Takim miękkim narzędziem jest właśnie nasz raport na temat barier wydany w językach angielskim i polskim, wersja francuska powstaje. Polski przedsiębiorca może również zgłosić skargę poprzez system SOLVIT, który służy nieformalnemu rozwiązywaniu sporów transgranicznych z administracją innego państwa. Gdy ta ścieżka zawiedzie, firma może również złożyć skargę do Komisji Europejskiej. Ministerstwo Rozwoju aktywnie wspiera rodzimych przedsiębiorców na każdym z tych etapów.
Opisane przez nas bariery mogą wydawać się mało spektakularne, ale są bardzo uciążliwe. Przykładem niech będzie firma zatrudniająca pracownika z Ukrainy, który tu dostaje zezwolenie na pracę, ale już w innym kraju członkowskim UE nie jest ono uznawane.
Co wtedy?
Trzeba zmienić technologię oraz starać się o dodatkowe pozwolenia, co bardzo utrudnia handel na rynku wewnętrznym. Kolejny przykład to firma wykonująca prace montażowe, która w czasie kontroli musi przedstawić szczegółowe informacje na temat realizacji kontraktu oraz każdego pracownika. Wymagany jest na przykład jego cały dotychczasowy życiorys zawodowy. Generuje to dodatkową papierologię, co wiąże się z koniecznością zatrudnienia dodatkowego pracownika administracyjnego. Zdarza się również, że lokalna firma ubezpieczeniowa, by wystawić polisę na inwestycję, żąda dodatkowych certyfikatów na produkty budowlane, te ogólnoeuropejskie są kwestionowane. Do tego oczywiście dochodzi również kwestia pracowników delegowanych czy uciążliwe kontrole miejscowych związków zawodowych. Wszystkie opisane praktyki są niezgodne z prawem UE.
Kto jest głównym winowajcą? Który kraj specjalizuje się w tych praktykach? Francja?
Celowo piszemy w raporcie o państwie X, by nie wskazywać na kontekst sporu poszczególnych państw. Przede wszystkim chodzi nam o obronę podstawowych czterech swobód UE. W tym duchu o tym mówimy, ale jeśli mnie pani pyta o kontekst, to rzeczywiście, w przypadku Francji takich zidentyfikowanych działań jest sporo, także ze względu na charakter ich rynku pracy. Oni mają głęboką tradycję związków zawodowych i ochrony pracowników. Dlatego wykorzystują swoje instytucje oraz wysokie standardy do ochrony rynku wewnętrznego.
Dlaczego więc nie mówić konkretnie o Francji?
Jak wspomniałem, Francja zmienia podejście do Polski. Dzisiaj Macron mówi zupełnie innym językiem niż w trakcie kampanii wyborczej. Najprawdopodobniej uświadomił sobie, że to na linii Berlin-Paryż-Warszawa będzie definiowała się przyszłość Europy. Te trzy kraje mają ponad 40 proc. populacji UE. W wymiarze gospodarczym to także wiodące siły. Dlatego reaktywacja Trójkąta Weimarskiego czy zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy do Francji jako honorowego gościa święta 14 lipca to duża polityczna zmiana.
Będzie miała także wymiar gospodarczy?
Wraz z Macronem do Polski przyjechało ponad 100 przedstawicieli francuskiego rządu – ministrowie gospodarki, klimatu, różnych agencji rządowych. Pierwszego dnia wizyty zorganizowaliśmy Polsko-Francuskie Forum Przemysłowe. Do udziału w nim zgłosiło się ponad 400 polskich firm. To pokazuje, że mamy ambicję budować bliskie relacje gospodarcze z tym krajem. Ale już nie jako podwykonawcy czy dostarczyciele „taniej siły roboczej”, ale partnerzy przy bardzo zaawansowanych technologicznie projektach. Przykładem może być chociażby wspólne konsorcjum na rzecz produkcji ogniw i baterii w ramach europejskiego mechanizmu IPCEI.
W naszej rozmowie przewija się cały czas Polska i Francja. Warto jednak spojrzeć nieco szerzej. Przed Europą jako całością stoi dziś ważniejsze wyzwanie. Mam oczywiście na myśli bardzo ambitną politykę klimatyczną UE, która bezpośrednio wpływa na konkurencyjność całego europejskiego przemysłu. Przykładem może być chociażby polskie hutnictwo, o którym ostatnio zrobiło się głośno z powodu czasowego zawieszenia prac wielkiego pieca w Nowej Hucie. Chcąc wyprodukować tonę stali, trzeba średnio wyemitować do atmosfery dwie tony CO2. To daje średnio 60 euro dodatkowych kosztów za każdą tonę stali z powodu cen uprawnień do emisji CO2. Co więcej, huty jako przemysł energochłonny potrzebują dużo prądu. A elektrownie węglowe, które dostarczają im energię, także płacą coraz więcej za emisję CO2. W efekcie cena stali produkowanej w Europie musi stać się niekonkurencyjna względem tej wyprodukowanej chociażby w Chinach.
Jak temu zaradzić?
Oczywiście, można powiedzieć, że huty po prostu powinny wynieść się z UE. Ale czy rzeczywiście dla naszej planety to ma jakiekolwiek znaczenie, czy CO2 zostanie wyemitowane w Europie czy poza nią? Więcej, ekologom powinno wręcz zależeć na produkcji stali w UE, bo tu są wyższe standardy ekologiczne niż na przykład w Azji. Na to nakłada się również argument pragmatyczny. Nie ma silnych gospodarek bez przemysłu i nie ma rozwoju przemysłu bez stali. Gdyby z Europy zniknęły wszystkie huty, to popełnilibyśmy wielki geostrategiczny błąd. Uzależnilibyśmy się absolutnie od azjatyckich hut, co jeszcze bardziej pchałoby Europę w kierunku skansenu. Zachowamy turystykę i usługi, ale stracimy znaczenie w wymiarze przemysłowym. Dlatego nasz rząd konsekwentnie mówi: tak dla polityki klimatycznej, ale na takich zasadach, by Europa nie utraciła trwale swojej konkurencyjności przemysłowej.
Unia rozmawia z Chinami, by wprowadziły u siebie handel emisjami CO2. Inaczej Unia wprowadzi na swoich granicach cło klimatyczne. Problem z nim jest jednak taki, że może zostać zakwestionowany przez Światową Organizację Handlu (WTO).
Proces podważania zasad WTO jest faktem, ale to nie UE wiedzie tu prym. Roberto Azevedo, szef WTO, na szczycie G20 w Buenos Aires w 2018 r. mówił, że obecna fala protekcjonizmu jest największym kryzysem wolnego handlu od 1947 r. W takim kontekście żyjemy.
Polska włącza się w politykę klimatyczną? Nie ma od niej odwrotu?
Zachęca nas do tego nie tylko polityka UE czy bilans gospodarczy, ale również społeczne oczekiwania. To badanie opublikowane w państwa gazecie pokazało, że Polacy są gotowi zapłacić więcej za prąd, jeśli będzie on „zielony”. My, politycy, nie możemy być na to obojętni. Dlatego tak cieszy, że ostatni rok był wielką rewolucją w fotowoltaice. Zakładaliśmy powstanie nowych instalacji na poziomie 200 MW. Ostatecznie nasi obywatele, przy wsparciu państwa, zainstalowali ponad czterokrotnie więcej. Do końca 2020 r. liczymy na 1,5 bln MW z tego źródła.
Ale i tak bez cła węglowego Unia się nie obędzie?
Nie zmienia to jednak faktu, że polityka klimatyczna nie może zabijać konkurencyjności przemysłu. Powinniśmy tłumaczyć naszym unijnym partnerom, że na wspólnym rynku konieczne jest przestrzeganie czterech swobód, ale na zewnątrz, wobec protekcjonizmu w innych częściach świata, potrzebujemy protekcjonizmu UE. To są sprawy o fundamentalnym znaczeniu dla naszej przyszłości. Powinniśmy poświęcać im więcej uwagi niż wyimaginowanemu polexitowi, którym straszy opozycja. Europa słabnąca gospodarczo względem Azji to dużo poważniejszy problem niż to, na czym dzisiaj skupia się debata publiczna.