- Propozycje Ministerstwa Sprawiedliwości z początku 2019 r., które zmierzały w kierunku wprowadzenia systemowego kontrolowania kwalifikacji, szły w dobrym kierunku - mówi w wywiadzie dla DGP Marcin Wolny, adwokat z Helsińskiej Fundacja Praw Człowieka.
Sąd Apelacyjny w Katowicach uznał, że biegły może odpowiadać swym majątkiem za wadliwą opinię. Jako pierwszy napisał o tym portal Prawo.pl. To dobre orzeczenie?
Mam mieszane odczucia. Z jednej strony jest system powoływania biegłych, w którym akceptuje się bylejakość. W istocie bowiem bycie biegłym to funkcja honorowa. Niemal wyłącznie od honoru kandydata zależy to, czy wpisze się on na listę biegłych, nie mając do tego kwalifikacji. Wydaje się zatem, że prostą konsekwencją braku fachowości powinna być ewentualna odpowiedzialność za to, że zaszkodziło się komuś wadliwą opinią. Z tej perspektywy aż dziw bierze, że to pierwszy taki wyrok.
Z drugiej strony jednak to sąd rozstrzyga w danej sprawie i ostatecznie to on jest odpowiedzialny za szkodę, która powstała. Bezpośrednio do szkody doprowadza bowiem zły wyrok, a nie zła opinia.
Czy zatem przypisywanie odpowiedzialności cywilnej biegłemu nie stanowi rozgrzeszenia sędziów?
Sędzia powinien każdorazowo ocenić, czy osoba wpisana na listę faktycznie ma wiedzę, doświadczenie i wykształcenie, by sporządzić opinię. Następnie to zadaniem sądu jest wnikliwie się z opinią zapoznać, przeanalizować, czy nie ma w niej braków, czy zastosowano odpowiednią metodologię, czy z przyjętych przesłanek da się logicznie wyprowadzić dany wniosek. Sąd też, w razie jakichkolwiek wątpliwości, powinien dopytać biegłego o szczegóły z opinii. Jeśli któregoś z tych elementów brakuje, to moim zdaniem za powstanie szkody odpowiada przede wszystkim sąd. Przy czym nie oznacza to, że w ogóle nie można dochodzić odszkodowania od biegłego, którego opinia była wadliwa. Patrząc życiowo, uzyskanie wyroku zasądzającego, a w jego konsekwencji pieniędzy od biegłego, a nie od Skarbu Państwa może być prostsze.
Wiele opinii biegłych jest nieprzydatnych, bo są miałkie. Zawierają opis sprawy, ale nie ma w nich odpowiedzi na kluczowe pytania. Nie obawia się pan, że wskutek wyroku sądu apelacyjnego będzie ich jeszcze więcej?
Tak rzeczywiście może być. Wysnuwane wnioski mogą być jeszcze mniej kategoryczne niż obecnie. I to znaczny kłopot, bo wszyscy doskonale wiemy, że przeciągające się postępowania sądowe to efekt m.in. niewydolnego systemu biegłych sądowych i oczekiwania miesiącami czy nawet latami na opinię biegłego. Bywa tak, że gdy już ta opinia trafi do sądu, okazuje się, że jest nieprzydatna w toczącym się postępowaniu. Bo na przykład, jak pan wskazał, zawiera szczegółowy opis sprawy, ale nie ma w niej odpowiedzi na najważniejsze pytania, które są potrzebne do wyrokowania. Zdarza się, że zlecane jest sporządzenie drugiej opinii. I kolejne miesiące mijają. Tak, ten wyrok stwarza takie ryzyko.
A co z ryzykiem, że będzie jeszcze mniej chętnych do bycia biegłymi?
To też prawdopodobne. Musimy pamiętać, że biegli otrzymują niskie wynagrodzenie. Może być ono atrakcyjne jedynie dla początkujących fachowców. Ci z doświadczeniem mogą na rynku zarobić znacznie więcej. Polskie państwo nie umie docenić biegłych. Najlepiej o tym świadczy to, że polska gospodarka się rozwija, wynagrodzenia rosną, a biegli dostają dziś w zasadzie tyle samo, ile dostawali siedem lat temu. W ciągu tych kilku lat kwota bazowa, od której liczą się wynagrodzenia biegłych, wzrosła o dwadzieścia kilka złotych. Dla początkującego eksperta oznacza to wzrost wynagrodzenia o kilkadziesiąt groszy za godzinę pracy, dla osoby z tytułem profesora około złotówki, do kwoty 70 zł i 32 gr za godzinę pracy. Myślę, że niezwykle trudno w warunkach rynkowych znaleźć uznanego eksperta z tytułem profesorskim, który za taką kwotę oferowałby swoje usługi. Zwłaszcza że niskich wynagrodzeń nie rekompensuje już dziś sam status biegłego sądowego.
Z drugiej strony, czy to źle, że zrezygnują ci obawiający się konsekwencji, czyli słabi?
Sęk w tym, że akurat nie ci zrezygnują z bycia biegłymi. Sądzę, że odpłynie najwięcej ekspertów średniej klasy, czyli takich, którzy co do zasady przykładają się do swoich opinii, ale zdają sobie sprawę, że mogą się pomylić. Proszę pamiętać, że obecnie, na gruncie kodeksu karnego, biegły może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej nie tylko za świadome wystawienie fałszywej opinii, lecz także za uczynienie tego nieumyślnie. Podobnie będzie z odpowiedzialnością cywilną – nie trzeba, aby biegły był świadomy, że przedstawił błędną opinię, by spotkał go obowiązek zapłaty odszkodowania. I taki przeciętny biegły może sobie pomyśleć: po co mam się narażać na nieprzyjemności, skoro więcej mogę zarobić na rynku?
W polskim systemie biegłych sądowych brakuje bodźców zachęcających do opiniowania spraw dla sądów. Mówi się jedynie o negatywnych konsekwencjach.
W jaki sposób należałoby zreformować system?
Pierwsza kwestia to wprowadzenie certyfikacji ekspertów. Najwyższy czas skończyć z obecnym systemem, w którym o wpisie na listę biegłych sądowych decyduje prezes sądu okręgowego. Takie rozwiązania w istocie nie pozwalają na należyte zweryfikowanie tego, czy ktoś ma należyte kompetencje w tym obszarze. Prezes sądu okręgowego nie zna się na wszystkim i nie ma realnej możliwości jednego dnia ocenić kompetencji kandydata na biegłego z zakresu analizy śladów krwawych, a innego dnia rzeczoznawcę majątkowego. W efekcie często musi polegać na deklaracjach samych kandydatów. Skutkuje to sytuacjami wątpliwymi, w których biegłymi zostawały osoby po kilkutygodniowym kursie, np. badań pism porównawczych. Konsekwencje takiego stanu rzeczy są bardzo poważne. To przeciągające się w nieskończoność procesy, w których opinie trzeba poprawiać lub uzupełniać, niesłuszne skazania, wyroki, które wśród stron budzą głębokie poczucie niesprawiedliwości.
Propozycje Ministerstwa Sprawiedliwości z początku 2019 r., które zmierzały w kierunku wprowadzenia systemowego kontrolowania kwalifikacji, szły w dobrym kierunku. Z tym zastrzeżeniem, że ciałem dokonującym wpisu na listę powinna być instytucja niezależna od ministerstwa. Obecny system, a także ten proponowany tego założenia nie spełniają.
Drugą palącą potrzebą jest wprowadzenie jednolitej listy biegłych, np. w formie scentralizowanego rejestru. Chciałbym, aby na takiej liście były informacje dotyczące doświadczenia biegłego, wykaz jego publikacji, odesłanie do strony internetowej czy adres e-mail. Pozwoliłoby to stronie postępowania przeanalizować kwalifikacje biegłego, a w razie potrzeby zamówić opinię prywatną. Dziś list biegłych mamy tyle, ile sądów okręgowych. Każda sporządzona w inny sposób, zawierająca różne dane. Nierzetelny ekspert, który nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, nie przedkłada opinii na czas lub przedkłada opinie wadliwe, po skreśleniu z listy biegłych w jednym sądzie może wpisać się na listę w innym sądzie. Nikt tego nie kontroluje.
I po trzecie, czas skończyć z wolnoamerykanką w instytucjach specjalistycznych. Wpisanie w wyszukiwarkę internetową hasła „ekspertyzy sądowe” pozwala nam na znalezienie dziesiątek przedsiębiorców oferujących opinie w zakresie każdego możliwego przedmiotu opinii. Od włókiennictwa przez medycynę sądową po łowiectwo. Ta, którą przed chwilą oglądałem, oferowała możliwość opiniowania w ponad 100 dziedzinach. Dodatkowo, z tego, co widzę, osoba zarządzająca tą konkretną spółką cywilną zaangażowana jest jednocześnie w 13 innych podobnych instytucji.
W niemal każdej takiej instytucji motyw działania jest podobny: jednoosobowa działalność gospodarcza albo spółka cywilna, poważnie brzmiąca nazwa, brak sprzętu i ekspertów zatrudnionych na umowę o pracę i setki, jeśli nie tysiące opinii zleconych przez sądy i prokuratury. W istocie instytucje te specjalizacje mają tylko w zakresie pośrednictwa pomiędzy organem procesowym a osobą faktycznie wykonującą opinię. To źle wpływa na jakość tych opinii, na terminowość ich sporządzania, przydatność dla postępowania, a także realną możliwość ich oceny i koszty ponoszone przez państwo lub strony.
Trzeba biegłym więcej płacić?
Zdecydowanie tak. Znam argumenty polityków, którzy mówią, że brakuje pieniędzy w budżecie. Kilkanaście dni temu wicepremier Jarosław Gowin wskazał, że trudno zreformować system, bo już teraz na wymiar sprawiedliwości wydawane jest dużo pieniędzy. Mam jednak wrażenie, że politycy nie chcą znaleźć środków na to, na co naprawdę są potrzebne, czyli na biegłych. Jestem przekonany, że zwiększenie środków przeznaczanych na ten cel przełożyłoby się chociażby na tak długo wyczekiwane przyspieszenia czasu trwania postępowań sądowych. Szansa na realną reformę wymiaru sprawiedliwości, poprawę jego funkcjonowania leży m.in. w reformie instytucji biegłych sądowych.
Skoro recepta nie jest skomplikowana, dlaczego od 20 lat kolejni ministrowie sprawiedliwości mówią, że coś trzeba zrobić z systemem biegłych sądowych, a ostatecznie nic nie robią?
Każdy nowy minister zaczyna od nowa, po swojemu. Żaden nie ma odwagi kontynuować prac poprzednika, by nie musieć dzielić się z nim ewentualnym sukcesem. Do tego w mediach rzadko mówi się o głośnych pomyłkach biegłych. Mówi się o pomyłkach sądów. Politycznie zajmowanie się uzdrowieniem systemu biegłych nie jest tak opłacalne jak atakowanie sądów. I wreszcie za przewlekłość postępowań od społeczeństwa w kość dostają sędziowie. Dla niektórych polityków wygodne jest nic nie zmieniać i jedynie powtarzać, że te złe sądy znów szkodzą obywatelom.