Skazani kalkulują: jeśli złożą apelację, w areszcie przesiedzą jeszcze wiele miesięcy, a może i lat. Dlatego niektórzy wolą odpuścić, iść do więzienia, gdzie będą mieć większy kontakt ze światem, a często szansę na pracę i jakieś rozrywki.
Dziennik Gazeta Prawna
Od 2015 r. liczba osób tymczasowo aresztowanych zwiększyła się dwukrotnie: wówczas były to 4162 przypadki, a na koniec tego roku mamy ich już 8617. Co jest tego przyczyną?
To złożony problem. Faktem jest, że prokuratorzy są bardziej aktywni i piszą więcej wniosków do sądów o zgodę na zastosowanie aresztu tymczasowego. Co ciekawe, czynią to, mimo że od lat spada liczba przestępstw, zwłaszcza tych najcięższych, kryminalnych, przeciwko życiu i zdrowiu, a także przeciwko mieniu. Tylko w dwóch kategoriach statystyki poszły w górę. Pierwsza to sprawy rodzinne, gdyż zmieniły się przepisy dotyczące alimentacji – obecnie niełożenie na własne potomstwo traktowane jest surowiej. Druga grupa to przestępstwa gospodarcze. Ale ogólnie przestępczość spada, a wraz z nią liczba skazań i osób osadzonych w zakładach karnych. Za to osób aresztowanych tymczasowo od paru lat regularnie przybywa.
Aktywność śledczych wynika z polityki Prokuratury Krajowej, którą można sprowadzić do hasła „zero tolerancji”? Śledczy dostają wytyczne: jak najwcześniej zamykać, kogo się da?
Faktycznie, są wytyczne, z których wynika, że tymczasowe aresztowanie należy traktować jako środek domyślny, a pozostałe można brać pod uwagę dopiero wówczas, kiedy z jakiegoś powodu nie można go zastosować. Prokuratorzy, w przeciwieństwie do sędziów, nie są niezawiśli i muszą wykonywać polecenia zwierzchników, inaczej musieliby się liczyć z konsekwencjami służbowymi. Dlatego większe pretensje mam do sędziów. To oni mają obowiązek dokładnie przeanalizować wnioski prokuratorskie, skonfrontować je z przepisami prawa. Niestety tak nie robią. Z naszych badań wyłania się obraz systemu, w którym rola sędziów sprowadza się do bezrefleksyjnego przyklepywania wniosków. Owszem, zdarzają się wyjątki – uczciwi, porządni sędziowie, którzy podchodzą do każdej sprawy indywidualnie, polemizują z prokuratorami, piszą obszerne i zrozumiałe nawet dla laików uzasadnienia. Ale tych jest garstka. Generalnie sędziowie ufają prokuratorom i od lat akceptują ponad 90 proc. wniosków o tymczasowe aresztowanie. Jeszcze bardziej zgodni są w przypadku wniosków o przedłużenie tymczasowego aresztowania – zatwierdzają 95 proc. z nich.
Mam wrażenie, że dla opinii publicznej dane te nie będą niepokojące. Przeciwnie – mogą zostać odebrane jako dowód skuteczności organów ścigania w izolowaniu potencjalnych przestępców. Dlaczego ma to być dla ludzi problemem?
Zrobiliśmy badania, pierwsze takie w Polsce, m.in. po to, aby zmierzyć i pokazać opinii publicznej oraz samym sędziom skalę problemu. I teraz wiemy na pewno, że ma on charakter systemowy. Nie opieraliśmy się na anegdotach opowiadanych przez adwokatów, tylko przeanalizowaliśmy akta 310 spraw karnych, w których sądy często wielokrotnie wydawały postanowienia o zastosowaniu tymczasowego aresztowania. I okazało się, że w dziewięciu przypadkach na 10, często bez cienia refleksji, zgadzają się na wszystko, czego żąda prokurator. I tutaj pojawia się pytanie – czy rzeczywiście w każdym z tych przypadków niezbędne było zastosowanie środka, który jest ostatecznością i po który powinno się sięgać, kiedy nie ma innego wyjścia? Co wynika wprost z przepisów, a także art. 41 konstytucji, zapewniającego każdemu prawo do wolności. Można ją ograniczyć, ale tylko w szczególnych wypadkach – zawsze musi się to odbywać na podstawie przepisów, a decyzję powinien podjąć niezależny sąd. Sędziowie mają tyle przywilejów, żeby być bezpiecznikiem w systemie. Niech sobie prokuratorzy piszą, co chcą, ale na końcu powinien stać mądry, niezawisły sędzia, który zweryfikuje, czy izolacja podejrzanego jest konieczna.
W większości spraw nie jest.
Tymczasowe aresztowanie jest wyjątkowym środkiem, mającym zabezpieczyć prawidłowe postępowanie, gdy inne, nieizolacyjne środki nie będą wystarczające. Zgodnie z kodeksem karnym można je zastosować w kilku przypadkach: gdy jest realne niebezpieczeństwo, że oskarżony popełni nowe, poważne przestępstwo – np. groził, że kogoś zabije – a także kiedy istnieje uzasadniona obawa, że ucieknie, ukryje się lub będzie mataczył, np. namawiał świadków do nieprawdziwych zeznań lub fabrykował dowody. Ale po pierwsze obawa ta musi być rzeczywiście uzasadniona, wynikać z jakichś faktów. Nie wolno stosować tymczasowego aresztowania, jeśli inne środki będą wystarczające do tego, aby te ryzyka ograniczyć. Tymczasem prokuratorzy i sędziowie podchodzą do niego tak, jakby było ono rozwiązaniem podstawowym.
Wydawałoby się, że jest cały wachlarz środków, aby zapewnić prawidłowość postępowania bez pakowania podejrzanego za kraty.
Można komuś zatrzymać paszport, zobowiązać do meldowania się na policji, w sprawach o znęcanie – nakazać opuszczenie mieszkania. Możliwe jest także warunkowe zwolnienie z aresztu po złożeniu poręczenia majątkowego, w anglosaskim wymiarze sprawiedliwości zwane kaucją i powszechnie tam stosowane. Przecież jeśli człowiek ma rodzinę, dorobił się jakiegoś majątku, to jest mało prawdopodobne, że będzie ryzykował utratę tego wszystkiego, próbując uciekać przed wymiarem sprawiedliwości. Przygotowując raport, oprócz analizy samych uzasadnień, robiliśmy także wywiady z osobami, wobec których zastosowano areszt tymczasowy. Szczególnie poruszyła mnie sprawa pewnego przedsiębiorcy, którego posłano do aresztu śledczego tylko dlatego, że pewien skruszony przestępca pomówił go o to, że ponad 14 lat temu, jeszcze jako uczeń ostatniej klasy liceum, sprzedał mu marihuanę. Karalność tego przestępstwa przedawniała się po 15 latach – w sprawie przedsiębiorcy brakowało kilku miesięcy. Mężczyzna miał firmę, rodzinę, nigdy wcześniej nie popadł w konflikt z prawem. Czy wchodziło tu w grę ryzyko matactwa? Ucieczki? Oczywiście, że nie. Sprawa jest tym bardziej kuriozalna, że sędzia w postanowieniu o zastosowaniu aresztu tymczasowego wskazał tysiące stron akt, mających być dowodem na to, że podejrzany popełnił przestępstwo. Kiedy obrona uzyskała wreszcie dostęp do akt, argumentowała, że mężczyznę wskazano jako sprawcę tylko na jednej stronie. Sąd okręgowy zmienił więc postanowienie – „zaledwie” po półtora miesiąca od aresztowania. Mężczyzna miał szczęście. Przez półtora miesiąca jego żona jakoś poradziła sobie z prowadzeniem firmy i opieką nad dziećmi, które były na tyle małe, że nie zorientowały się, co się stało z ich tatą. W pierwszej połowie tego roku do sądów okręgowych wpłynęło tysiąc zażaleń na zastosowanie tymczasowego aresztu. Wie pani, ile z nich sądy uwzględniły? Trzy. Zwykle decyzja sądu rejonowego o tymczasowym aresztowaniu jest podtrzymywana aż do wyroku. Oskarżony spędza więc w areszcie średnio siedem miesięcy, gdy sprawa trafi do sądu rejonowego, lub 14 miesięcy, gdy orzeka okręgowy.
Jak sędziowie uzasadniają swoje decyzje?
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektórzy przyklepią wszystko. Mam na to następny przykład: maksymalny czas, na jaki jednorazowo można kogoś tymczasowo odizolować, wynosi trzy miesiące. Prokuratorzy prawie zawsze o tyle wnioskują i praktycznie zawsze dostają zgodę sądu. A potem, także z automatu, dostają przedłużenia o kolejne trzy miesiące – tyle razy, ile o to poproszą. Mało tego: znaleźliśmy sprawę, gdzie prokurator wniósł o przedłużenie izolacji o cztery miesiące, a sąd to zaaprobował i takie niezgodne z prawem postanowienie wykonano. W świecie idealnym sędzia patrzyłby prokuratorowi na ręce: jak to, miał pan trzy miesiące na przesłuchanie 10 świadków, to dlaczego przesłuchał pan zaledwie dwóch? Gdyby organy ścigania sprawnie wykonywały czynności, ryzyko mataczenia wraz z upływem czasu malałoby. Nie robią tego jednak, bo nie muszą – podejrzany siedzi, w każdej chwili można go doprowadzić na dodatkowe przesłuchanie, nie trzeba się śpieszyć.
Wyobrażam sobie, że areszt jest dla takiego człowieka – formalnie niewinnego – nie tylko wstrząsem, lecz także rujnuje jego życie.
Z badań naukowych wiemy, że pozbawienie wolności powoduje zmiany w niektórych obszarach mózgu. Sprawia, że człowiek staje się bardziej impulsywny, skłonny do ryzyka, pojawiają się kłopoty z koncentracją, planowaniem i podejmowaniem inicjatywy. A w efekcie może mieć problem z przestrzeganiem prawa i funkcjonowaniem w społeczeństwie. Moją uwagę przykuły świeżo opublikowane wyniki eksperymentu naukowców z Wolnego Uniwersytetu w Amsterdamie, przeprowadzonego w tamtejszym więzieniu. Okazało się, że te negatywne skutki neuro psychologiczne występują już po trzech miesiącach pobytu za kratami. Osoba, którą długo izolujemy – niewinna dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok – zostaje wyrwana z życia rodzinnego i zawodowego; jest stygmatyzowana, co utrudnia jej powrót do normalnej aktywności, a także realizowanie prawa do obrony. Działa tu pewien mechanizm psychologiczny: jeśli areszt tymczasowy trwa aż do wydania wyroku, to na sędzim, który widzi oskarżonego wprowadzanego na salę w kajdankach, w asyście policji, też musi to robić wrażenie. Dlatego decyzja o areszcie tymczasowym działa jak samospełniająca się przepowiednia. Niektórzy oskarżeni rezygnują z prawa do apelacji, aby wreszcie przerwać traumę. Areszt śledczy jest gorszy niż więzienie. Podejrzany tylko za zgodą prokuratora może rozmawiać z bliskimi, przez telefon lub szybę, czasem dopiero po dwóch miesiącach od aresztowania. Dostęp do obrony też jest ograniczony.
Jak?
W pierwszych tygodniach od zatrzymania prokurator może zakazać spotkań sam na sam z obrońcą. Zdarza się, że podejrzany zdany jest na rozmowy telefoniczne ze swoim adwokatem. Czy może mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje? Korespondencja też może być kontrolowana. Nawet spotkania w intymnej salce do tego przeznaczonej nie dają pewności, że są poufne. Brak przyznania się do winy jest przez sądy powszechnie przyjmowany jako okoliczność przemawiająca za utrzymaniem aresztowania z obawy matactwa. Jeśli oskarżony został w I instancji skazany na karę więzienia, apelacja także oznacza przedłużenie tymczasowego aresztowania. Taka osoba więc kalkuluje: jeśli złoży apelację, ma pewność, że ten niekomfortowy stan potrwa jeszcze wiele miesięcy, a może i lat. Dlatego niektórzy wybierają inne rozwiązanie: decydują, że lepiej odpuścić, zacząć odbywać karę, przyśpieszyć jej zatarcie, znaleźć się w zakładzie karnym, gdzie jest większy kontakt ze światem zewnętrznym, często możliwość podjęcia pracy, jakieś rozrywki. A wreszcie szansa na przedterminowe, warunkowe zwolnienie z odbywania kary. Statystyki świadczą o tym, że taka postawa jest bardziej racjonalna – zaledwie 1 proc. osób tymczasowo aresztowanych zostaje uniewinnionych. Ale czy dzieje się tak dlatego, że prokuratura w Polsce tak rzadko się myli, czy może w jakiejś części przypadków dlatego, że zadziałała samospełniająca się przepowiednia? Nie wiem.
Dlaczego osoba tymczasowo aresztowana ma mniejszą szansę na skuteczną obronę?
Zacznijmy od spraw proceduralnych. Prawo stanowi, że prokurator musi złożyć wniosek do sądu o tymczasowe aresztowanie danej osoby najpóźniej w ciągu 48 godzin od jej zatrzymania. Następnie sąd ma zaledwie 24 godziny na podjęcie decyzji. Co oznacza, że sędziowie, którzy są na dyżurach aresztowych, muszą w ciągu doby zapoznać się z aktami, często liczącymi wiele tomów i przeprowadzić posiedzenie, czasem w kilku sprawach jednego dnia. Aktami sąd powinien podzielić się z obroną, ale tego nie robi, bo sam nie ma dość czasu, żeby je przejrzeć. Sędzia w takiej sytuacji jest pod presją prokuratora, który lepiej zna sprawę – być może prowadzi ją od wielu miesięcy – i twierdzi, że ryzyko ucieczki albo tego, że podejrzany zrobi komuś krzywdę, jest ogromne. Łatwiej jest więc wyrazić zgodę na areszt i mieć święty spokój. W dodatku prokurator, uzasadniając swój wniosek, zawiera w nim tylko dowody świadczące o winie podejrzanego. Nie ma obowiązku ujawniania faktów, które mogłyby dowodzić jego niewinności. Dlatego postulujemy, żeby prokurator musiał składać pierwszy wniosek wcześniej, dając obronie 24 godziny na zapoznanie się z nim i wydłużając czas dla sądu na zapoznanie się z aktami. Taki podział – 24 godziny dla prokuratora, 24 godziny dla obrońcy, 24 godziny dla sądu – byłby sprawiedliwy.
Dlaczego nasze przepisy, które wydają się w dostatecznym stopniu gwarantować prawo do obrony, nie działają?
Pośpiech, lekceważenie prawa, pójście na łatwiznę. Sędzia pierwszej instancji myśli: jeśli prokurator prowadził tyle czasu postępowanie, zapoznał się z aktami, z dowodami, na pewno wie, co robi. Sędzia drugiej instancji podobnie: prokurator się natrudził, sędzia pierwszej instancji klepnął, to ja nie będę się sprzeciwiał. Zauważmy jeszcze, że sędziowie też bywają zmęczeni, miewają zły dzień, kaca, albo chore dziecko czekające w domu. Dyżury odbywają się także w weekendy. To nie są okoliczności sprzyjające przemyśleniom ani podejmowaniu ryzykownych decyzji.
Ile uwagi poświęca się w uzasadnieniach analizie „za” i „przeciw” zastosowaniu takiego, a nie innego środka?
Z badań wyszło nam, że w uzasadnieniach średnio cztery linijki są poświęcone wyjaśnieniom, dlaczego środki nieizolacyjne w danym przypadku byłyby niewystarczające. Odniesienie się do przesłanek negatywnych, czyli wykluczających areszt tymczasowy, takich jak stan zdrowia podejrzanego czy konsek wencje dla jego rodziny, zajmuje jeszcze mniej miejsca – średnio trzy linijki. Nieco obszerniej sędziowie piszą o wysokim prawdopodobieństwie popełnienia przestępstwa. Ale i tak sprowadza się to najczęściej do sparafrazowania przepisów bądź przenoszenia metodą kopiuj-wklej zdań z wniosku prokuratora. Jak się do tego odnieść, jak z tym polemizować? Co ma myśleć człowiek, którego sąd właśnie pozbawił wolności z powodu obawy matactwa bez podawania argumentów lub faktów świadczących o tym, że mógłby utrudniać postępowanie? Sądy spełniają tylko formalne wymogi uzasadnienia, nic więcej. Taka, niestety prawdziwa, anegdota: wśród wszystkich uzasadnień z nadzieją szukaliśmy choćby jednego, które będzie przyzwoicie napisane. Wreszcie jest, wow! Sędzia obszernie analizuje sytuację podejrzanego, ale po to, by wytłumaczyć, dlaczego nie zgadza się na areszt. Wyszło więc na to, że sędziowie przykładają się tylko wówczas, kiedy odmawiają prokuratorom.
W pierwszej instancji akceptowaniem wniosków prokuratorskich zajmują się sędziowie sądów rejonowych. Może chodzi o ich brak doświadczenia?
To nie tylko osoby młode, które dopiero zaczynają karierę, lecz także starsze. Część z nich ma powołanie, aby orzekać w sądzie rejonowym, część nie dała rady awansować, co może się przekładać na rutynę.
Jak powinno wyglądać dobrze uzasadnione postanowienie o zastosowaniu aresztu tymczasowego?
Sąd powinien się przyjrzeć temu, kim jest podejrzany, jak do tej pory żył, czy wchodził w konflikt z prawem. Czy przestępstwo, o które się go obwinia, było celowe, czy może raczej było wynikiem błędu. Czy ma rodzinę, pracę, jak funkcjonuje w społeczeństwie. A następnie rozważyć po kolei wszystkie przesłanki przeciwko aresztowi tymczasowemu i za środkami nieizolacyjnymi. W tej właśnie kolejności. Ryzyko, że ktoś ucieknie, zawsze istnieje, ale możemy je minimalizować, zabierając paszport, każąc stawiać się na policji. A nawet jak ktoś faktycznie da nogę, mamy dziś taką technologię, że namierzenie go nie będzie problemem. Bardzo żałuję, że podczas postępowań nie stosuje się dozoru elektronicznego – to równie skuteczne, za to dużo tańsze niż areszt. Miesiąc pobytu podejrzanego czy oskarżonego kosztuje podatnika 3,5 tys. zł. Jest trochę tak, że wszystko, co się da, zostaje użyte, aby areszt tymczasowy zarządzić. Podejrzany nie przyznał się do winy – występuje groźba mataczenia. Przyznał się – to znaczy, że na pewno popełnił przestępstwo i może chcieć uciec. Całkowity brak ryzyka gwarantują jedynie nieboszczycy, ale nie będziemy postulować prewencyjnej egzekucji wszystkich, którym prokurator zechce postawić zarzuty, tak na wszelki wypadek, prawda? Niestety prewencyjne pozbawienie wolności przychodzi nam już łatwo.
Ma pan pomysł, jak można próbować rozwiązać ten problem?
Trzeba zmienić sposób myślenia, co nigdy nie jest łatwe. Na początek proponowalibyśmy, aby zamiast pojęcia „tymczasowe aresztowanie” wprowadzić inne – „odizolowanie zapobiegawcze”, niestygmatyzujące tak bardzo, niekojarzące się z karą, ale wprost mówiące, czemu ma służyć. Następny krok to wprowadzenie pewnych procedur. Na przykład sformalizowanie uzasadnień poprzez obowiązek pisania ich na formularzach z konkretnymi rubrykami do wypełnienia: stan majątkowy, sytuacja rodzinna itd. Taki rodzaj checklisty podobnej do tej, jaką muszą odhaczyć piloci przed startem. Dzięki temu byłaby pewność, że sędzia spyta o wszystko, co należy wziąć pod uwagę. Sędziom mógłby też pomóc specjalny algorytm używany już w amerykańskim wymiarze sprawiedliwości. Działa on na podstawie dużej ilości danych: po wrzuceniu w system informacji o konkretnym podejrzanym lub oskarżonym – np. „mężczyzna, lat 48, kawaler, zatrudniony na stanowisku menedżerskim, roczny dochód X zł, oszczędności Y, przeszłość kryminalna Z itd.” – sędzia uzyskiwałby podpowiedź, jakie jest procentowe ryzyko, że taka osoba ucieknie lub popełni kolejne przestępstwo.
Jak wyglądamy pod względem tymczasowych aresztowań na tle innych krajów?
Źle. W państwach, w których wymiar sprawiedliwości jest dobrze rozwinięty, czas przebywania w areszcie jest krótszy. W czołówce są takie państwa jak Anglia, Austria, Holandia, Szwajcaria, gdzie tymczasowe aresztowanie nie dość, że stosowane jest rzadziej, to też trwa znacznie krócej – średnio przez 2–4 miesiące. Nawet w postkomunistycznych Czechach, Estonii czy Słowenii średnia długość nie przekracza pół roku. U nas to prawie 9 miesięcy. Dlatego naszym kolejnym postulatem jest upowszechnienie systemu kaucyjnego. Może to być np. hipoteka na dom. Społeczeństwo się bogaci, warto to wykorzystać. Miałbym jeszcze jedną propozycję, starą, wysuwaną przez polskich prawników jeszcze przed II wojną światową: żeby warunki w aresztach śledczych były lepsze niż w zakładach karnych. Tymczasowy areszt nie może służyć wymiarowi sprawiedliwości jako prowizoryczna kara. Obawiam się jednak, że nie jesteśmy jeszcze na to gotowi.
Bartosz Pilitowski założyciel i prezes Fundacji Court Watch Polska. Pomysłodawca i współautor raportów z „Obywatelskiego Monitoringu Sądów”