- Mam kilka wątpliwości co do wykładni prawa europejskiego, konkretnie stosowania Karty praw podstawowych - mówi Rafał Cebula, sędzia Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich, laureat tegorocznej Złotego Paragrafu – nagrody przyznawanej przez DGP – w kategorii najlepszy sędzia.
Dzięki skierowanemu przez pana pytaniu prejudycjalnemu Trybunał Sprawiedliwości UE uznał w 2018 r., że odzyskiwanie długów za pomocą nakazu zapłaty opartego na wystawianych przez banki dokumentach jest niezgodne z prawem unijnym. Na rozstrzygnięcie czeka kolejne pana zapytanie. Czy chce pan w ten sposób wyręczyć ustawodawcę w kwestii ochrony konsumentów przed nieuczciwymi praktykami banków?
Wszystkie pytania dotyczyły rozbieżnej w naszym kraju praktyki sądowej. Szczególnie art. 36a ustawy o kredycie konsumenckim (u.k.k.), z którym związane było moje trzecie pytanie, wielu sądom nasuwa spore wątpliwości. Chodziło o to, czy ten przepis wyłącza kontrolę abuzywności postanowień umów o kredyt konsumencki, które przewidują pozaodsetkowe koszty kredytu, jeżeli ich suma nie przekracza ustanowionego w powołanym artykule limitu.
Moim celem nie było wyręczanie ustawodawcy, tylko wykorzystanie instytucji pytania prejudycjalnego, która służy do dokonywania wykładni przepisów prawa europejskiego. Ustawodawca akurat w tej dziedzinie niewiele miałby do zrobienia, nie dokonuje on przecież wykładni prawa UE. Nie wchodzę tutaj w jego kompetencje.
Z pana dziedziny na rozstrzygnięcie czeka także pytanie prejudycjalne Sądu Okręgowego w Warszawie, które będzie miało konsekwencje dla frankowiczów.
Orzeczenie trybunału na pewno będzie ważne dla tej grupy. Jedną z kwestii, którą ma rozstrzygnąć TSUE, jest to, czy można wprowadzić treść przepisu dyspozytywnego w miejsce usuniętego nieuczciwego warunku umowy konsumenckiej. Jeżeli trybunał odmówi takiej możliwości, to wbrew pozorom będzie to korzystne dla frankowiczów. Jeszcze mocniej utrwali bowiem zasadę, że nieuczciwe warunki w umowach konsumenckich nie obowiązują i należy je usunąć. Gdyby jednak TSUE uznał inaczej, stworzyłby niepewną sytuację, która prowadziłaby do tego, że każdy sąd powszechny mógłby stosować dowolne kryteria, np. przy wyznaczaniu kursów walutowych itp. Zresztą kto wie, czy w związku z planowaną likwidacją LIBOR-u nie czeka nas powrót do stosowania przepisu art. 3571 k.c.
Abstrahując jednak od rozstrzygnięcia TSUE, warto przypomnieć, że Sąd Najwyższy w wyroku z 4 kwietnia 2019 r. (sygn. akt III CSK 159/17), w którym porusza temat skutków usunięcia nieuczciwych postanowień z umowy kredytu frankowego, opowiedział się za bardzo korzystną dla konsumentów wykładnią. Uznał bowiem, że taka umowa może nadal obowiązywać, lecz będzie to kredyt w złotówkach ze stopą procentową opartą na stałej marży i LIBOR. Innymi słowy, klauzula abuzywna (walutowa) zostanie usunięta, natomiast umowa kredytowa będzie obowiązywała. Warto pamiętać, że TSUE wielokrotnie podkreślał, że sądy najwyższe danego państwa członkowskiego mogą, z poszanowaniem dyrektywy 93/13, przygotować określone kryteria, w świetle których sądy niższej instancji powinny badać nieuczciwy charakter warunków umownych (wyroki C- 96/16, C-94/17). Dlatego wyrok SN jest tak istotny dla fankowiczów. Mam nadzieję, że to jest początek trwałej linii orzeczniczej.
Inna sprawa, że kwestia kredytów frankowych umiera trochę śmiercią naturalną. Od 10 lat mamy z nią do czynienia i zarówno banki są lepiej przygotowane do obsługi tych zobowiązań, jak i konsumenci bardziej świadomi ryzyka, które podejmują.
Po co nam w takim układzie nowelizacja ustawy frankowej, która w lipcu została podpisana przez prezydenta, a wejdzie w życie 1 stycznia 2020 r.?
Umówmy się, że nie jest ona szczególnym wsparciem dla szerszej grupy frankowiczów. Nie pomaga ona na pewno w sytuacji, gdy zmienił się np. kurs. Ma zastosowanie do osób, które – upraszczając – utraciły zdolność kredytową, tj. bezrobotnych czy takich, u których rata przekracza 50 proc. miesięcznych dochodów w gospodarstwie domowym. Ustawa jest więc pewnym zabezpieczeniem dla osób w dramatycznej sytuacji, ale dla nikogo więcej. W gronie frankowiczów jest to jednak niewielka grupa.
Poza tym w ustawie nie znalazły się m.in. zapisy, które wymuszałyby na bankach oferowanie klientom przewalutowanie kredytów. Czy rezygnacja z tych przepisów nie wpłynie na ochronę konsumentów?
Tych przepisów faktycznie zabrakło w ostatecznej wersji, chociaż wielu na nie liczyło. Na marginesie warto wspomnieć, że trybunał w jednym ze swych orzeczeń co do zasady nie przekreślał takiej ustawowej ingerencji (wyrok C-118/17). Jednak znowu wrócę tutaj do wspomnianego orzeczenia SN. Jeżeli za tym wyrokiem poszłyby kolejne, to regulacje ustawowe nie będą konieczne. To orzeczenie wychodzi tak naprawdę naprzeciw wszystkim postulatom dotyczącym ochrony frankowiczów.
Wracając do pytań prejudycjalnych, czy kolejne zapytanie polskiego sądu oznacza, że sędziowie coraz śmielej sięgają po to narzędzie?
Nie wiem, czy tak jest we wszystkich sądach. Z mojej obserwacji wynika, że sytuacja na pewno na lepsze zmieniła się, jeżeli chodzi o sprawy konsumenckie. Tutaj liczba pytań prejudycjalnych zdecydowanie wzrosła. Był okres, że w TSUE w sprawach konsumenckich dominowały sprawy hiszpańskie, później słowackie i węgierskie. Wygląda na to, że teraz przyszedł czas na sądy polskie.
Zastanawiam się jednak nad efektywnością pytań prejudycjalnych. Często na rozstrzygnięcie czeka się bowiem bardzo długo. Ile pan czekał za pierwszym razem?
Wydaje mi, że było to niewiele ponad rok, czyli nie tak źle. Nie należy się zniechęcać czasem oczekiwania. Trzeba zadawać pytania do TSUE. One mają znaczenie nie tylko dla tej konkretnej sprawy, ale wpływają też na całą praktykę stosowania prawa. Orzeczenia te wyznaczają wysokie standardy sądowej ochrony konsumenckiej, ale też ustawodawcze. Trzeba bowiem pamiętać, że prawo europejskie to jest prawo najwyższych lotów. Bazuje bowiem na standardach utrwalanych przez lata. Rozstrzygnięcia nie będzie co prawda natychmiast, ale w naszych sądach też nie otrzymujemy go od razu.
Zadawanie pytań prejudycjalnych to jedno, a jak ze stosowaniem się przez sądy do orzecznictwa unijnego?
Dla mnie sięganie do orzeczeń TSUE jest oczywiste. W praktyce w całym kraju bywa różnie. Chociaż wydaje mi się, że to się zmienia, zwłaszcza w ostatnich latach, wystarczy sięgnąć do Portalu Orzeczeń Sądów Powszechnych, by się o tym przekonać. Jest to jednak proces rozciągnięty w czasie. Jak w każdym aspekcie życia, jedni dochodzą do pewnych konkluzji szybciej, inni wolniej. Trzeba jednak pamiętać, że niestosowanie się do orzecznictwa unijnego może pociągnąć za sobą odpowiedzialność odszkodowawczą państwa (wyrok SN z 25 sierpnia 2016 r., sygn. akt VCNP 61/15).
A jak wygląda bezpośrednie stosowanie unijnych przepisów przy orzekaniu?
Zasada bezpośredniego skutku ma raczej mniejsze zastosowanie, bowiem polski ustawodawca generalnie stara się implementować dyrektywy i odzwierciedlać je w przepisach ustawy. Mam tu na myśli ustawodawstwo konsumenckie. Jeżeli natomiast pojawiają się wątpliwości, to sądy polskie są raczej skłonne do kierowania w tej sprawie pytań w trybie art. 267 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Natomiast bezpośrednie odwoływanie się do przepisów dyrektywy jest raczej rzadko spotykane. Nie jest to bowiem takie proste. Muszą być spełnione określone warunki. Przykładowo dyrektywa w danej kwestii musi być precyzyjna, bezwarunkowa.
Czy w kwestii dostosowania polskiego prawa ochrony konsumenta do wymagań wynikających z prawa UE jest jeszcze wiele do zrobienia?
To także jest proces. Chociaż co do zasady polskie przepisy odpowiadają standardom europejskim. Czasami jednak powstają wątpliwości, takie jak chociażby w związku z art. 36a. Co ciekawe, nie byłem jedynym sędzią, który powziął wątpliwości prawne, ponieważ po mnie jeszcze trzy sądy wystąpiły do TSUE z podobnymi wątpliwościami. To oznacza, że co prawda mamy ogólne zasady i reguły dotyczące ochrony konsumentów, które odpowiadają europejskim standardom, ale są jednocześnie sądy, które widzą jeszcze dodatkową potrzebę podciągnięcia prawa krajowego czy praktyki orzeczniczej do najwyższych standardów europejskich.
Nie możemy osiąść na laurach, bo jest jeszcze trochę do zrobienia. Na przykład mamy ustawę o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, do której rzadko odwołują się pełnomocnicy stron w procesie, ze szkodą dla praktyki.
Warto się też zastanowić nad kompleksowym systemem ochrony konsumentów. To znaczy, żeby sądy nie szły samotnie swoją drogą, a odpowiednie instytucje, np. UOKiK czy rzecznik finansowy, swoją. Mało tego, te ścieżki nie mają często wspólnych pomostów. Efekt jest taki, że sądy w wielu sprawach oddalają powództwo, odwołując się do nieuczciwych klauzul umownych, co jednak nie przekłada się na działania UOKiK. I odwrotnie – urząd nie ma skutecznych narzędzi do komunikowania się z wymiarem sprawiedliwości.
System ochrony konsumentów powinien być wzmocniony tak, aby nieuczciwe przedsiębiorstwo nie mogło z taką łatwością wykorzystywać luki w systemie.
Co mogłoby ten system faktycznie ujednolicić?
Przede wszystkim należałoby położyć duży nacisk na komunikację UOKiK z sądami. Warto zastanowić się w ogóle nad powołaniem sądów konsumenckich na poziomie okręgowym. UOKiK powinien też zostać zaopatrzony w odpowiednie sankcje, żeby przedsiębiorcy nie opłacało się łamać prawa.
Czy szykuje pan jakieś kolejne pytania prejudycjalne?
Tak. Mam kilka wątpliwości co do wykładni prawa europejskiego, a dokładnie chodzi o stosowanie Karty praw podstawowych UE. Już zastanawiam się nad odpowiedzią TSUE dotyczącą art. 36a u.k.k. i jeżeli podzielone zostałyby moje i innych sądów wątpliwości, to planuję zadać kolejne pytanie, będące już konsekwencją orzeczenia. Nie chcę jednak wyprzedzać faktów.
Kwestia kredytów frankowych umiera śmiercią naturalną. Od 10 lat mamy z nią do czynienia i zarówno banki są lepiej przygotowane do obsługi tych zobowiązań, jak i konsumenci bardziej świadomi ryzyka, które podejmują