Tuż przed wyborami rząd PiS zaproponował przepisy, o które od lat apelowały organizacje kobiece. Pytanie, dlaczego właśnie teraz.
Projekt zmian wprowadzających natychmiastową ochronę ofiar przemocy domowej, w tym nakaz opuszczenia mieszkania przez sprawcę, wrócił z konsultacji społecznych. Firmujący go wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski liczy, że uda się go przegłosować jeszcze w tej kadencji parlamentu, na ostatnim wrześniowym posiedzeniu (pisaliśmy o tym wczoraj w DGP na żółtych stronach). Gdyby tak się stało, spełniłyby się wieloletnie apele organizacji społecznych, które dotąd pozostawały bez echa. – Projekt jest dobrze przygotowany. Przed nami jeszcze Stały Komitet i Rada Ministrów, a potem Sejm – mówi DGP wiceminister. Tym bardziej warto spytać, dlaczego dopiero teraz.
– Na taki projekt czekaliśmy od 2010 r., gdy nowelizowano ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Albo nawet od 2005 r., kiedy wchodziła ona w życie. I później, przy okazji ratyfikowania przez Polskę konwencji stambulskiej, która wprost mówi, że kraj musi posiadać środki natychmiastowej izolacji sprawcy przemocy, niezależne od prawa karnego. Zawsze słyszeliśmy, że to niewykonalne. A tu taka niespodzianka – mówi Renata Durda, szefowa Niebieskiej Linii Instytutu Psychologii Zdrowia.
– Do tej pory wszelkie dyskusje o przedsądowym nakazie opuszczenia lokalu torpedowano argumentem o trudnej sytuacji mieszkaniowej w kraju i o tym, że nie można pozbawiać człowieka jego własności. Systemowo inwestowaliśmy więc w ośrodki dla osób pokrzywdzonych, co było doraźnym działaniem, a nie realną walka z przemocą – wtóruje Justyna Podlewska, koordynatorka działu prawnego fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
Ustawodawca zauważył to, co organizacje pozarządowe widzą od dawna. W uzasadnieniu projektu cytuje dane: w 2018 r. stwierdzono ponad 159 tys. przypadków przemocy w rodzinie, a w tym samym czasie policja stwierdziła „podejrzenie dotknięcia” taką przemocą u 88 tys. osób. Dlaczego tylko podejrzenie? Bo wiele ofiar wybiera milczenie. Gdy za funkcjonariuszami policji zamykają się drzwi, muszą dalej żyć z katem albo szukają schronienia poza domem. I właśnie na tę rażącą niesprawiedliwość zwracały uwagę organizacje pomocowe.
W wielu krajach poradzono sobie z problemem lata temu. W Austrii od 1997 r. policja może wydać doraźny nakaz opuszczenia domu przez sprawcę przemocy. Obowiązuje przez 10 dni. Z czego w ciągu trzech pierwszych policja jest zobowiązana co najmniej raz sprawdzić jego przestrzeganie. W ciągu 24 godzin od wydania nakazu musi również zawiadomić instytucje zajmujące się wspieraniem ofiar domowej przemocy. Natomiast w Hiszpanii od ponad 10 lat działają sądy wyspecjalizowane w takich sprawach. Orzekają o zastosowaniu środka ochronnego i są czynne całą dobę. Policja, jeśli istnieje zagrożenie, chroni ofiarę w miejscu jej przebywania do chwili wydania doraźnego nakazu.
W polskim projekcie kluczowe są zmiany zaproponowane w ustawie o policji. Przepisy dadzą funkcjonariuszom uprawnienia do wydania sprawcy przemocy nakazu natychmiastowego opuszczenia mieszkania i jego bezpośredniego otoczenia lub zakazu zbliżania się do niego (do 14 dni). Policja ma też pomagać w dostarczeniu dokumentów i być źródłem informacji. Dla ofiary – na temat dalszego postępowania, dla sprawcy – gdzie szukać tymczasowego dachu nad głową.
– Ciężar odpowiedzialności spoczywa na policji, to fakt – przyznaje wiceminister Marcin Romanowski. – Stąd pewnie potrzeba szkoleń, rozłożenia sił w samych komendach. Jednak dziś wysiłek służb jest niweczony, gdy zastraszona ofiara wycofuje zeznania. Teraz, choć funkcjonariuszom zadań przybywa, dostają narzędzia poprawiające skuteczność – dodaje.
– Propozycje zmian są zaskakująco dobre, a niespodzianką było już samo ich pojawienie się – słyszymy w organizacjach pozarządowych. Problem w tym, że 14 dni na konsultacje w sezonie urlopowym przy założeniu, że projekt nie jest łatwy i zakłada zmiany w kilku aktach prawnych, to sprint. Co więcej, choć Ministerstwo Sprawiedliwości mówi, że propozycje poszły do szerokich konsultacji, o zdanie nie zapytano oficjalnie takich organizacji, jak Centrum Praw Kobiet, które od blisko ćwierć wieku zajmuje się pomocą ofiarom przemocy w rodzinie (minister Zbigniew Ziobro kilka razy odmówił jej dotowania).
Centrum przypomina, że blisko dwa lata temu wystąpiło z petycją do klubów poselskich w sprawie natychmiastowej izolacji sprawcy od ofiary. I choć pod dokumentem podpisało się ponad 10 tys. osób, nie zyskał szerszego zainteresowania. Co pchnęło resort do działania akurat teraz? – Ministerstwo od ponad dekady dysponuje Funduszem Sprawiedliwości. 90 proc. osób korzystających z tej formy pomocy stanowią ofiary przemocy w rodzinie. Być może ktoś to w końcu policzył – zastanawia się Renata Durda. Ale widzi też, że kalendarz wyborczy jest nieubłagany i temu parlamentowi zostało dosłownie kilka dni roboczych. – Gdyby prace ruszyły wcześniej, projekt już dawno stałby się obowiązującym prawem – podkreśla Durda.
– Dlaczego z propozycjami zmian występuje konserwatywny rząd? Ja tu zaskoczenia nie widzę. Zawsze jest nam po drodze z organizacjami, które bronią słabszych – odpiera zarzuty wiceminister Romanowski. – Doszukiwanie się tu drugiego dna to lewacka ideologia – dodaje. Co na to organizacje? W większości chwalą projekt, ale słychać też głosy, że w okresie przedwyborczym to ukłon w stronę kobiecych środowisk, z którymi rząd ma niespecjalnie po drodze. Dzięki projektowi może powiedzieć: oto dowód, że problem jest dla nas ważny, a jeśli nie uda się go przeforsować we wrześniu, to wrócimy do niego zaraz po wyborach.