Projekt ustawy o szczególnej odpowiedzialności odszkodowawczej podmiotu dominującego ma szansę być tym, który zniszczy system prawa spółek.
Wydawało mi się, że granice indolencji prawotwórczej zostały wyczerpane przez przepychaną z uporem maniaka, z powołaniem się na jakąś średnio znaną „Strategię na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, koncepcję prostej spółki akcyjnej. Niewidzialne siły – bo nie wiadomo, kto tworzy przepisy i za nie odpowiada – forsują prawniczy chłam za chłamem. Z drugiej jednak strony, jakież to cudowne uczucie, gdy wykorzystuje się państwo, samemu będąc niewidzialnym, do żołnierskiego wykonania zaleceń mrocznego hasła – Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (pisanego we wszystkich rządowych dokumentach dużymi literami). A więc prosta spółka akcyjna nie będzie samotną wyspą bzdur legislacyjnych. Właśnie dołączył do niej projekt ustawy o szczególnej odpowiedzialności odszkodowawczej podmiotu dominującego. Prowadzi on do tego, że w spółkach kapitałowych odpowiedzialność będą ponosili wspólnicy. I ten projekt ma szansę być nie tylko tym, który rozbije system prawa spółek (to już czyni PSA), ale tym, który system ów zniszczy. Nadciąga katastrofa, w której przekroczono wszelkie granice.
Ponad 100 lat temu zaczęły obowiązywać przepisy, które wiązały wnoszenie do spółek wkładów z brakiem odpowiedzialności wspólników. Tak wykształciły się spółki kapitałowe: akcyjna wcześniej (200 lat temu, choć niektórzy uważają, że wcześniej) i pod koniec XIX wieku (1892 r.) spółka z o.o. W Polsce porozbiorowej, gdy chodzi o kolejność obowiązywania przepisów, było odwrotnie. Podstawą odróżniającą te typy spółek od spółek osobowych było właśnie wyłączenie odpowiedzialności wspólników za zobowiązania spółki kapitałowej. Na całym świecie reguła ta przyjęła się na tyle, że spółki kapitałowe stały się podstawą gospodarek. Jeżeli wspólnicy wybierają formy spółek osobowych, to ceną za złagodzenie wymogów kapitałowych czy wręcz brak konieczności wnoszenia wkładów pieniężnych czy aportowych (na rzecz pracy i usług) jest odpowiedzialność osobista wspólników ze swojego majątku osobistego.
Tymczasem nasze otoczenie prawne zmienia się na naszych oczach tak, że przestajemy się dziwić, iż najważniejsza stała się obecnie kwestia odpowiedzialności. Odmienianej przez wszystkie przypadki, zarówno w prawie karnym, administracyjnym, cywilnym czy handlowym. Odpowiedzialność, odpowiedzialność, odpowiedzialność. Bójcie się wspólnicy i tacy przestraszeni pomnażajcie majątek! Mam nieodparte wrażenie, że robi się wszystko, aby dopaść wspólnika. A co on sobie myśli, że będzie „siedział” spokojnie w spółce i nie będzie ponosił odpowiedzialności? Nic z tego! Masz się bać wspólniku, bo topory nad głową zewsząd.
Projekt nowej ustawy o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych poszedł tak daleko, że karanie spółek będzie się mogło odbywać właściwie za wszystko, nawet za działania ich kontrahentów. Żeby było jasne, nie chodzi mi o to, aby była wolnoamerykanka, ale o to, by przepisy nie rodziły szerokich pól nadużyć i niejasności. A tak właśnie jest we wspomnianym projekcie ustawy o szczególnej odpowiedzialności odszkodowawczej podmiotu dominującego. Zanim przejdę do wskazania kuriozalnych rozwiązań tego projektu i zagrożeń dla wspólników czy obrotu w ogóle, warto chyba wyjaśnić, skąd taki pomysł, i to pamiętajmy, że zgodny ze „Strategią na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” (oczywiście wielkimi literami).
W literaturze prawniczej problem nie jest nowy, gdyż dotyczy tzw. odpowiedzialności przebijającej (piercing the corporate veil, Durchgriffshaftung). Nie wiedzieć czemu kojarzy mi się ona ze zbezczeszczeniem dziewictwa spółki kapitałowej. Pewnie ze względu na przebicie.
Koncepcja przebicia zasłony korporacyjnej (tym „płaszczem” jest pancerz osobowości prawnej spółki) opiera się na założeniu, że w pewnych sytuacjach (podkr. A.K.) wspólnicy spółek z o.o. i akcyjnych mogą być pociągnięci do odpowiedzialności przez wierzycieli tych spółek z tytułu niezaspokojonych przez spółkę roszczeń tychże wierzycieli. Odpowiedzialność przebijająca może być rozumiana szeroko jako szczególna odpowiedzialność deliktowa za szkodę wyrządzoną wierzycielom spółki na skutek określonych zachowań wspólników, a bardziej wąsko jako odpowiedzialność wspólników za wszelkie zobowiązania. Oczywiście faktem jest, że w wyniku działań wspólników może dojść do powstania szkody, szczególnie że zdecydowana większość spółek z o.o. to spółki jednoosobowe. W przypadku takich spó łek, często przy tożsamości personalnej z zarządem, stają się one wyjątkowym wehikułem prawnym, w którym sfery interesów wspólnika i spółki nie zawsze muszą być tożsame. Jednakże dostrzegając problem, należy się zastanowić, jak go rozwiązać. Na pewno nie tak, jak to uczyniono w ustawie, nazwijmy ją skrótowo: o odpowiedzialności przebijającej.
Wracając do problemu konieczności przebicia (jednak!) płaszcza ochronnego spółki kapitałowej, w literaturze (głównie niemieckiej) wskazano szereg przypadków uzasadniających takie działanie. Są nimi m.in.:
  • niedokapitalizowanie spółki (naruszenie zasady realnego pokrycia kapitału zakładowego i utrzymania go na odpowiednim poziomie),
  • pomieszanie majątków spółki i wspólnika (niemożliwe staje się ustalenie, które środki majątkowe należą do spółki, a które do wspólnika),
  • sytuacja kosza na bieliznę (nieprowadzenie uporządkowanej dokumentacji, przede wszystkim księgowej, dotyczącej działalności spółki, co prowadzi do niemożliwości ustalenia negatywnego wpływu wspólników na spółkę),
  • pomieszanie sfer spółki i wspólnika (zatarcie różnic w zakresie prawnej odrębności spółki od wspólnika),
  • pozbawienie spółki środków majątkowych (utrzymując kapitał zakładowy na wymaganym poziomie pozbawia się spółkę środków finansowych),
  • utrata płynności finansowej (w szczególności wskutek tzw. uczestnictwa cash pool, czyli takie zarządzanie płynnością finansową, którego celem jest kompensowanie nadwyżek finansowych w jednych spółkach połączone z powstałymi niedoborami w innych),
  • sztafeta spółek (przenoszenie zasobów spółek polegające na pozbawieniu jednej spółki na rzecz innej określonych pól działalności stanowiących dotychczasową aktywność spółki),
  • tworzenie spółek „kopciuszków”, inaczej wydmuszek (wyposażenie spółki od samego początku w zbyt małe środki majątkowe – wystarczające z punktu widzenia minimalnego kapitału zakładowego – ale gdy nie jest ona w stanie sprostać ryzykom gospodarczym),
  • zabezpieczenie długów wspólników przez spółkę,
  • spekulacje na koszt wierzycieli czy w końcu
  • tzw. zimna likwidacja (polegająca na podjęciu decyzji o zaprzestaniu działalności przez spółkę, nie inicjując postępowania likwidacyjnego, ale wygaszając w praktyce jej działalność, co prowadzi w istocie do zakończenia działalności).
Jak widać, problem istnieje i powyższe przykłady niekoniecznie wyczerpują katalog możliwych sytuacji niegodnego działania wspólnika. Rzecz jednak w wykonaniu i tego dotyczy krytyka projektu ustawy o odpowiedzialności przebijającej. Projekt znów próbuje niestety stworzyć sytuację, w której to nie sądy, lecz suweren poprzez ustanowione przepisy będzie regulował wszystko, co sobie wymyśli. Tej wyobraźni jednak brakuje i będzie brakowało, gdyż próba zadekretowania wszystkiego ustawą jest absurdalna. Wymienione wcześniej przykłady nadużycia formy spółki są jedynie kroplą w morzu możliwości. To normalne, że życie przynosi coraz nowsze pomysły i problemy. Jednak to sądy powinny w każdym przypadku rozstrzygać, czy w danej, konkretnej sytuacji zdarzyło się coś niekoniecznie już dziś przewidzianego w przepisach. Tak też jest w większości krajów, w których dostrzeżono problem „zasłony korporacyjnej” jako niesłużącej przede wszystkim wierzycielom. Ale większość krajów nie zdecydowała się na uregulowanie prawne tego problemu. Wskazany w uzasadnieniu do projektu ustawy przykład ustawodawstwa włoskiego kodeksu cywilnego (art. 2497 i nast.) jest wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Próba „zmałpowania” tych rozwiązań w polskich warunkach doprowadziła do powstania pawiana z czerwonym tyłkiem. Koncepcje odpowiedzialności przebijającej i przeniesienie rozstrzygania w tym zakresie na sądy mają miejsce w Niemczech, Austrii, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych. Nadużyciem projektodawcy jest użycie sformułowania, że „prawa: niemieckie, austriackie, szwajcarskie dopuszczają przebicie zasłony korporacyjnej i pociągnięcie wspólników do osobistej odpowiedzialności”. Otóż to jest kłamstwo i manipulacja (kolejna), bo w wymienionych systemach rozstrzyga o tym orzecznictwo sądów. Jak mamy dziwić się jakości przygotowanego projektu, gdy dla Gallów Anonimów polskiego ustawodawstwa prawo to to samo co praktyka stosowania prawa.
Przygotowywane przepisy tworzą system zagrożenia funkcjonowania ponad 350 tys. spółek z o.o. i 12 tys. spółek akcyjnych. Prawie pół miliona podmiotów. Ale to nie wszystko, bowiem projekt oddziałuje na wszystkie podmioty prawa! Zgodnie z niestety błędną propozycją definicji podmiotu dominującego (wystarczyłaby ta z KSH), a więc kluczowej kwestii dla ustawy o odpowiedzialności podmiotu dominującego, dotyczyć ona ma wszystkich podmiotów prawa. Zgodnie z proponowanym art. 2 projektu podmiotem dominującym jest osoba fizyczna, osoba prawna lub jednostka organizacyjna niebędąca osobą prawną, której odrębna ustawa przyznaje zdolność prawną, która posiada pozycję dominującą względem spółki zależnej. Chodzi więc nie tylko o spółki kapitałowe (tych dotyczy stosunek zależności), ale o wszystko, co się rusza, a co osiągnęło pozycję dominującą. Ta ostatnia w projekcie została zdefiniowana niebotycznie szeroko. Żeby nie było wątpliwości, chodzi też o wspólnika – osobę fizyczną, który ma ponad 50 proc. udziałów, czy też dwóch wspólników mających łącznie tyle samo udziałów, nawet w sytuacji, gdy spółka nie ma spółki zależnej. W myśl projektu podmiotem dominującym będzie np. bank udzielający przedsiębiorcy kredytu czy Skarb Państwa. W odniesieniu do każdego z tych podmiotów: osoby fizycznej, banku, Skarbu Państwa, z różnych powodów możliwa jest ich odpowiedzialność cywilnoprawna. Pamiętajmy też, że takimi wierzycielami mogą być np. pracownicy. Projekt otwiera ogromną przestrzeń dla roszczeń pracownika nie do spółki, z której został np. zwolniony i ma jakiekolwiek roszczenia, ale do wspólnika dominującego, banku kredytowego czy Skarbu Państwa. W końcu ten ostatni jest czubkiem góry spółek. Dlaczego więc nie mieliby oni kierować roszczeń do Skarbu Państwa? Ten jest pewny jak matka, w myśl reguły mater semper certa est.
O pomstę do nieba woła sformułowanie przesłanek odpowiedzialności podmiotu dominującego (art. 2 pkt. 3 projektu). Nadużycie pozycji dominującej powodującej odpowiedzialność to m.in. niewyposażenie spółki zależnej w środki adekwatne do skali lub przedmiotu jej działalności. To absurd najwyższej rangi. Bo przecież nie jest to przykład zasady realnego pokrycia kapitału zakładowego. Wspólnikom każe się w momencie tworzenia spółki powiązać środki, w które wyposażają spółkę, ze skalą jej działalności, np. za 5 lat. A przecież z takim zaangażowaniem mówi się o konieczności minimalizowania wymogów kapitałowych dla tworzonych spółek (kuriozalne 5000 zł dla spółki z o.o.). Ten, kto założy taką spółkę z minimalnym kapitałem zakładowym, jest od razu narażony na odpowiedzialność. Może cała krytyka prostej spółki akcyjnej nie była potrzebna, skoro przewiduje się w niej minimalny kapitał zakładowy na poziomie 1 zł. Możemy przyjąć, że od początku jest ona niedokapitalizowana. Może jest to więc hycel na PSA?
Inna przesłanka to „doprowadzenie do podejmowania przez spółkę działań nieuzasadnionych gospodarczo, w wyniku których stała się ona niewypłacalna”. Jednocześnie należałoby chyba zdefiniować granice ryzyka biznesowego. To wszystko grozi paraliżem.
Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze innej przesłance, która wskazuje, że twórcy projektu niedużo z prawa spółek rozumieją. Jest nią „doprowadzenie do obniżenia wartości nominalnej udziału albo akcji wspólnika, albo akcjonariusza spółki zależnej”. A przecież obniżenie kapitału zakładowego, w tym przez zmianę wartości nominalnej udziału lub akcji, jest działaniem legalnym. Może projektodawcom chodziło o wartość rynkową? Któż to wie?
Nie sposób wymienić w tym felietonie wszystkich absurdów proponowanych przez kogóż by, jak nie przez moje ulubione Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. Może należy jedynie odnotować, że odpowiedzialny za ten projekt wiceminister już tam nie pracuje, bo za „zasługi” awansował.
Nie wymieniając wszystkich nonsensów i ich skutków, nie można jednak nie wspomnieć o art. 5 projektu. Wprowadza on domniemanie winy wspólnika. Będzie on obowiązany do naprawienia szkody, chyba że wykaże, że nie ponosi winy. Jest to więc niezgodne z art. 7 kodeksu cywilnego przewidującym domniemanie dobrej wiary.
Nadciągającej katastrofie można jeszcze zapobiec. Zainteresowane tym powinny być setki tysięcy osób, które zwyczajnie próbuje się okiwać. Jeżeli jeszcze raz okaże się, że ten projekt (tak jak i inne) popierają bezmyślnie organizacje przedsiębiorców (te kanapowe), to można spokojnie przywołać Moliera i powiedzieć: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”. A twórcy żenujących projektów (na razie nie piszę o pomyśle możliwości zbycia części ogółu praw i obowiązków w spółkach osobowych) może na końcu zostaną ukarani. Przez los?
Mam nieodparte wrażenie, że robi się wszystko, aby dopaść wspólnika. A co on sobie myśli, że będzie siedział spokojnie w spółce i nie będzie ponosił odpowiedzialności? Nic z tego!