Tuż pod drzwiami Ministerstwa Sprawiedliwości rozbija się miasteczko namiotowe. Zamieszkają w nim pracownicy wymiaru sprawiedliwości, którzy domagają się podwyżek.
„Pracownicy sądów i prokuratury – w tym także sądów administracyjnych – rozpoczynają kolejny etap protestu, który jest kontynuacją marcowych protestów. Na Placu Na Rozdrożu w Warszawie – tuż obok siedziby Ministerstwa Sprawiedliwości – pojawią się namioty. Akcja współorganizowana jest przez prawie wszystkie działające w sądach związki zawodowe. Wspólnie domagają się one wzrostu płacy o 1150 zł, z czego w tym roku oczekiwany przez związki zawodowe wzrost płac powinien osiągnąć 650 zł” – piszą na Facebooku organizatorzy protestu.
GazetaPrawna.pl

W miasteczku ma codziennie nocować około 20 osób. Codziennie będą się w nim także odbywać dyskusje, pokazy filmów i panele z ekspertami. Pracownicy zdecydowali się na taką formę protestu, ponieważ zgodnie z prawem nie mogą oni strajkować. - Dlatego zostawiliśmy w domach nasze rodziny i wykorzystując swój urlop przyjechaliśmy tutaj - wyjaśnia Edyta Odyjas, przewodnicząca "Solidarności" Pracowników Sądownictwa.

Kulisy pracy w sądzie opisywaliśmy w tym artykule >>>>

Związki zawodowe zdecydowały się na taką formę protestu, ponieważ poprzednie akcje nie przyniosły konkretnych rezultatów. - Dialog z ministerstwem sprawiedliwości się toczy, ale brakuje konkretnych, ostateczny decyzji i rozwiązań - mówi Edyta Odyjas.

Pracownicy wymiaru sprawiedliwości domagają się podwyżek od wielu lat. W marcu tego roku protesty przybrały na sile - pracownicy sądów i prokuratur z całej Polski zjechali do Warszawy i przeszli ulicami pod Kancelarię Premiera. Tam złożyli petycję ze swoimi postulatami, na którą - jak mówi Edyta Odyjas - nie otrzymali konkretnej odpowiedzi.

"Miasteczko ma na celu przede wszystkim zwrócenie uwagi nie tylko na problemy wynagrodzeń, jak również na problemy z którymi się borykamy w pracy na co dzień: mobbingiem, ze złymi warunkami pracy, z brakiem właściwych biurowych artykułów, z 30 różnymi systemami informatycznymi, które nie są ze sobą kompatybilne i ciągle zmieniające się przepisy, ale przede wszystkim chodzi nam o to wspólnie, żeby jeszcze w tym roku uzyskać wzrost wynagrodzenia" - mówiła podczas briefingu prasowego Edyta Odyjas.

- Chcemy, aby Ministerstwo Sprawiedliwości sfinalizowało i nadało bieg ustawie o pracownikach wymiaru sprawiedliwości, nad którym wspólnie pracowaliśmy - dodaje Edyta Odyjas.

Sytuacja pracowników jest zła

"Blisko 80 proc. osób pracujących w sądach powszechnych nie jest sędziami. 66 proc. pracowników to rzesza ponad 35 tys. urzędników, asystentów sędziów i innych pracowników, których wynagrodzenia nie zależą od ustalanej w budżecie kwoty bazowej. Jest to kadra, od której będzie zależało wdrożenie zapowiadanych przez resort sprawiedliwości znaczących reform. Ta ogromna większość pracowników zarabia bardzo mało. Ich wynagrodzenia netto w stosunku do wynagrodzeń netto sędziów są wyjątkowo niskie, gdyż nie korzystają z przywileju nieodprowadzania składek na ubezpieczenia społeczne" - czytamy w raporcie płacowym opracowanych przez NSZZ Pracowników Sądownictwa.

Do grupy pracowników sądów zalicza się:

- asystentów sędziów – wykwalifikowanych prawników, którzy mają służyć wsparciem sędziom przy przygotowywaniu projektów orzeczeń sądowych

- urzędników – którzy stanowią kadrę pracowników administracyjnych wspomagających pion orzeczniczy

- innych pracowników tzw. obsługi.

Z omawianego raportu wynika, że 75 proc. wszystkich pracowników sądów zarabia do 4000 zł brutto (2854 zł netto), 20 proc. zarabia do 2500 zł brutto (1808 zł netto), a 5 proc. powyżej 4000 zł brutto (2854 zł netto).

Przyglądając się poszczególnym grupom, sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. I tak:

- 95 proc. asystentów sędziów zarabia pomiędzy 2501 zł a 4000 zł brutto, tj. pomiędzy 1808,88 zł a 2853,96 zł netto

- 14 proc. urzędników sądowych pobiera wynagrodzenie zasadnicze nie przekraczające kwoty 2500 zł brutto (1808,10 zł netto)

- 80 proc. grupa urzędników nie przekracza kwoty 4000 zł brutto (2853,96 zł netto)

- 90 proc. pozostałych pracowników zarabia nie więcej niż 2500 zł brutto (1808,10 zł netto).

Podobnie sytuacja wygląda w prokuraturach. W 2018 roku pracowało w nich 7300 pracowników w tzw. pionie obsługi. 307 z nich otrzymywało wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej (2100 zł brutto). Wśród nich znajdowały się nie tylko osobo z rocznym stażem pracy, ale także i takie, które miały już pięcio- a nawet sześcioletnie doświadczenie zawodowe. 100 zł brutto więcej zarabiało kolejny 597 osób, a 200 zł brutto więcej – 675. 300 i 400 zł brutto więcej (czyli maksymalnie 2500 zł brutto) zarabiało kolejno 534 i 455 osób więcej. Oznacza to, że co trzeci pracownik prokuratury zarabia nie więcej niż 2500 zł brutto W całej prokuraturze, jak informowała wcześniej Barbara Chrobak, zarabia się średnio 1870 zł netto miesięcznie.

W efekcie wymiar sprawiedliwości opuszcza coraz więcej pracowników. W ciągu czterech ostatnich lat z sądów odeszło ponad 20 tys. wykwalifikowanych pracowników, a w prokuraturach w ciągu ostatnich 10 lat wymieniono prawie cały korpus pracowników. Oznacza to, że ze służby odeszło 7 tys. pracowników, z czego ponad 3,3 tys. rozwiązując umowę o pracę z własnej inicjatywy.

Dr Stefan Płażek, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, adwokat, spec. prawa pracy:

"Jeśli to, co jest prowadzone pod budynkiem ministerstwa ma oparcie w ustawie o sporach zbiorowych, to nie można na pewno mówić o bezprawności. Tak samo w przypadku każdej formy protestu, dla każdej grupy pracowniczej. Taki protest może trwać nawet w nieskończoność. Nie ma jakiejkolwiek granicy czasowej - wskazanej w przepisach. Proszę zauważyć, że protest nauczycieli zakończył się tylko dlatego że trzeba było zorganizować matury. A mógłby trwać dłużej. Jeśli chodzi o obecnie protestujących, organizatorzy mają na pewno na względzie czas, kiedy można podjąć taki protest i kwestię ew. ulegnięcia rządzących. A czas jest niewątpliwie dobry. Najpierw strajk policjantów, potem nauczycieli..."
Not. Paweł Sikora

Trwa ładowanie wpisu