Wymachiwanie szabelką przed Unią Europejską nie opłaci się ani rządowi, ani Polsce.
Trybunał Konstytucyjny powinien zbadać kompetencje polskich sądów do występowania z pytaniami prejudycjalnymi w sprawach, które nie są objęte regulacją prawa europejskiego – twierdzi prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Złożył w związku z tym do TK wniosek, w którym domaga się stwierdzenia niezgodności art. 267 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej z rodzimą konstytucją. Jednak najlepiej dla wszystkich – włącznie z samym wnioskodawcą – byłoby, gdyby wniosek wpadł za szafę albo trafił przypadkowo do niszczarki.
Ostatnio niektóre polskie sądy kierowały swoje pytania na podstawie art. 267 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Pytania te z reguły nie dotyczyły istoty spraw rozpatrywanych przez te sądy, a były próbą obrony przywilejów zawodowych – wyjaśniał kilka dni temu Zbigniew Ziobro.
Opozycja zaczęła grzmieć, że wniosek Ziobry to wstęp do tzw. polexitu, czyli wystąpienia przez Polskę z UE. Jakkolwiek to przesada, to wiele wskazuje na to, że prokurator Ziobro nie przemyślał konsekwencji swojego działania.
Przyjmijmy odważne założenie, że Trybunał Konstytucyjny orzeknie po myśli prokuratora generalnego. Uzna, że polscy sędziowie nie mogą kierować dowolnych pytań prejudycjalnych do Trybunału Sprawiedliwości UE. Pojawi się wówczas pytanie: co dalej? Polska zdecyduje się wyłączyć stosowanie części unijnego traktatu będącego podstawą przynależności do wspólnoty. Rysują się trzy warianty dalszego rozwoju sytuacji.
Pierwszy: nasze służby dyplomatyczne rozpoczynają kampanię na rzecz zmiany treści art. 267 TFUE. Trudno jednak w dzisiejszej sytuacji, gdy Polska jest na cenzurowanym, zakładać, że nasze oczekiwanie spotka się z serdecznym przyjęciem pozostałych państw członkowskich i wszyscy razem zmienimy niepodobający się Polsce fragment traktatu.
Druga możliwość to zmiana polskiej konstytucji. Rozdział III ustawy zasadniczej nie budzi bowiem wątpliwości: konstytucja jest najważniejszym aktem prawa w Polsce. Jeśli więc przepis unijnego traktatu okazałby się niezgodny z polską konstytucją, to nie należy go stosować. Sęk w tym, że dochodzi tu do kolizji rodzimych regulacji z prawem międzynarodowym. Wszelkie organizacje ponadpaństwowe wymagają akceptacji obowiązujących w nich reguł. Unia Europejska także. A zatem, choć z narodowego punktu widzenia może to brzmieć brutalnie, polska hierarchia źródeł prawa jest bez znaczenia w świetle przynależności Polski do organizacji międzynarodowej. Wychodzi więc na to, że gdybyśmy chcieli dalej być w UE, należałoby zmienić naszą konstytucję, by ją dostosować do porządku unijnego. A zakładam, że nie taki jest cel Zbigniewa Ziobry.
Wariant trzeci to polexit. Nie zgadzamy się na brzmienie elementu unijnego traktatu, więc wypisujemy się ze Wspólnoty. W przeciwieństwie do przedstawicieli opozycji nie wydaje mi się jednak, by prokurator Ziobro chciał wystąpienia Polski z UE.
Skoro zatem wszystkie warianty wydają się niemożliwe do zrealizowania, trzeba znaleźć możliwość czwartą. Sprowadziłaby się ona do tego, że po wyroku TK... nic się nie zmieni. Skończy się na medialnym szumie i wydaniu nic nieznaczącego orzeczenia, które nie wywoła żadnych skutków prawnych.
Wniosek Zbigniewa Ziobry do trybunału ma kilka słabych punktów, ale jeden z praktycznego punktu widzenia wydaje się najsłabszy. Otóż wnioskodawca chce ukrócić praktykę niektórych sądów, które kierują pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości UE. Sędziowie chcą niekiedy, by unijny sąd zastąpił sąd krajowy. Wiele z pytań dotyczy zaś jedynie wymiaru sprawiedliwości i zdaje się oderwanych od konkretnych rozpatrywanych spraw, w których te pytania są zadawane. Można mieć wątpliwości co do takiej praktyki sądów, albowiem rzeczywiście w instytucji pytania prejudycjalnego chodzi o to, aby unijny trybunał interpretował prawo unijne, a nie wikłał się w spory krajowe. Zarazem jednak skoro prokurator Ziobro uważa, że sędziowie dalej powinni zadawać uzasadnione okolicznościami sprawy pytania prejudycjalne, a jego wniosek zmierza jedynie do wykluczenia możliwości zadawania pytań bezzasadnych, rodzi się pytanie: kto miałby oceniać, czy dane pytanie prejudycjalne zadać trybunałowi wolno czy nie wolno? Czy miałaby to każdorazowo stwierdzać Prokuratura Krajowa? A może prezes danego sądu decydowałby, czy jego sędzia może spytać luksemburski trybunał o interpretację przepisów? Rzecznik dyscyplinarny? Właściwego organu w polskim porządku prawnym nie ma. A nawet gdyby wskazać, kto miałby to robić, bez wątpienia byłoby to rozwiązanie naruszające sędziowską niezawisłość. Taką sytuację można by przecież porównać do przypadku, w którym ktoś poza kontrolą instancyjną oceniałby zasadność wydawanych przez sędziego orzeczeń.
Bezpiecznikiem przed wikłaniem Trybunału Sprawiedliwości UE w krajowe sprawy powinien być sam luksemburski trybunał. Artykuł 267 TFUE, który nie podoba się Zbigniewowi Ziobrze, stanowi przecież jasno, w jakich sprawach luksemburscy sędziowie powinni orzekać. A contrario wiemy więc również, w jakich sprawach orzekać nie powinni. I oni sami wiedzą o tym najlepiej. Nie będą się angażowali w postępowania, które nie mają w sobie żadnego elementu międzynarodowego. Nie będą też bronić niezależności polskich sądów w wyrokach dotyczących zwykłych ludzkich spraw, bo doskonale wiedzą, że i Komisja Europejska, i Trybunał Sprawiedliwości UE tą niezależnością już się zajmują w oddzielnym postępowaniu.
W ostatni czwartek Trybunał Sprawiedliwości UE w sprawie głównej przeciwko Polsce, czyli w postępowaniu dotyczącym ustawy o Sądzie Najwyższym, zdecydował się zawiesić stosowanie przepisów krajowych dotyczących obniżenia wieku przejścia w stan spoczynku sędziów Sądu Najwyższego. Nakazano też przywrócenie do pełnienia funkcji tych, których rodzimi politycy się pozbyli.
Mamy dwa wyjścia w tej sytuacji. Jedno to zaakceptować fakt, że Trybunał Sprawiedliwości UE dyktuje nam, co mamy zrobić. W świetle prawa unijnego ma takie uprawnienie. Dla niektórych może to być gorzka pigułka do przełknięcia, ale niesmak w ustach pozostałby jedynie chwilowy.
Drugie rozwiązanie to zlekceważenie wydanego postanowienia (argumentacja w stylu „Trybunał Sprawiedliwości UE przekroczył swoje kompetencje, Polska pozostanie suwerenna i nie podda się sędziowskiemu dyktatowi”). To jednak wiązałoby się z dotkliwymi konsekwencjami. Niewykonanie zabezpieczenia udzielonego przez TSUE oznaczałoby, że Polska dostawałaby mniej pieniędzy. Za każdy dzień zwłoki są bowiem naliczane wysokie kary (za Puszczę Białowieską było to 100 tys. euro dziennie). Ich egzekucja jest prosta – po prostu przekazuje się państwu członkowskiemu mniej pieniędzy z funduszy unijnych.
Oczywiście można machać szabelką na użytek wewnątrzkrajowej polityki. Nie wydaje się to jednak opłacalne w świetle dość zdecydowanej polityki unijnych organów. Możemy oczywiście jako państwo powiedzieć, że nie akceptujemy tych szykan. Ale co wtedy? Naprawdę jedynym rozwiązaniem pozostawałby niechciany ani przez rząd, ani przez przytłaczającą większość Polaków polexit.