Ustępstwa czy taktyka salami. PiS zastanawia się, co dalej z SN.
Sądem Najwyższym faktycznie kieruje tandem Małgorzata Gersdorf – Józef Iwulski. Prof. Gersdorf stoi na stanowisku, że to ona do 2020 r. jest prawowitą I prezes SN. Potwierdziła to wczoraj, mówiąc, że kadencyjność I prezesa jest zapisana w konstytucji i nie podlega zmianom ustawowym. Dlatego prof. Gersdorf otrzymuje wynagrodzenie w pełnej wysokości, a nie niższe o 1/4 świadczenie należne sędziom, którzy przeszli w stan spoczynku. Co więcej, wczoraj wykonywała obowiązki I prezesa, m.in. przewodniczyła kolegium sądu, które opiniowało projekt instrukcji biurowej SN. W przyszłym tygodniu ma się udać na urlop, który maksymalnie może liczyć sześć tygodni.
Z kolei Iwulski złożył wczoraj oświadczenie, w którym stwierdził: „Nie jestem zastępcą, a tym bardziej następcą I prezes SN, a jedynie zastępuję ją, gdy będzie nieobecna (np. w czasie zwolnienia lekarskiego czy urlopu wypoczynkowego)”. Powołał się przy tym na wtorkowe zarządzenie Gersdorf, z którego treści wynika, że wyznacza ona kierującego izbą pracy i ubezpieczeń społecznych prezesa Iwulskiego do zastępowania jej na czas, gdy będzie nieobecna, począwszy od 3 lipca od 15.30. – Pan prezydent zaaprobował wybór mojej osoby przez panią prezes jako merytorycznie uzasadniony. Nie zostałem wskazany przez pana prezydenta – wyjaśniał sędzia Iwulski podczas wspólnej konferencji prasowej z sędzią Gersdorf. Była to reakcja na spekulacje, że jego obecny zakres obowiązków to efekt dogadania się władz SN z prezydentem.
Z tymi stwierdzeniami nie zgadza się Pałac Prezydencki. – To odpowiedzi nietrafne, niekierujące się treścią obowiązujących przepisów – mówił wiceszef Kancelarii Prezydenta Paweł Mucha, używając wobec Małgorzaty Gersdorf terminu „była I prezes”. Jego zdaniem to Iwulski kieruje SN, i to nie z powodu wskazania go przez Gersdorf, a z mocy ustawy po tym, jak I prezes przeszła w stan spoczynku. Zdaniem ministra Muchy do przekazania obowiązków I prezesa Iwulskiemu doszło automatycznie na podstawie art. 14 ust. 2 ustawy o SN, a właściwie jego fragmentu, który mówi, że jeśli I prezes jest nieobecny i nie może wskazać, komu przekazuje pełnienie funkcji, jego obowiązki automatycznie przejmuje najstarszy wiekiem prezes jednej z izb SN.
Tymczasem Małgorzata Gersdorf skorzystała z pierwszej części tego artykułu, zgodnie z którą w czasie nieobecności I prezesa zastępuje go wyznaczony przez niego sędzia stojący na czele którejś z izb, i wyznaczyła sędziego Iwuskiego. Dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że aby zrozumieć, co tak naprawdę zaszło w ostatni wtorek, najpierw trzeba rozstrzygnąć, do kiedy prof. Gersdorf pełni obowiązki I prezesa SN. Jak się okazuje, sytuację tę można rozumieć dwojako.
Ci prawnicy, którzy uważają, że prof. Gersdorf pozostaje I prezesem, gdyż jej kadencja zgodnie z konstytucją trwa do 2020 r., sądzą, że jej zarządzenie jest nadal w mocy, a więc norma ustawowa, na którą powoływał się minister Mucha, nie znajduje zastosowania. Ale są też inne interpretacje. – Zgodnie z ustawą o SN prof. Gersdorf przeszła w stan spoczynku z dniem wczorajszym, a skoro tak, to właśnie wówczas przestała pełnić obowiązki I prezesa SN. Z tą chwilą udzielone przez nią pełnomocnictwo przestało być prawnie wiążące, a zastosowanie znalazła norma prawna, która mówi, że w razie gdy I prezes nie może wskazać swego zastępcy, jego obowiązki pełni najstarszy prezes izby SN – stwierdza dr Zaleśny.
Istotne jest to, dlaczego prezydent, stojąc na stanowisku, że od wczoraj SN nie ma już I prezesa, nie zdecydował się skorzystać z art. 111 par. 4 ustawy o SN. Przepis był tworzony właśnie z myślą, że prof. Gersdorf przejdzie 4 lipca w stan spoczynku. Zgodnie z nim, jeżeli stanowisko I prezesa po wejściu w życie ustawy zostanie zwolnione, głowa państwa „powierzy kierowanie SN wskazanemu sędziemu SN do czasu powołania I prezesa”. – Te decyzje są w rękach prezydenta, ale na pewno nie zapadną dziś czy jutro – zastrzegał Mucha.
Być może nie udało się znaleźć chętnego, który by przejął obowiązki z rąk prezydenta. Inna możliwość jest taka, że Andrzej Duda postanowił nieco rozładować napięcie, jakie od tygodni narastało wokół SN, i przesunąć podjęcie decyzji w czasie. Na taki scenariusz wskazują politycy PiS. Akceptacja kandydatury Iwulskiego pozwalałaby rozłożyć operację wymiany prezesa na raty i zmniejszyć falę protestów. Bo skalą manifestacji w obronie I prezes politycy PiS są zaskoczeni.
Iwulski jest w grupie sędziów, którzy ukończyli 65. rok życia i złożyli oświadczenia nie na podstawie zapisów ustawy o SN, ale konstytucyjnej zasady nieusuwalności sędziego. O ich losie ma zadecydować prezydent, który czeka na opinię Krajowej Rady Sądownictwa. A ta, jak można wywnioskować ze słów jej przewodniczącego Leszka Mazura, będzie zapewne negatywna. Stoi on bowiem na stanowisku, że skoro sędziowie nie złożyli oświadczeń zgodnie z ustawą, to nie zapoczątkowali procesu, którego zwieńczeniem jest decyzja prezydenta o przedłużeniu bądź nie okresu orzekania.
Opinia zostanie wydana na posiedzeniu KRS, które rusza 11 lipca. Jeśli będzie negatywna, Andrzej Duda zyska pretekst, by przenieść Iwulskiego w stan spoczynku, a tym samym odsunąć od pełnienia obowiązków I prezesa SN. Wówczas prezydent miałby otwartą drogę do skorzystania z art. 111 par. 4 i wskazania dowolnie wybranego przez siebie sędziego na tymczasowego I prezesa. Na podjęcie decyzji w sprawie losu Iwulskiego prezydent ma jeszcze trochę czasu. Termin upływa 19 września.
Sędziowie SN liczą, że głos w tej sprawie zabierze TSUE, do którego zmiany w SN będzie skarżyła Komisja Europejska. Podobne rachuby ma opozycja, która ma nadzieję, że TSUE zdecyduje o środkach zabezpieczających, gdy tylko wpłynie wniosek KE. – TSUE będzie mógł podjąć działania, które będą miały na celu niedopuszczenie nieodwracalnych skutków ustawy o SN. Niewykluczone, że będzie to przywrócenie sędziów na ich stanowiska – mówi Kamila Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej.
Z kolei obóz rządowy stawia, że postępowanie w TUSE okaże się nieskuteczne. – Uważam, że wniosek Komisji nie powinien zostać podjęty przez Trybunał, bo burzyłoby to fundamentalną zasadę podziału kompetencji między państwami członkowskimi a Wspólnotą. Konsekwencje byłyby potężne. Z UE powstałoby państwo federalne, w którym TSUE stałby się nadtrybunałem konstytucyjnym – komentuje poseł PiS Bartłomiej Wróblewski.
Sędziowie liczą, że głos w ich sprawie zabierze TSUE