Przekazanie kompetencji nadzorczych centralnemu regulatorowi nie było fanaberią rządu, ani działaniem wymierzonym przeciwko władzy lokalnej. Obowiązek wprowadzenia takich rozwiązań wymusiła na nas UE w związku z implementacją tzw. dyrektywy wodnej – przekonuje Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.
To pokłosie głośnej inicjatywy radnych Piły, którą opisywaliśmy w DGP jako pierwsi. W artykule „Wojna o wodę. Samorządy idą do TK” informowaliśmy, że regulacyjna rewolucja w branży wodnokanalizacyjnej wzburzyła niektóre samorządy do tego stopnia, że postanowiły one zaangażować w spór z rządem Trybunał Konstytucyjny.
Wkrótce zbada on zgodność znowelizowanej ustawy o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i ścieki (Dz.U z 2017 r. poz. 2180) z ustawą zasadniczą. I chociaż sprawa trafi do TK z inicjatywy radnych, to nie oni jedni jasno wyrażają swój sprzeciw przeciwko systemowym zmianom w zarządzaniu gospodarką wodną. Murem za radnymi Piły stoją bowiem również przedstawiciele Związku Miast Polskich.
Zdaniem wnioskodawców znowelizowane przepisy ustawy zbyt daleko ingerują w autonomię samorządów. Odbierają im bowiem kompetencje m.in. do decydowania o stawkach za sprzedaż wody i odprowadzenie ścieków, co bezpośrednio rzutuje na realizację zadań własnych gmin.
Od nowego roku decydujący głos w tych sprawach ma już rządowy regulator, czyli Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie (PGW WP). Jak wyjaśniało ministerstwo, taki centralny organ nadzorujący miał być gwarantem stabilnych cen wody, które będą adekwatne do portfela Polaków.
W odpowiedzi na pytania DGP kierujący resortem minister Marek Gróbarczyk przekonuje, że nie widzi przeszkód, by gminy przedstawiły swoje racje TK. – Samorządy mają prawo skarżyć rozwiązania zawarte w tej ustawie – mówi. I konkluduje, że ministerstwo podporządkuje się rozstrzygnięciu TK, niezależnie komu Trybunał przyzna w tym sporze rację.