- W mniejszych miejscowościach, gdzie nie ma straży miejskiej, nie ma kontroli przeciwdziałającej spalaniu odpadów. Sprawdzać mogłaby policja, ale ta jest niechętna ze względu na przeciążenie innymi obowiązkami. Ostatecznie więc nikt niczego nie sprawdza - mówi Andrzej Guła w rozmowie z DGP.
Po miesiącach wyczekiwania rząd w końcu przedstawił szczegóły regulacji, które mają wyeliminować z obrotu węgiel najgorszej jakości. Wielokrotnie sygnalizowaliście, że taki zakaz jest podstawą do wszelkich dalszych działań, bez którego uchwały antysmogowe i dopłaty z rządu niewiele zdziałają. Dlaczego teraz, po miesiącach walki o te normy, jesteście wobec nich tak krytyczni?
Sam pomysł jest oczywiście dobry. Ale niestety, rozporządzenie wprowadzające normy jakościowe dla paliw stałych okazuje się jednym z najgorszych kroków obecnego rządu. Nie dość, że nic nie zmienia, to jeszcze może pogrzebać sprawę na lata. Pod pozorem walki ze smogiem wprowadza się bowiem rozwiązanie, które dobrze wygląda na papierze, ale i tak nie eliminuje najgorszych gatunków węgla. Ministerstwo Energii określiło bowiem takie parametry węgla, że floty i muły wciąż będą się mieścić w ustalonych kryteriach. Te normy nie dają więc realnych szans na poprawę jakości powietrza. Zaproponowane rozwiązanie umożliwi natomiast mieszanie miałów węglowych z odpadem węglowym i sprzedawanie ich odbiorcom indywidualnym. Kupujący nawet nie będą wiedzieć, że kupują odpad.
I tak zresztą się dzieje, jak wykazaliście ostatnio...
Niedawno, wraz z akredytowanym laboratorium Instytutu Chemicznej Przeróbki Węgla w Zabrzu sprawdziliśmy jakość węgla dostępnego dla indywidualnych użytkowników. Ustaliliśmy, że w niektórych próbkach zawartość wilgoci czy popiołu sięgała aż 30 proc. Żaden z przebadanych miałów węglowych nie spełniał wymogów uchwał antysmogowych, które obowiązują m.in. na terenie województw małopolskiego i śląskiego. Absurdalne jest, że zgodnie z ogłoszonym projektem rozporządzenia nic nie stałoby już na przeszkodzie, by taki węgiel dopuścić do sprzedaży.
Dlaczego rządzący wykazują taką niechęć do zmian?
Presja ze strony lobby węglowego jest niewątpliwie silna. To może tłumaczyć, dlaczego od wielu lat nie widzimy realnych zmian.
Podsumowując dokonania rządu, wskazaliście, że z 14 obiecanych działań udało się zrealizować tylko jedno, czyli wprowadzić wymogi emisyjne dla kotłów. Czy jednak można tu mówić o sukcesie, skoro sami producenci takich urządzeń nie kryją, że zakaz można łatwo obejść?
Tak, to prawda. Rynek nie śpi i już próbuje obchodzić to rozporządzenie. Zwracaliśmy na to uwagę w trakcie konsultacji społecznych, że w nowym prawie są luki, które pozwolą producentom dalej sprzedawać kotły niespełniające żadnych norm emisyjnych. Wystarczy bowiem, że to samo urządzenie będzie wystawione pod nazwą handlową jako kotły na ciepłą wodę użytkową, a nie do ogrzewania. Już w tej chwili na rynku jest wysyp takich urządzeń.
Nie ma żadnego systemu kontroli?
Podam prosty przykład. Kilka lat temu zgłosili się do nas ludzie, którzy udowodnili, że w lokalnych zakładach samochodowych jest spalany przepracowany olej, co jest przestępstwem. Zgłosiliśmy to do prokuratury, na policję i dostaliśmy odpowiedź, że to jest niska szkodliwość społeczna czynu. Tak nie może być. Z podobnym problemem zmierzyliśmy się też, gdy zwróciliśmy uwagę wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska, że w pobliskich zakładach producenci mebli spalają polakierowane odpady z produkcji. Usłyszeliśmy, że nigdy nie przeprowadzali takich kontroli i nie są do nich przygotowani m.in. pod względem procedur, tak żeby nikt nie zakwestionował później ich ustaleń w sądzie.
Okazuje się więc, że zawodzi kontrola na szczeblu instytucji, a co z gminami?
Tu też niestety widzimy absurdy, bo na poziomie lokalnym okazuje się, że w mniejszych miejscowościach, czyli tam, gdzie nie ma straży miejskiej, nie ma też kontroli przeciwdziałającej spalaniu odpadów. Sprawdzać mogłaby policja, ale ta jest niechętna takim kontrolom ze względu na przeciążenie innymi obowiązkami. Ostatecznie więc nikt niczego nie sprawdza. Trudno jednak winić za to samorządy, bo mają w tej kwestii związane ręce przez niepraktyczne i nieżyciowe regulacje oraz brak wsparcia ze strony rządu.
Rozumiem, że zawodzi polityka władz centralnych. Trudno jednak powiedzieć, żeby winne za stan powietrza nie były też gminy. Co samorządy robią nie tak, próbując poradzić sobie ze smogiem?
Niestety, wciąż wiele samorządów bagatelizuje ten problem i stara się go zamieść pod dywan. Chociaż i tak uważam, że liczba tych, co chowają głowę w piasek, zmalała w ostatnich latach.
Z drugiej strony trudno oprzeć się też wrażeniu, że coraz więcej włodarzy włącza smog w swoją kampanię wyborczą.
To prawda, w wielu miejscowościach problem zanieczyszczeń powietrza będzie jednym z głównych tematów podczas zbliżających się wyborów samorządowych. Wynika to między innymi z rosnącej świadomości problemu oraz tego, że coraz więcej ludzi, a więc wyborców, oczekuje od władz lokalnych wymiernych działań dla poprawy jakości powietrza.
Czy nie jest jednak tak, że niektóre samorządy zwyczajnie grają pod publiczkę, oferując bardzo hojne dotacje, np. na wymianę pieców, podczas gdy nie zawsze są to najlepsze i najbardziej przemyślane działania?
To druga strona tego medalu. Źle zaprojektowane dotacje mogą wyrządzić więcej szkody, bo sztucznie rozbudzają oczekiwania mieszkańców. Pracowałem chociażby nad programem Kawka, który zapewniał dotacje do wymiany indywidualnych źródeł ciepła. Widziałem, co się z nim działo później. Program zamienił się w wyścig, kto zaoferuje wyższą dotację. I co więcej, głównie korzystali z nich ludzie bogaci, czyli nie ci, którzy najbardziej potrzebują wsparcia, bo palą byle czym i byle jak przede wszystkim z biedy.
Jak do tego w ogóle doszło?
Mówiąc wprost, nikt nie chciał wykluczyć tej najbogatszej części mieszkańców, wprowadzając kryterium dochodowe przy ustalaniu zasad naboru. Każdy bał się politycznych i wizerunkowych skutków takiej decyzji. Efekt był jednak taki, że te dotacje obejmowały często tylko garstkę mieszkańców. Robiono za to wokół tego wielki szum, a przez to rozgrzano oczekiwania. Ludzie nie chcą już niczego bez dopłat, są uzależnieni od kurka dotacyjnego.
Może nie ma w tym nic złego? I gdyby tylko dopilnować, by pieniądze trafiały do tych, którzy tego najbardziej potrzebują, byłoby to słuszne działanie?
Problem w tym, że taka polityka psuje rynek i hamuje naturalne tempo wymiany kotłów. Potwierdzają to sami ludzie z branży. Mówią, że rynek stoi, bo wszyscy czekają na dotacje i nikt nie wymienia pieców. Gdyby było jasne, że na pieniądze z miejskiego budżetu nie ma co liczyć, a do tego obowiązują uchwała antysmogowa i rozporządzenie emisyjne w sprawie kotłów, to wtedy kotły i tak zostałyby wymienione bez wydawania publicznych pieniędzy, bo ich cykl życia wynosi i tak ok. 10–15 lat. Czasem lepiej w ogóle nie wydawać pieniędzy niż wydawać publiczne pieniądze źle.
Co więc należałoby zrobić? W ogóle zrezygnować z dofinansowań?
Wsparcie jest bardzo potrzebne, ale musimy uważać, by nie popełniać w nieskończoność tych samych błędów. Mieliśmy już dziesiątki programów, które finansowały wymianę kotłów, na poziomie regionalnym i centralnym. Wciąż jednak brakuje nam koordynacji, co prowadzi do patologicznej sytuacji, gdy pieniądz publiczny konkuruje ze sobą i jedne środki wypierają drugie. W tej chwili decydenci na poziomie regionów już dojrzeli do tego, że trzeba zrewidować te programy. Teraz czekamy tylko na odważnego polityka, który powie, że tak hojne dotacje udzielane głównie bogatym już minęły.
Zupełnie oddzielne instrumenty powinny zostać stworzone dla ludzi zagrożonych ubóstwem energetycznym i dla bardziej majętnej części społeczeństwa. Ta pierwsza grupa wymaga wyższych dotacji, druga powinna mieć dostęp do innych instrumentów, takich jak choćby preferencyjne kredyty czy ulgi podatkowe.
Nie będzie chyba łatwo o kogoś, kto podejmie się takiego działania tuż przed wyborami?
Najsmutniejsze jest to, że często ci, którzy myślą najbardziej racjonalnie i proponują rozwiązania z najlepszym efektem ekologicznym, wcale nie są w obecnym systemie premiowani. Znam bardzo obrotnych samorządowców, którzy aplikowali o wsparcie do wymiany pieców, ale mówili mieszkańcom wprost, że nie zaoferują im tak dużych dotacji, bo chcą, by ta sama pula pieniędzy podzieliła się równiej na większą liczbę beneficjentów. I często musieli oni odchodzić z kwitkiem, bo kryterium w naborze konkursu było takie, że wygrywał ten samorząd, który gwarantował wyższe dofinansowanie. To jest de facto zachęcanie do marnowania pieniędzy, ze stratą dla wszystkich. W takich sytuacjach obrywa się też tym samorządowcom, którzy myśleli w dobrym kierunku i nie chcieli działać punktowo. To oni mierzą się później zarówno z krytyką mieszkańców, którzy pokazują na swoich sąsiadów z innych miejscowości i mówią, że im „burmistrz nie poskąpił dotacji”, jak i ze strony instytucji, które są związane procedurami i nie premiują takiego myślenia. To patologia, która musi się skończyć.
Ministerstwo Energii określiło takie parametry węgla, że floty i muły wciąż będą się mieścić w ustalonych kryteriach