Przed nami święta. Już niedługo usiądziemy do wigilijnego stołu, skosztujemy specjalnie na ten dzień przygotowanych potraw. Wielu zapewne znajdzie pod choinką pięknie zapakowane prezenty. Niektóre będą strzałem w dziesiątkę, inne okażą się nietrafione.
Jedno jest pewne – żaden z nich nie dorówna prezentowi, który w tym roku postanowili dać nam, obywatelom, rządzący. Bo czy może być coś wspanialszego niż stworzenie Narodowi możliwości bezpośredniego podejmowania decyzji? Czy większość z nas nie marzy o tym, żeby móc nieco częściej niż raz na cztery lata wyrażać swoje zdanie i mieć realny wpływ na kształt instytucji państwowych? No to teraz, my, obywatele, taką możliwość będziemy mieli. Parlament przyjął już bowiem, a prezydent, zgodnie z zapowiedzią swojego ministra Krzysztofa Szczerskiego, podpisze w ciągu najbliższych dni nowelizację ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. Zgodnie z nią to my, obywatele, będziemy mogli wskazać, kto powinien zasiadać w tym organie. Co prawda ustawa milczy, w jaki sposób i w jakim trybie będziemy mogli np. żądać informacji o poszczególnych sędziach czy też prosić o ich dorobek orzeczniczy. Taką możliwość ustawa przewiduje, ale... dla marszałka Sejmu! Ten już po zgłoszeniu przez obywateli (lub sędziów) kandydatów będzie mógł się zwrócić do odpowiedniego prezesa o sporządzenie i przekazanie informacji na temat m.in. orzecznictwa kandydata. Ale nic to! Wszak Polacy nie od dziś słyną z tego, że świetnie radzą sobie w sytuacjach bez wyjścia. Każdy z nas ma przecież swojego ulubionego sędziego, który np. ukarał sąsiada za to, że jego pies po nocy pod oknem nam szczekał. A jeśli nawet nie ma, to wystarczy przecież, że usta otworzy i popyta znajomych, rodzinę, kolegów w pracy. I już wie, że np. tego nie warto wystawiać, bo „dzień dobry” nie mówi, jak do warzywniaka wchodzi. Tak więc jakoś tę selekcję da się przeprowadzić. Kto by tam w jakiś papierach grzebał? 15 sprawiedliwych, którzy dzielnie staną na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów, jakoś się uzbiera.
Gdyby jednak ktoś chciał być bardziej dociekliwy (głęboko wierzę, że i tacy się znajdą), to problemem może się okazać nie tylko brak przepisów pozwalających skutecznie prześwietlić sędziów. Nawet bowiem gdyby się uprzeć i żądać potrzebnych materiałów np. w trybie dostępu do informacji publicznej, i tak wszystko może się okazać psu na budę. A to dlatego, że w noweli ustanowiono szalenie krótki termin na dokonanie zgłoszeń kandydatów. Otóż ustawa stanowi, że proces ten ma się zacząć już dzień po ogłoszeniu zmian w Dzienniku Ustaw. Marszałek Sejmu będzie od tego czasu miał trzy doby na opublikowanie informacji o przyjmowaniu zgłoszeń kandydatów. A później my, obywatele, będziemy musieli przedstawić wytypowanych przez nas sędziów w ciągu zaledwie 21 dni. To zabójczy termin, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że oprócz zdobycia informacji, zapoznania się z nimi i wyciągnięcia z nich odpowiednich wniosków, trzeba jeszcze przekonać aż 2 tys. osób do tego, aby zechciały naszego kandydata poprzeć. Powiedzmy sobie szczerze – to mało realne.
Oczywiście nie podejrzewam u ustawodawcy jakiś niecnych zamiarów. Ten pośpiech z całą pewnością wynika wyłącznie z troski o losy Ojczyzny. Mam tylko jedną prośbę – następnym razem, gdy rządzący rzucą się w wir naprawy państwa, niech robią to sami i wezmą za to pełną odpowiedzialność. A obywatelom niech oczu nie mydlą. Ci bowiem nie lubią, gdy się ich obsadza w roli kwiatka do kożucha.