Pięć filmów o oszustwach potrafi ustawić człowiekowi myślenie o kłamstwie. Czy potrafią ustawić coś szczególnego w głowie prawnika? Zgodnie z kodeksem karnym oszustwo to doprowadzenie innej osoby do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania (art. 286. par. 1 k.k.).
Wprowadzenie w błąd polega na tym, że sprawca podstępnymi zabiegami doprowadza pokrzywdzonego do mylnego wyobrażenia o określonym stanie rzeczy, np. co do wartości lub cech przedmiotu, możliwości uzyskania korzyści z zawartej transakcji itp. Natomiast wyzyskanie błędu polega na skorzystaniu z mylnego wyobrażenia pokrzywdzonego, co czyni wykorzystującego „biernym oszustem”, choć aby mówić o przestępstwie, konieczna jest jednak pewna jego aktywność zmierzająca do wykorzystania błędu pokrzywdzonego (zob. Andrzej Marek, Prawo karne, wyd. 8, Warszawa 2007 r., s. 550).
Teraz pora na spojrzenie na oszustwa i „oszustwa” szerzej otwartym okiem. I to prawnika cywilisty.
Szok, który uczy lub leczy
Film „Gra” z Michaelem Douglasem. Samotny, doskonale zorganizowany milioner van Orton dostaje od nieudanego brata prezent urodzinowy. Nie ma innej rodziny, jest rozwiedziony. Nie przyjmuje zaproszeń na spotkania. Toleruje gosposię. Jedyną jego słabością jest niepokój z dzieciństwa, wywołany widokiem samobójstwa ojca przez skok z dachu. Właśnie osiąga ten sam wiek.
Prezentem od brata jest zaproszenie do klubu CRS. Nie wybiera się, ale skoro klub właśnie się urządza w biurowcu, w którym pracuje bohater, to zagląda. Zostaje poddany testom. Miały trwać przez chwilę, a idą w godziny. Napięcie rośnie. Wychodzi warczący i zapomina o sprawie, aż go wyrywają telefonem ze spotkania i mówią, że się nie zakwalifikował. Nie zależało mu, ale jest zirytowany samym faktem odmowy – widać, że nieprzyzwyczajony.
Wieczorem, przed domem, leży postać – clown. Gra właśnie się zaczęła. Jej elementem jest awantura z kelnerką w restauracji, na ulicy zasłabnięcie człowieka, którego trzeba odstawić do szpitala, pozornie przypadkowe zdarzenia, które zaczynają się zazębiać i narastać aż do finału, do doprowadzenia van Ortona do krawędzi, której tak się bał i której przekroczenie okazało się nieuniknione. Skacze jak ojciec, ląduje jednak na poduszce ratowniczej, w wielkiej sali balowej, a brat, przyjaciele i aktorzy, którzy odgrywali przed nim scenki, witają go szampanem. Oszustwo przeprowadziło go przez traumę, dzięki niemu przeszedł przez most i dopiero po drugiej stronie zobaczył, jak jest za nie wdzięczny. Oszustwo przejścia, które pozwala ewoluować. Ważne, że nie było zagrożenia – van Orton zaliczył wielogodzinne testy, na które tak klął (przedsięwzięcie opiera się na założeniu określonego stopnia antykruchości człowieka, badanie pozwoliło określić ten poziom u bohatera). „Antykruchość to coś więcej niż odporność czy wytrzymałość. Odporność pozwala przetrwać wstrząs bez zmian; antykruchość zmienia na lepsze. Ta cecha odpowiada za wszystko, co podlega zmianom w czasie: ewolucję, kulturę, idee, rewolucje, systemy polityczne, innowacje technologiczne, zasady przetrwania na rynku” (Nassim Nicholas Taleb, Antykruchość. O rzeczach, którym służą wstrząsy, Warszawa 2013, s. 21).
Gdyby jednak van Orton był niezadowolony z gry i zamierzał pozwać brata i organizatorów? Można wyobrazić sobie pozew o ochronę dóbr osobistych, w szczególności zdrowia, wolności, czci, nietykalności mieszkania i jeszcze paru innych, kodeksowo nieskatalogowanych.
Zadanie dla ciekawskich prawników: obejrzeć film i skonstruować pozakodeksowy katalog dóbr osobistych, do których naruszenia prawdopodobnie doszło w czasie akcji.
Przy ocenie, czy do niego doszło, bierze się pod uwagę nie tyle subiektywne odczucie żądającego ochrony, ile to, jaką reakcję wywołuje dane naruszenie w społeczeństwie (por. Stanisław Dmowski, Komentarz do kodeksu cywilnego. Księga Pierwsza. Część ogólna, Warszawa 2001, s. 83). Gdyby widz, w tym sędzia, postawił się w roli van Ortona, na pewno uznałby, że doszło do naruszeń, szczególnie czci. Chodzi tu o dobre imię, czyli opinię o człowieku w społeczeństwie, i godność osobistą, czyli wyobrażenie człowieka o samym sobie. Nie każdy chce, żeby zaangażowano dziesiątki osób do obnażenia przed samym sobą i innymi jego traumy z dzieciństwa, nawet celem jej wyleczenia.
Film był amerykański, więc niewątpliwie van Orton podpisał przy okazji testów wszelkie niezbędne zgody. My wróćmy do Polski. Udzielona zgoda, owszem, uchyla bezprawność naruszenia dóbr osobistych i skutek prawny następuje tu niezależnie od woli działającego (Adam Szpunar, Zgoda uprawnionego w zakresie ochrony dóbr osobistych, „Ruch prawniczy, ekonomiczny i socjologiczny”, 1990, s. 46). Jest jednak haczyk: zgoda nie dotyczy życia, w ograniczonym stopniu dotyczy zdrowia, a przy czci nie może być ogólnikowa i abstrakcyjna, musi być konkretna: dotyczyć jakiegoś zdefiniowanego sposobu jej naruszenia. Problem polega na tym, że omówienie z takim van Ortonem przyczyn naruszenia czci celem uzyskania zgody uniemożliwiałoby osiągnięcie celu zbawiennej dla niego gry. Można tę przeszkodę ominąć...
Przykładowo, w kontekście zdrowia, dla skuteczności zgody pacjenta na konkretną ingerencję i pobranie próbki do diagnozy trzeba go poinformować o rodzaju zabiegu oraz o jego bezpośrednich i zwykłych skutkach, ale nie jest konieczne dzielenie się podejrzeniami, że pacjent może mieć raka (patrz wyrok SN z 17 sierpnia 1968 r., OSPiKA 1969, poz. 165). Cytuję wyrok z wielką ostrożnością, ponieważ sugeruje on możliwość zachowania przez lekarza podejrzeń dla siebie, co moim zdaniem jest aktualne przy uzyskiwaniu zgody na zabieg, ale nie w przypadku, gdy pacjent domaga się tej informacji. To jednak zupełnie inna historia.
Podobnie w sporcie, branie udziału w rozgrywce oznacza zgodę, o ile znane i przestrzegane są reguły gry. I być może tutaj należy szukać rozwiązania dla udziału van Ortona w grze: bez ryzyka, że zabawa nie wyjdzie. Umiejętnością organizatora gry jest takie sformułowanie kontraktu, by zgodę wyrażono w warunkach wystarczającej wiedzy o ramach ryzyka, ale bez zdradzania, co się zdarzy. Że ten problem jest filmowy, wydumany? Skądże. Coraz popularniejsze są escape roomy – trzeba rozwiązać kolejne zadania, żeby uciec z pokoju. Klikam jakiś ranking, w samym Krakowie jest ich kilkadziesiąt. Przykładowo: „Koszmar z ulicy Długiej”, „Cela Hannibala Lectera”, „Pokój laleczki Chucky”, „Psychiatryk”, „Więzienie”, „Pokój rzeźnika” (nie znam tych pokojów i nie mam żadnych korzyści z podania ich nazw poza tym, że czynią pozew jakiegoś van Ortona wcale nie takim teoretycznym).
Kontrakt z gwiazdką
Film „Lustra”. Zawieszony w obowiązkach policjant zatrudnia się jako ochroniarz w spalonym centrum handlowym. Nienaruszone zostały tylko wielkie lustra. W nich bohater widzi koszmarne sceny z katastrofy, spalone postaci. Przeszłość niebezpiecznie wiąże się z teraźniejszością. Lustra mają zdolność pochłaniania rzeczywistości i zapamiętują zdarzenia. Atakują widokiem scen wpływających na rzeczywistość, stopniowo wychodzi na jaw zagrożenie dla ekspolicjanta i jego rodziny. Ratuje ją nadludzkim wysiłkiem. I udaje mu się ocaleć z ruin zawalonego w ostatecznej rozgrywce centrum.
Na zewnętrz czeka nagroda, wozy policyjne, pomoc. Niepokoi go jednak, że nazwiska na ich plakietkach i czapkach są napisane odwrotnie... Okazuje się, że został w świecie po drugiej stronie lustra, sam, i teraz on, jak przedtem te spalone duchy, zostawia ślady rąk na lustrach od wewnątrz.
Oszustwo polega na tym, że choć otrzymał to, co zostało umówione, musiał zapłacić cenę, o jakiej nie było mowy w kontrakcie. Nikt nie obiecywał, że jeśli ratuje rodzinę, uratuje również siebie. To wygląda jak typowy kontrakt, w którym drobnym druczkiem dopisano warunki mające istotne znaczenie dla umowy, zwykle niekorzystne dla kontrahenta. W prawie jest on chroniony przed gwiazdkami zarówno w umowach (klauzule abuzywne są nieważne), jak i w realu (konkretne zidentyfikowane nieuczciwe praktyki rynkowe są zakazane). Ewentualnie art. 388 k.c., który sankcjonuje wyzysk wobec przymusowego położenia, niedołęstwa lub niedoświadczenia kontrahenta. Problem pojawia się, kiedy gwiazdki nie ma, a jej miejsce zastępuje założenie poczynione przez tego, kto się w niekorzystną umowę pakuje. Czynienie założeń jest pułapką umysłu. Kupno mieszkania, którego okna wychodzą na wielki, zielony trawnik, z założeniem, że tak pozostanie. I rozczarowanie, kiedy się okaże, że to nieruchomość innego inwestora, który postawi na trawniku budynek. Albo założenie, że dodatki oferowane przez kelnera, kiedy akurat przebiega koło naszego stolika, są wliczone w cenę zamówionego dania. Dla prawnika przy ocenie kontraktu kluczowe jest to, czy klienta ktoś wprowadził w błąd, czy sam polazł na manowce.
Społeczny dowód słuszności
Film „Wyjście przez sklep z pamiątkami”. Banksy – postać street artu o nieznanym nazwisku i wyglądzie – siedzi w kapturze na krześle i opowiada o szalonym Francuzie, który włóczy się za nim i kręci film. Ponieważ okazało się, że to niezmontowane klatki, jakiś zlepek wszystkiego, Banksy, na odczepnego, powiedział mu, żeby sam został artystą, a on wyjedzie na jakiś czas pozałatwiać swoje sprawy. Pozbył się go. Tymczasem Francuz, wskutek swojej bezczelności i szeregu zbiegów okoliczności, nagle zaczął robić karierę artystyczną.
Banksy pokazuje coś o myśleniu: Oszustwo bazujące na tym, że jeśli wielu ludzi jednocześnie daje się złapać na sztuczkę, to ten fakt kreuje rzeczywistość. Sztuczka jest źródłem prawdziwych konsekwencji.
Weźmy pewien eksperyment, który miał dotyczyć sposobów postrzegania, a w rzeczywistości dotyczył konformizmu. Eksperymentator pokazywał dwie tablice: jedną z krechą wzorcową i drugą do porównań, z trzema krechami – jedną taką samą jak wzorcowa, a pozostałymi różniącymi się o 2–4,5 cm. Ta druga była zmieniana. Na początku wszyscy byli zgodni co do tego, który odcinek z drugiej tablicy jest tej samej długości, co wzorcowy. Po kilku kolejkach cała grupa, z wyjątkiem ostatniej osoby, zaczęła jednomyślnie podawać błędne odpowiedzi. Wyalienowany badany przy kolejnych próbach był coraz mniej pewny swojej – odmiennej od jednomyślnego stanowiska pozostałych – odpowiedzi. Niepokoił się, długo się zastanawiał i mówił ciszej. Rzecz w tym, że tylko ta osoba była poddana eksperymentowi, pozostali byli w zespole badawczym. Aż 75 przebadanych uległo wpływowi jednomyślności grupy, mimo iż długość odcinków była jednoznaczna (opis całego eksperymentu – zob. Solomon E. Asch, „Opinie i nacisk społeczny”, w: „Człowiek – istota społeczna. Wybór tekstów, Warszawa 2002, s. 37–47).
Społeczny dowód słuszności polega na tym, że człowiek przyjmuje takie poglądy, jak ma większość grupy. To ładna nazwa dla konformizmu. Polega on na zmianie zachowania wskutek wpływu zachowania innych. Czasem nawet jedynie wyobrażonego, a nie rzeczywistego. Słowo „konformizm” pochodzi od łacińskiego conformo – nadawać kształt. Motywacją jest lęk przed odrzuceniem, chęć posiadania racji, ewentualnie sankcje społeczne. Co ciekawe, nie musi chodzić o liczebność grupy, tylko o jej jednomyślność. W eksperymencie brało udział naraz siedem czy osiem osób. „Człowiek społeczny to somnambulik” – mówił Gabriel Trade, socjolog cytowany przez Salomona E. Ascha („Opinie...”, s. 38).
Niezwykłym przykładem skuteczności społecznych dowodów słuszności jest historia Bernarda Madoffa. Szanowany finansista z Wall Street, bogacz i filantrop przekonał tysiące inwestorów do utopienia miliardów dolarów w piramidzie finansowej. Ceremonia inicjacyjna polegała na wielokrotnym odtrącaniu przyszłych inwestorów i przekonywaniu ich, że fundusz inwestycyjny jest już zamknięty. W końcu Madoff „znajdował miejsce” dla kolejnych chętnych. Piramida finansowa działa według schematu Ponziego, czyli: odbierz jednemu i daj drugiemu (włoski imigrant Charles Ponzi zamieszkał w Bostonie w 1920 roku i obiecywał 40 proc. zysku w 90 dni). Geniusz Madoffa polegał na tym, że odwrócił mechanizm: zamiast obiecywać oszałamiające i szybkie zyski, proponował długoterminowe i skromne, choć nadal wysokie dywidendy (zob. Adam LeBor, Wyznawcy. Jak Ameryka dała się naciągnąć Bernardowi Madoffowi na 65 miliardów dolarów, Warszawa 2011, s. 7–12). Kluczem do jego sukcesu był społeczny dowód słuszności. Zupełnie pomijając kwestie odpowiedzialności karnej, dla prawnika może być ciekawa odpowiedź na pytanie: czy ktoś, kto jest oskarżany o doprowadzenie kontrahenta do zawarcia niekorzystnej umowy, może powołać się na to, że taką samą zawarły dziesiątki innych i nie narzekają? A czy taki niezadowolony kontrahent może odparować, że wykorzystano przeciwko niemu społeczny dowód słuszności? Cóż, konformistą się jest na własny koszt i ryzyko.
Model Dyzmy
Film „Kariera Nikosia Dyzmy”. Mówca pogrzebowy zaczyna zawrotną karierę, kiedy w jego ręce wpada zaproszenie do ambasady na koktajl. Stara się jak najbardziej dopasować do otoczenia, ale napięcie i taca wódki uwalniają go od skrępowania. Kiedy więc wicepremier Terkowski nieostrożnym ruchem wytrąca mu z rąk talerz sałatki, wypożycza go sobie. A ponieważ wicepremier jest hołubiony, lecz nielubiany, śmietanka towarzyska wpada w zachwyt i rzucone przez Dyzmę: „Terkowski ch..., szkoda sałatki” uznaje za bon mot i przekazuje z ust do ust. W jakim kierunku to dalej poszło, można się domyślić, jeśli kto czytał „Karierę Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
Oszustwo polega na tym, że fala pozorów, snobstwa i błędnego odczytywania cudzych intencji, działań i słów potrafi z przypadkowego przechodnia zrobić idola i popchnąć go do nieprzeznaczonych dla niego ról, które on udaje, że gra. To zresztą też jest osiągalne tylko dla antykruchych: „Osobliwość antykruchości polega na tym, że pozwala nam radzić sobie z tym, co nieznane, robić rzeczy, których nie rozumiemy – i robić to dobrze” (Nassim Nicholas Taleb, op. cit. s. 22).
Prawnicy cywiliści, w tym sędziowie, spotykają się z Nikodemami Dyzmami zapewne najczęściej przy roszczeniach wynikających z niewykonania lub nienależytego wykonania umowy. Nabywca usługi nie płaci jednak za swoją naiwność tak wysokiej ceny, jak przy konformizmie. Wykonawcę usługi ocenia się według miary staranności ogólnie wymaganej w stosunkach danego rodzaju, przy uwzględnieniu zawodowego charakteru jego działalności (art. 355 k.c.).
Symbioza ofiary z oprawcą
Film „Nocny kowboy”. Młody człowiek, który zamierzał zarabiać na usługach cielesnych dla kobiet, ponosi porażkę, zostaje bez pieniędzy i możliwości, ale spotyka Enrika Rizzo, drobnego oszusta. To opowieść o utracie złudzeń. Pesymistyczny obraz o tym, że amerykański sen jest obietnicą bez pokrycia, staje się filmem o nadziei i przyjaźni. Dramat naiwnego biedaka i chorego oszusta zostaje przykryty przyjaźnią tych dwóch i nadzieją. Oszustwo polega na tym, że ktoś żyje złudzeniami, a ktoś inny mu ich dostarcza, i wynika ze ścisłej współpracy oszusta i oszukiwanego. „Dawid Maurer pisze o mężczyźnie, który padł ofiarą oszustwa. Pewien szachraj przekonał go, że jest w stanie otrzymać wyniki gonitw z wyścigów chwilkę przed ich opublikowaniem, i zaproponował zakłady z gwarancją wygranej. Kilka lat później ów mężczyzna spotkał przypadkowo na ulicy oszusta i zaczął biec w jego stronę. Wyglądało na to, że tym razem szajka wpadła. Okazało się jednak, że mężczyzna chciał po prostu spróbować jeszcze raz postawić na pewniaka, skoro ostatnim razem się nie udało” (Maria Konnikowa, Myśl jak oszust, żeby nie dać się oszukać, Warszawa 2016, s. 24). Dla prawnika cywilisty dylemat sprowadza się do tego, jak dalece chronić ludzi przed nimi samymi? Dla sędziego dylemat może zawęzić się w konkretnej sprawie do pytania, czy umowa niepodpadająca pod oszustwo jest sprzeczna z zasadami współżycia społecznego i wskutek tego nieważna, czy też mieści się w ramach swobody umów (art. 3531 i 58 par. 2 k.c.)?
Ciemność widzę, ciemność
Jeden z bohaterów „Seksmisji” woła, że nic nie widzi, drugi, że widzi ciemność. „To oczywista różnica postaw i podejść poznawczych. Jeden z badaczy obserwujących jakieś zjawisko może powiedzieć, że nie zaobserwował zmian, drugi, że zaobserwował brak zmian. Może ten pierwszy nieuważnie obserwował? W drugim ujęciu zmian nie było i drugi to zaobserwował” (Jerzy Bralczyk, 500 zdań polskich, Warszawa 2015, s. 64). Oszukani mogą twierdzić, że nie widzieli, ale da się udowodnić, że tak naprawdę widzieli ciemność, tylko jej nie rozpoznali: 1. Van Orton mógł nie lekceważyć testów. 2. Rozwiedziony policjant mógł podejrzewać, że „ratowanie rodziny” może nie objąć jego samego. 3. Inwestorzy?... Cóż, tylko dzieci mają prawo myśleć, że konformizm popłaca i nic nie kosztuje. 4. Nikodem Dyzma to nie jeden wyjątkowy osobnik, tylko model działania, a dyzmizm jest metodą funkcjonowania utalentowanych w tym kierunku jednostek. 5. Złudzenia są malowane różnymi kolorami, zawsze na czarnym podkładzie. I kiedy zaczyna padać deszcz, farby spływają.
Adwokaci i radcy prawni cieszą się, że mogą pomoc niektórym z tych ślepców i ciemnowidzów, a sędziom jest czasem szkoda, że niektórym z nich pomóc nie mogą.