Upublicznienie na stronach Rządowego Centrum Legislacji oraz Kancelarii Sejmu dzienników urzędowych Rządu RP na uchodźctwie ma znaczenie symboliczne. – Zachowujemy w ten sposób ciągłość ustrojową państwowości polskiej – zaznaczał marszałek Sejmu. – W PRL Dziennik Ustaw wydawany na uchodźstwie od 1939 r. był zupełnie przemilczany jako nieistniejący.
Trudno się z tym pogodzić, ale można zrozumieć. Ciężko jednak zrozumieć rozciągnięcie tej samej praktyki na okres III RP – dodawał prof. Jan Majchrowski. I nie mogę profesorowi odmówić tu racji. Ja też ubolewam, że upublicznienie dokumentów rządu londyńskiego ma miejsce dopiero teraz. Gdyby to zrobiono choćby kilka lat wcześniej, przynajmniej uniknęlibyśmy związanego z tym zażenowania i niesmaku.
Bo publikacja (w sensie dosłownym, nie prawnym) m.in. na stronach Internetowego Systemu Aktów Prawnych dokumentów, które nie mają przecież mocy prawnej, w sytuacji gdy niepublikowane są niektóre wyroki Trybunału Konstytucyjnego – to dopiero nabiera symbolicznego znaczenia. Prawą ręką z zapałem zabieramy się do likwidowania białych plam, lewą ochoczo gumkujemy rzeczywistość.
Podczas uroczystego udostępnienia archiwalnych dokumentów marszałek Kuchciński był także uprzejmy stwierdzić, że „prawa Rzeczpospolitej Polskiej stanowione przez przedstawicieli narodu, muszą być jawnie i powszechnie dostępne, a wraz z odzyskaniem niepodległości, podstawowym miejscem publikacji polskiego prawa stał się Dziennik Ustaw RP”.
Szkoda, że prawo jawności i powszechnej dostępności nie odnosi się do wyroków TK, które nie są po myśli władzy. To samo Rządowe Centrum Legislacji, które poświęca czas i pieniądze na skanowanie dokumentów mających praktyczne znaczenie co najwyżej dla historyków, nie ma problemu z niewykonywaniem swoich podstawowych zadań.
OK, zarówno brak publikacji wyroków TK w Dzienniku Ustaw „bez zbędnej zwłoki”, jak i późniejsze zawieszenie w internecie prawie wszystkich spornych orzeczeń, były wynikiem decyzji politycznej. Jednak RCL na co dzień jest obowiązany też do zarządzania w transparentny sposób procesem legislacyjnym. A z tym niestety jest różnie. Eksperci narzekają, że zdarza im się otrzymać informację o uwagach zgłoszonych do zasubskrybowanego projektu w czasie, gdy ustawa wchodziła już w życie. Owszem, poszczególne dokumenty, np. z uwagami, wrzucają do internetu pracownicy konkretnych resortów. Ktoś jednak mógłby ich zdyscyplinować, by robili to systematycznie i sprawnie.
Możemy oczywiście udawać, że wszystko działa świetnie i ze spokojnym sumieniem zająć się np. publikowaniem uchwał Sejmu Czteroletniego. Zamiast zastanawiać się, jak ułatwić przeszukiwanie zasobów serwisu RCL, możemy myśleć, gdzie i jak upublicznić w nim Uniwersał połaniecki. Albo możemy rozszerzyć zakres zadań Rządowego Centrum Legislacji, np. o publikację tłumaczeń wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strassburgu, z czego jakiś czas temu usiłował się wykpić TK. Może się mylę, ale wydaje mi się, że byłoby to z większym pożytkiem dla obywatela niż publikacja nawet najważniejszego dokumentu z londyńskich archiwaliów.