W zeszłym tygodniu na łamach DGP moja redakcyjna koleżanka Emilia Świętochowska poinformowała, że Ministerstwo Sprawiedliwości planuje zniesienie instytucji przedawnienia w stosunku do najpoważniejszych zbrodni. Mówiąc prościej: teraz zabójstwo przedawnia się po 30 latach, miałoby się nie przedawniać nigdy (DGP nr 157/2017).
Eksperci dość jednomyślnie ten pomysł skrytykowali. Być może pod naporem tych opinii urzędnicy resortu zaczęli łapać się lewą ręką za prawe ucho. Mówili, że plany rzeczywiście są, ale nie do wszystkich zabójstw, lecz tylko tych na tle seksualnym. I że to dopiero wstępna koncepcja. A szkoda. Bo – wbrew przytłaczającej większości prawników – uważam, że zabójstwo nie powinno się przedawniać. Dlaczego?
Przecież to wbrew zasadzie humanitarmu – zakrzykną jej obrońcy.
I ja podobnie zakrzyknąłem, gdy rozmawiałem z dr. hab. Pawłem Waszkiewiczem, jednym z najlepszych polskich kryminalistyków, o powracaniu przez śledczych do spraw sprzed 20–30 lat, na co prawo już teraz pozwala. Zacytujmy fragment wywiadu, który ukazał się na łamach DGP („Sprawca i tak jest w pierwszym tomie”, DGP nr 127/2017):
„Nieważne, ile sprawca ma lat. Można się zastanawiać, czy należy go osadzać w zakładzie karnym, jeśli jest stary i schorowany, ale powinien zostać ujawniony. Właśnie po to, by było sprawiedliwie. (...) Nie widzę więc podstaw, by nie wykrywać zabójców lub sprawców zbrodni na tle seksualnym po latach. Tak samo jak – z zachowaniem wszelkich proporcji – poszukiwano i sądzono zbrodniarzy nazistowskich. Jest to też istotne dla rodzin ofiar. Traumy są bowiem często przenoszone z pokolenia na pokolenie. Naprawdę ofiara lub jej bliscy potrafią odetchnąć z ulgą, gdy dowiadują się, że sprawca czynu został schwytany. Nie należy im odbierać prawa do tej satysfakcji tylko dlatego, że od popełnienia czynu do jego ujęcia upłynęło wiele lat”.
Nie wiem, co dr hab. Waszkiewicz sądzi o pomyśle skasowania przedawnienia dla zabójstw. Mówiliśmy, bądź co bądź, o powracaniu do spraw sprzed lat 29, a nie 50. Ale ta argumentacja mnie przekonuje także, gdy myślę o koncepcji resortu sprawiedliwości.
Dlaczego mamy mówić o humanitaryzmie wobec sprawców, a zapominamy o prawach rodzin ofiar? Przypomnijmy: nie mówimy wcale – co starają się wmawiać niektórzy eksperci – o wytropieniu po półwieczu żony, która ugodziła kuchennym nożem swego męża. Te najczęściej same zgłaszają się na policję. Chodzi raczej o przypadki, gdy ktoś zabił drugiego człowieka, najczęściej obcego, i przez lata to ukrywał.
Czy zlikwidowanie przedawnień dla zabójstw uczyni Polskę znacznie bezpieczniejszą? Oczywiście nie. To zmiana, która objęłaby pojedyncze sprawy. Być może planowana przez ministra Ziobrę dla społecznego poklasku. Ale jeśli pozwoliłaby ujawnić nawet kilku zabójców, czemu jej nie wprowadzić? Dodając do tego np. przepis pozwalający sędziemu odstąpić od wymierzenia kary staruszkowi za grzechy sprzed dziesięcioleci. To jeden z niewielu przypadków, gdy prawo mogłoby ustąpić miejsca sprawiedliwości.