Działania PiS nie mają nic wspólnego z reformą dotykającą rzeczywistych źródeł nieprawidłowości funkcjonowania sądów. A takiej polski wymiar sprawiedliwości bardzo potrzebuje
Dziennik Gazeta Prawna
Wtorkowe zdarzenia – ultimatum prezydenta warunkujące podpisanie ustawy o Sądzie Najwyższym przyjęciem zgłoszonej przezeń poprawki do ustawy o KRS oraz napad furii szefa rządzącej partii objawiony w pozaregulaminowym wystąpieniu – podniosły temperaturę sporu politycznego na kolejny, jeszcze wyższy poziom. Opozycja uzyskała argumenty uzasadniające tezę, że cała „reforma” wymiaru sprawiedliwości nie ma służyć dobru Rzeczypospolitej, ale możliwości przeprowadzenia przez prezesa Kaczyńskiego osobistej zemsty na tych, których obwinia za śmierć swojego brata. PiS uzyskał możliwość – otworzoną mu przez ultimatum prezydenta – aby wykonać leninowski manewr „jeden krok w tył, dwa do przodu”.
Przyjęcie przez PiS ultimatum prezydenta nic nie zmieni z punktu widzenia konstytucyjności ustaw. Co więcej, wprowadzenie zmiany, polegającej na udzieleniu powołanej niezgodnie z Konstytucją RP Krajowej Radzie Sądownictwa prawa do zachowania w składzie Sądu Najwyższego sędziów, pogłębi jeszcze zamęt prawny. Jest to ustępstwo polityczne, podobnie jak większość 3/5 głosów i obecność połowy posłów, wymagana dla powołania sędziów do KRS. Nie powoduje to jednak w żaden sposób sanacji prawnej proponowanych „reform”. Skutkiem tego może być całkowita anihilacja przeprowadzonych przez PiS zmian po przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych. Prawo i Sprawiedliwość otworzyło puszkę Pandory i jak Pandora może stać się, z nami wszystkimi, jedną z ofiar swojej lekkomyślności.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Działania PiS i opozycji
Dzisiaj opozycja próbuje powstrzymać działania PiS przedstawiane przez rządową i partyjną propagandę jako „reformy”. Wskazuje – słusznie – na niezgodność przyjętych przez PiS rozwiązań z Konstytucją Rzeczypospolitej, cytując słowa śp. prezydenta Kaczyńskiego, który wydzielenia władzy sądowniczej, zawarte w konstytucji i ustawach (w tym w ustawie o SN, przyjętej także wszystkimi głosami posłów PiS), uznawał za wzorcowe. Treść proponowanych reform, wprowadzających istotny wzrost uprawnień ministra sprawiedliwości, nie powoduje istotnej zmiany w legitymizacji sędziów i sposobie ich wyłaniania. Uzależnia ich jednak istotnie od organów władzy wykonawczej. Co więcej, wprowadzane przez większość sejmową zmiany są zmianami autorskimi, w żaden sposób nie konsultowanymi, a wprost kontestowanymi przez wszystkie inne zainteresowane strony, czyli opozycję, której mandat społeczny jest taki sam jak rządzącej większości. Wprowadzane są jako projekty poselskie, dzięki czemu proces ich przygotowania jest całkowicie niejawny i raczej przypomina konstytucyjny pucz parlamentarny niż funkcjonowanie mającego poparcie społeczne rządu.
W Polsce istnieje tradycja dokonywania zmian konstytucji w drodze puczu parlamentarnego. Tak została przyjęta zarówno Konstytucja 3 maja, jak i konstytucja kwietniowa. Problem polega na tym, że PiS nie ma mandatu dla przeprowadzenia takiej konstytucyjnej zmiany. Na sejmową większość głosowało 19 proc. elektoratu i tylko 37,6 proc. tych, którzy wzięli udział w wyborach. Na opozycję – zarówno parlamentarną, jak i pozaparlamentarną, obie bowiem łączą się w oporze przeciw działaniom PiS – głosowało 62,4 proc. wyborców. Sejmowa, zwykła większość daje mandat do rządzenia. Ale nie daje mandatu do zmiany ustroju państwa. Stąd wszystkie „reformatorskie” działania PiS, takie jak niedopuszczalne anihilowanie skutków głosowań personalnych Sejmu poprzedniej kadencji (wybór trzech „substytutów” na ważnie obsadzone miejsca w Trybunale Konstytucyjnym), niepublikowanie orzeczeń TK, skracanie kadencji konstytucyjnych organów państwa – KRS czy sędziów Sądu Najwyższego, pod pozorem „zmian organizacyjnych”, użycie pilnego trybu dla rozpatrywania projektu poselskiego dotyczącego spraw ustrojowych - naruszają konstytucję. Jednocześnie jakość merytoryczna, a czasem – niestety – także moralna powoływanych przez większość PiS sędziów mogą wskazywać na to, że nie chodzi o poprawę działania wymiaru sprawiedliwości, ale wyłącznie o rozszerzenie sfery imperium, przysługującego tak naprawdę jednemu ośrodkowi władzy. Dodatkowo ośrodkowi władzy nieokreślonemu w ustawie zasadniczej i nieponoszącemu żadnej odpowiedzialności politycznej czy konstytucyjnej (odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu nie ponoszą „zwykli posłowie”).
Potrzeba zmian
Czy polski wymiar sprawiedliwości jest tak doskonały, że nie potrzebuje reform? Nie. Potrzebuje głębokiej reformy, ale nie anihilacji czy podporządkowania innym władzom. Potwierdzają to statystyki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Znakomita większość spraw przegrywanych przez Polskę przed trybunałem to sprawy będące rezultatem złego funkcjonowania sądów i prokuratury. Z reformą, dotykającą rzeczywistych źródeł nieprawidłowości funkcjonowania sądów, działania PiS nie mają – niestety – nic wspólnego. Wytknął to zresztą we wtorkowej debacie, niekoniecznie w sposób najbardziej merytorycznie uporządkowany, ale całkiem celnie, poseł Kukiz’15 Tomasz Jaskóła.
Prawo i Sprawiedliwość, formułując postulat przeprowadzenia reformy wymiaru sprawiedliwości, mogło spotkać się ze wsparciem nie tylko „prawicowej” opinii publicznej. Wsparcie PiS mógł osiągnąć także tam, gdzie upatruje swoich przeciwników. Przeciwników, których po wyborach partia Kaczyńskiego stworzyła sobie na skutek własnych działań. Takim możliwym, lecz utraconym sojusznikiem był w listopadzie 2015 r. – najmniej obciążony wspólnotą drogi zawodowej z innymi sądami – Trybunał Konstytucyjny. Dopiero Prawo i Sprawiedliwość powołało do tego trybunału sędziego sądu powszechnego – panią Przyłębską. Podobnie potrzebę reformy wymiaru sprawiedliwości zgłaszały samorządy radców i adwokatów oraz przedstawiciele doktryny. PiS – gdyby szukał – mógł znaleźć merytoryczne i społeczne wsparcie dla przeprowadzenia reformy. Brak wiary w taką możliwość jest objawem plemiennego myślenia, które opanowało dzisiaj Polskę. Niżej podpisany rozmawiał z sędziami Trybunału Konstytucyjnego bezpośrednio po wyborze Andrzeja Dudy na urząd Prezydenta RP, a przed pisowskim zamachem na ten trybunał. Wyrażali oni swoją dezaprobatę dla działań PO zmierzających do powołania dwóch „nadliczbowych” sędziów TK. Dezaprobatę potwierdzoną także opublikowanymi w prasie prywatnymi e-mailami sędziów TK z roku 2015. Ostatecznie ich stanowisko znalazło swój wyraz w wyroku TK, stwierdzającym naruszenie przez Sejm konstytucji w przepisach przejściowych ustawy, pozwalających na dokonanie wyboru dwóch członków TK, na miejsca opróżnione po upływie kadencji poprzedniego parlamentu.
Stwierdzenie, że coś źle działa, nie jest odkrywcze, gdy wszyscy to widzą i przyznają. To, co jest potrzebne, to rozpoznanie przyczyn, czyli postawienie prawidłowej diagnozy i zastosowanie adekwatnego antidotum. W tym przypadku „reformator” w miejsce postawienia prawidłowej diagnozy używa wyłącznie sloganów, a jednocześnie proponuje działania, które wzmacniają rzeczywiste źródła patologii. Uznać zatem należy, że nie mamy do czynienia z „reformatorem”, ale ze złoczyńcą. Tak niestety jest w przypadku wszystkich reform proponowanych przez Prawo i Sprawiedliwość.
Błędna diagnoza
Prawo i Sprawiedliwość podnosi dzisiaj – ponad ćwierć wieku po przemianach ustrojowych lat 1989–1991 – hasło dekomunizacji sądów, w tym Sądu Najwyższego. Skład Sądu Najwyższego w tamtym czasie został w ramach owej dekomunizacji całkowicie zmieniony. Z sądu odeszło 85 proc. orzekających w nim przed 1989 r. sędziów. Jednocześnie zostały przyjęte zmiany ustrojowe, dotyczące tegoż sądu, proponowane przez Solidarność. Pierwszym prezesem Sądu Najwyższego został Adam Strzembosz. Jego poprzednikiem niewątpliwie był ideowy „komuch” – prof. Adam Łopatka, minister ds. wyznań w ostatnich PRL-owskich rządach.
Dzisiaj w Sądzie Najwyższym nie zasiada żaden sędzia, który zasiadałby w nim w roku 1989. W ogóle w całym wymiarze sprawiedliwości sędziów, którzy orzekali przed 1989 r., jest już bardzo niewielu. A i tym zarzucanie komunistycznego czy postkomunistycznego (cokolwiek to znaczy) myślenia jest nie tylko nieuzasadnione; jest kpiną ze zdrowego rozsądku. Studiowałem prawo w drugiej połowie lat 80., na Wydziale Prawa i Administracji UAM oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim (korzystając z indywidualnego toku studiów, jeden przedmiot zaliczyłem na UJ). Pamiętam atmosferę na wydziałach prawa, pamiętam absolwentów – także tych, którzy trafiali na aplikację sądową. Nie byli to „komuniści”. Ba, zdarzali się wśród nich także ludzie aktywnie „komunę” zwalczający, jak mój starszy o cztery lata przyjaciel, który idąc z torbą pełną bibuły, został zatrzymany przez patrol ZOMO i uniknął wpadki, okazując legitymację pracownika sądu. Dzisiaj ten człowiek – wybitny sędzia WSA – jest zaliczany do „postkomunistycznych złogów” przez prokuratora stanu wojennego, posła PiS...
Zwolennicy władzy „ludowej”, jeżeli trafiali do zawodów prawniczych, to dołączali do tegoż prokuratora Piotrowicza. Tam trzeba było mieć odpowiednie poglądy i wykazywać się „pozytywną postawą społeczno-polityczną”. Jeżeli gdzieś nie dokonano głębokich, koniecznych zmian, to właśnie tam, w prokuraturze, skąd teraz „dobra zmiana” czerpie swoje kadry.
PiS przeprowadza przez Sejm nową ustawę o Sądzie Najwyższym. W roku 2002 posłowie PiS jednogłośnie poparli obowiązującą ustawę, przygotowaną już wcześniej w toku szeroko przeprowadzonych konsultacji społecznych. Co więcej, dzięki temu skład dzisiejszego Sądu Najwyższego, choć w mniejszym stopniu niż dotychczasowego Trybunału Konstytucyjnego, nie opiera się wyłącznie na sędziach sądów powszechnych, ale w dużej mierze na przedstawicielach, w tym wybitnych, nauki prawa. Jest wśród nich obecna pierwsza prezes SN prof. Małgorzata Gersdorf, która zaczęła pracować jako sędzia dopiero w Sądzie Najwyższym, z nominacji prezydenta Kaczyńskiego.
Rzeczywistym problemem polskiego wymiaru sprawiedliwości nie jest jego „postkomunizm”, ale realna kastowość, brak społecznej odpowiedzialności, wyobcowanie ze społeczeństwa i nietransparentna ścieżka kariery, która promuje postawy serwilistyczne – tak wobec własnego środowiska, jak i organów władzy. Proponowane przez Prawo i Sprawiedliwość zmiany nie dość, że w żaden sposób nie adresują tych kwestii, to jeszcze – w mojej opinii – powodować będą wzmocnienie tych negatywnych cech polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Kastowość
Dzisiaj, podobnie jak przed 1989 r., zawód sędziego wybierany jest bezpośrednio po ukończeniu przez młodego człowieka studiów prawniczych. W tym samym czasie, gdy jego koledzy zderzają się z trudną rzeczywistością rynku usług prawniczych, muszą płacić za szkolenie korporacyjne, przyszły sędzia otrzymuje wikt, opierunek, pensję i poczucie „przynależności do wybranej grupy społecznej”. Po zdaniu egzaminu zaczyna asesurę. Wprowadzona przez PiS obowiązująca już zmiana prawa o ustroju sądów powszechnych zmniejszyła ograniczenia ministra sprawiedliwości w prowadzeniu polityki kadrowej, której celem jest dziś zapewnienie pracy na stanowisku asesora absolwentom Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury (art. 20a par. 2 zd. 2). Przepisy nadal przewidują możliwość powołania radcy prawnego czy adwokata na zwolnione stanowisko sędziowskie, ale tak sformułowane uprawnienie ministra do zamiany etatów sędziowskich na asesorskie i na odwrót powoduje, że w rzeczywistości proces zamknięcia „kasty” sędziowskiej nabiera, z „reformami” Prawa i Sprawiedliwości, nowej dynamiki.
W interesie Polaków, w interesie Rzeczypospolitej powinno być to, by wykonywanie roli społecznej sędziego nie było ścieżką kariery urzędniczej, ale ukoronowaniem kariery prawniczej. Realną zmianą byłoby doprowadzenie do sytuacji, w której zlikwidowane zostałyby etaty asesorskie, a wszystkie stanowiska sędziowskie, z chwilą ich opróżnienia lub powstania, stałyby się przedmiotem jawnej procedury konkursowej, dostępnej dla radców prawnych, adwokatów, prokuratorów, kuratorów, komorników sądowych czy doktorów prawa. Proces taki powinien odbywać się przed KRS w drodze jawnych przesłuchań kandydata. Takie przesłuchania nie mogłyby mieć charakteru „egzaminu”. Wiedzę kandydata potwierdzać by musiała jego dotychczasowa praktyka. Raczej miałyby na celu potwierdzenie kwalifikacji osobistych, w tym moralnych kandydata. Jednocześnie jawność i dostępność dla opinii publicznej tych przesłuchań wprowadzałaby realną kontrolę społeczną nad nominacjami sędziowskimi. Prezydent, któremu KRS proponowałaby kandydata na określone stanowisko sędziowskie, dysponowałby informacją dotyczącą tego kandydata, w tym informacją z przesłuchań publicznych.
System pozytywnej selekcji wymaga tego, aby praca na stanowisku sędziego była dla dobrego (nie kiepskiego) radcy czy adwokata rzeczywistym awansem społecznym. Wbrew twierdzeniu, że jedynym argumentem w tej sprawie są pieniądze, mogę sobie wyobrazić wielu znajomych prawników, którzy za cenę pewnego obniżenia dochodów byliby zainteresowani pełnieniem funkcji sędziego, w zamian za stabilizację zatrudnienia i ekspektatywę stanu spoczynku.
Ścieżka kariery
Obecnie ścieżka kariery sędziego ma wiele wspólnego z karierą urzędniczą. I w tym kierunku idą zmiany wprowadzane przez PiS. Zmianę stanowiłoby otwarcie każdego stanowiska, w sądach okręgowych, apelacyjnych, administracyjnych na konkurencję. Można też zastanowić się nad koniecznością zgłaszania kandydatur przez obywateli.
Przeprowadzenie konkursu na każde stanowisko sędziego, połączone z jawnymi przesłuchaniami, będzie powodowało wprowadzenie realnej kontroli społecznej, odpowiedzialności sędziego za to, co czyni, jak orzeka, jak odnosi się do stron. Ewentualny awans do sądu okręgowego i apelacyjnego będzie związany ze społeczną, nie polityczną kontrolą jego orzeczeń. Propozycje PiS w żaden sposób nie adresują tego zagadnienia. Wprowadzenie zmian do składu Krajowej Rady Sądownictwa, polegające na poddaniu jej mechanizmowi politycznej i partyjnej gry parlamentarnej, nie spowoduje żadnego wzrostu poczucia odpowiedzialności społecznej ze strony sędziów. Wprowadzi niekorzystne dla jakości wymiaru sprawiedliwości i dla wolności obywateli Rzeczypospolitej orientowanie się sędziów na przedstawicieli władzy wykonawczej i na partie sprawujące władzę. W takiej sytuacji raczej trudniej będzie obywatelowi oczekiwać, że sąd stanie w jego obronie w konflikcie z władzą wykonawczą. W rzeczywistości sąd po „reformie” PiS stanie się raczej elementem cywilizacji bizantyjskiej, w której każdy z nas jest poddanym państwa, i nie będzie pełnił tej funkcji, którą nadała mu cywilizacja łacińska, a której pięknym podsumowaniem są słowa króla Prus po przegranej sprawie z młynarzem: „Są jeszcze sędziowie w Berlinie”. Proponowany kierunek reform może spowodować, że nie będziemy mogli powtórzyć tych słów, wskazując Warszawę.
Serwilizm
Objawem skandalicznego serwilizmu sędziego wobec władzy wykonawczej było zachowanie prezesa sądu w Gdańsku wobec podającego się za pracownika kancelarii premiera dziennikarza, ujawnione kilka lat temu. Sędzia ten został ukarany przez sąd dyscyplinarny (można polemizować z tym, czy adekwatnie). W obecnie wprowadzanym przez prawo o ustroju sądów powszechnych systemie prezes sądu rejonowego będzie w rzeczywistości podlegał służbowo ministrowi sprawiedliwości. Przepis art. 27 daje ministrowi prawie nieograniczone uprawnienie do usuwania prezesów sądów. Jedynie w przypadku wydania przez KRS negatywnej opinii większością 2/3 głosów minister jest taką opinią związany. Podobnie w żaden sposób nie jest ograniczone prawo szefa resortu do powoływania prezesów sądów.
Wprowadzenie obowiązkowego losowania przydziału spraw jest niewątpliwie dobrym rozwiązaniem. Problem polega na tym, kto to losowanie przeprowadza. W Trybunale Konstytucyjnym przydział spraw następuje „alfabetycznie”. Ale jak się okazuje, alfabet polski jest na tyle elastyczny, że do sprawy dotyczącej stwierdzenia konstytucyjności zmiany ustawy o zgromadzeniach tak się ustawił, że w składzie orzekającym znaleźli się wyłącznie „właściwi” sędziowie. Wprowadzenie tego przepisu nie powoduje zatem gwarancji losowego wyznaczania spraw, zwłaszcza w sytuacji, w której na właściwym wyznaczeniu składu zależeć będzie prokuratorowi generalnemu będącemu jednocześnie przełożonym prezesa. Ludzkie charaktery nie powinny być wystawiane na niepotrzebną próbę. Przeprowadzone przez PiS zmiany ustawy o ustroju sądów powszechnych niestety to czynią.
Manipulacja postępowaniem karnym
Opisywane powyżej negatywne zmiany mechanizmów administrowania wymiarem sprawiedliwości powinny być odczytywane także w łączności ze zmianami w procedurach sądowych. Wskazana wyżej podległość służbowa prezesa sądu od prokuratora generalnego – ministra sprawiedliwości, w połączeniu z wprowadzonymi zmianami w procedurze karnej, uprawniającymi prokuratora do wycofania aktu oskarżenia w każdej chwili ze skutkiem dla wcześniej wydanych orzeczeń, wprowadza nieakceptowalną przewagę prokuratora w postępowaniu karnym. Powoduje to niedopuszczalną z punktu widzenia obrony wolności obywatelskich możliwość dobrania sobie przez prokuratora składu orzekającego. Jeżeli nawet „losowanie” wypadnie dla prokuratora niekorzystnie, ma on możliwość wycofać akt oskarżenia i złożyć go tak, aby zapewnić sobie „właściwy skład orzekający”.
Podsumowując: wprowadzane w drodze parlamentarnego puczu (projekty poselskie niepoddane żadnej konsultacji, szybkie procedowanie uniemożliwiające jakąkolwiek merytoryczną dyskusję, niezwracanie uwagi na zastrzeżenia co do zgodności z konstytucją proponowanych i wprowadzanych norm) przepisy, zmieniające składy organów władzy sądowniczej oraz KRS, nie stanowią jakiejkolwiek reformy zmierzającej do naprawy niezadowalającego stanu polskiego wymiaru sprawiedliwości. Są wyłącznie działaniem zmierzającym do uzyskania kontroli nad nim przez obecną większość sejmową.
Jeśli „reformator” w miejsce prawidłowej diagnozy używa wyłącznie sloganów, a jednocześnie proponuje działania, które wzmacniają rzeczywiste źródła patologii, uznać należy, że nie mamy do czynienia z „reformatorem”, ale ze złoczyńcą.