Uważa się, że nie może być mowy o demokracji, jeśli nie połączą się prawa polityczne, socjalne i ekonomiczne. Także dlatego część dzisiejszych polityków widzi siebie jako walczących w słusznej sprawie trybunów ludowych.
Od pewnego czasu z refleksją nad pojęciem państwa prawnego mamy do czynienia w debacie publicznej głównie w kontekście koncepcji ustroju, w jakim idea ta ma być realizowana. Pojawiają się wypowiedzi akcentujące brak powiązania wszystkich klasycznie pojmowanych komponentów ustroju demokratycznego z koncepcją Rechtsstaat (państwa prawnego), względnie jej anglosaskiej odmiany – rządów prawa (rule of law). Chodzi o spór, czy państwo prawne przynależy jedynie do sfery czysto prawniczej, a więc jest pewną ideą prawną, do której jedynie można dążyć, czy też zawiera jakieś przełożenie na sferę faktyczną, tj. ułożenia zasad relacji międzyludzkich opartych na prawniczo opisanych normach sprawiedliwości. Chodzi tu o zdefiniowanie tego, co uznaje się za sprawiedliwe w formule norm prawnych o określonej treści, na zasadzie akceptacji założenia, że społeczeństwo chce takiej, a nie innej formuły ułożenia relacji międzyludzkich.
Jest to głęboki spór o charakter prawa, który do tej pory nie przebijał się zbyt często nawet do dialogu teoretyczno-prawnego, a teraz – co bardzo ciekawe – pojawia się w publicznej debacie za sprawą cyklicznych nawiązań niektórych polityków (np. do społecznego darwinizmu w jednej z wypowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego) tudzież traktowania prawa w myśl koncepcji Stanisława Ehrlicha – polityki prawa zakładającej przenikanie faktów opartych na politycznej woli do sfery normatywnej, a nie jak w definiowanej klasycznie koncepcji rządów prawa, determinowania rzeczywistości przez sferę prawno-normatywną. Wszystko to można by potraktować jak akademickie bujanie w obłokach, gdyby nie fakt, że – jak już zauważono – nutki tej ciekawej koncepcji teoretycznej przenikają do publicznych wypowiedzi czołowych polityków państwa, z pewnością podnosząc ogólny poziom debaty publicznej. Poruszają bowiem wątki tradycyjnie uznane za „inteligenckie”.
Wbrew przypuszczeniom uznana dziś niemal za wymarłą koncepcja darwinizmu społecznego nieźle łączy się z wizją prawa opartego na normach społecznych i formułowaniu postulatu o myśleniu o prawie w kategoriach celów politycznych. Wspólną cechą tych koncepcji jest postulat odnoszenia prawa do rzeczywistości społecznej – relacji między ludźmi takimi, jakie one są. Chodzi o to, że prawników uczy się myślenia stricte normatywnego, poprzestawania na uznaniu za słuszne tego, co wynika z prawa, ze (złudną w oczach krytyków) wiarą, że samo nowe prawo zmieni rzeczywistość społeczną. Stąd ta wielka krytyka klasycznej dogmatyki prawa uprawianej (jak pisał Ehrlich) w całkowitej izolacji od sfery bytu – czyli rzeczywistości. Według tej koncepcji to fakty (rzeczywistość) tworzą fakty prawne, a nie na odwrót, i nie można poprzestawać na rozumieniu prawa (jako powinności czynienia czegoś na podstawie aktu politycznej woli) w oderwaniu od relacji, stosunków czy szerzej: rzeczywistości społecznej.
Wszystko to łączy się zatem w spójną układankę. Jest to z pewnością ciekawa wizja prawa i jego funkcjonowania, jakaś emanacja prawniczego realizmu, ale dość oryginalna, bo oparta na prawie ludzi, prawie narodu, a nie prawie prawników, jak w przypadku Anglosasów, gdzie uważa się przecież, że prawem jest „to, co powiedzą sądy”. W koncepcji ehrlichowskiej polityki prawa powinnością (prawem) ma być to, co myślą ludzie, demokratyczna większość, a nie nieobieralna „kasta prawnicza”.
Gdzie zatem mieści się komponent darwinizmu społecznego? Jak zawsze rewolucyjne koncepcje oparte są na założeniach szczytnych. Zakłada się, że prawo nie może stabilizować amoralnych, bo opartych na ewolucyjno-zwierzęcym dziedzictwie, postawach ludzi. Że w społecznym wyścigu o dobra wygrywa najlepiej przystosowany osobnik – sprytniejszy, lepiej urodzony, cwańszy itd. Tym samym określenie „demokratyczne” w stosunku do państwa prawnego postrzegane jest jako puste hasło, jeżeli tekst prawny opisuje rzeczywistość, która jest inna. Chodzi o rzeczywiste przeciwstawienie się koncepcji autorytaryzmu władzy i feudalnego ułożenia stosunków społecznych. Tu jednak ten składnik autorytarny widziany jest z perspektywy antagonizmu między jakąś mityczną elitą a niesprecyzowanym narodem, czyli nami, w czym można dostrzec spuściznę starego konfliktu między patrycjuszami i plebejuszami. W pewnym sensie zwolennicy koncepcji polityki prawa widzą siebie zapewne jako walczących w słusznej sprawie trybunów ludowych.
Prawo ogranicza władców
Tym samym odrzuca się chyba równowagę między trzema sferami praw podstawowych, pojmowanych w kulturze europejskiej jako tradycyjne. Pierwsza związana jest z podwaliną demokratycznego państwa prawnego jako państwa – instytucji. Pierwotnie chodziło o związanie monarchy (władzy) pewnymi prawami podstawowymi spisanymi w formie konstytucji. Celem było ograniczenie władzy w każdej jej formie: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Aby to osiągnąć, konieczne było przełożenie koncepcji demokracji jako ustroju na sferę instrumentów prawnych za pomocą określonych posunięć politycznych. Wszystko to znamy z historii Wielkiej Rewolucji Francuskiej (m.in. konstytuanta, ograniczenie praw monarchy, prawa polityczne dla obywateli przejawiające się w pełnej równości wobec prawa, zniesienie cenzusów w prawach politycznych itp.). Kolejne przemiany społeczno-prawne, które związane są z tymi elementami, sprowadza się zbiorczo do sfery praw politycznych, które ma zapewnić państwo demokratyczne. Żeby spełniało ono te postulaty, musiałoby być już po trochu prawne. Zatem to fakty prawne miały zmieniać rzeczywistość.
Zwolennicy polityki prawa dostrzegają krytycznie, że to nie wystarcza; wprawdzie prawa na papierze są, ale rzeczywistość jest zgoła inna i podział władz wcale nie istnieje, gdy wszystkie urzędy obsadzone są przez „patrycjuszy”. Oczywistą wadą takiego wniosku jest jego oparcie na strasznym w swej prostocie uogólnieniu, ale – jak sądzę – tak przedstawia się mechanizm rozumowania.
Prawa socjalne to równość
Drugi zestaw współczesnych praw w demokratycznym państwie prawnym to prawa socjalne, które są także spuścizną Wielkiej Rewolucji i były kształtowane przez cały wiek XIX. Sprowadzają się do potraktowania sytuacji ekonomicznej ludzi w taki sposób, by mogli oni realizować swoją „równą” pozycję polityczną zagwarantowaną pierwszym etapem przemian. Chodzi tu jednak nie po prostu o wygodę życia, lecz o przyznanie praw socjalnych, które nie wykluczałyby jednostki ze społeczeństwa.
Ten element dorobku, podkreślany zresztą zarówno przez zwolenników lewicy, jak i etatystycznej prawicy, sprowadza się do finansowania ze środków publicznych powszechnego kształcenia (jak równe społeczeństwo miałoby korzystać z praw politycznych, skoro część będzie gorzej wykształcona?), powstania zrębów prawa pracy (wyniesienie stosunku pracy poza relację czysto cywilistyczno-obligacyjną w celu ochrony praw pracownika) czy systemu ubezpieczeń społecznych w celu międzypokoleniowej redystrybucji dóbr. W tej grupie spraw wymienia się także powstanie publicznej służby zdrowia.
To także proces realizacji idei demokratyzacji, czyli upowszechniania idei równości, braterstwa i solidarności w ramach podstawowej aktywności tego, kim ma być w społeczeństwie każda jednostka, tak aby zimą ulice naszych miast nie były pełne Dziewczynek z zapałkami. Na tym tle kształtowały się prawa socjalne, które również należało zapewnić instrumentami zarówno natury ustrojowej (demokratycznej, bo same tkwią w idei demokracji), jak i prawnej. Co więcej, demokracja ma w takim modelu krępować rządy prawa widziane jedynie z perspektywy emanacji woli władzy. Uważa się więc, że współczesne państwo prawne w rozumieniu zachodnim to takie, które z grubsza realizuje podstawowe standardy socjalne (oczywiście w różnym zakresie i na różnym poziomie, wyznaczone skalą zamożności danego społeczeństwa). Tu najsilniej – jak sądzę – przejawia się powiązanie zarzutu społecznego darwinizmu i woli działania w myśl polityki prawa. Tu odnajdujemy podwaliny treści prezentowanych przez polityków (np. Dziennik.pl; J. Kaczyński, „Na pewno musimy opanować sferę informacyjną”), że „przedsiębiorcy myślą o firmach jak o folwarku pańszczyźnianym” i że „rentierzy są w dość młodym wieku” (argument a contrario: powinni dalej pracować, a nie korzystać z owoców pracy – także cudzej). Tutaj zwolennicy polityki prawa widzą chyba największy rozdźwięk między prawem jako tekstem a rzeczywistością, która ma się nijak do stojącej za nim aksjologii. Skoro zatem prawnik nie potrafi wymusić stosowania tych standardów, to wymusi je, w imię szczytnego celu, polityka prawa.
Składnik ekonomiczny
Logicznym rozwinięciem problemu praw socjalnych jest trzeci element – prawa ekonomiczne. Kształtowały się one najpóźniej, gdyż co do zasady dopiero po II wojnie światowej. Związane są w jakimś sensie z etatyzmem gospodarczym jako narzędziem wymuszenia jego realizacji w praktyce. Prawa ekonomiczne mogą być traktowane jako proste rozwinięcie praw socjalnych, ale problem nie sprowadza się do akademickich dywagacji. W komponencie ekonomicznym zauważono, że realizacja wolności, równouprawnienia czy innych bardziej szczegółowych praw politycznych nie jest możliwa bez zapewnienia dodatkowego wsparcia ekonomicznego. Że wprowadzenie idei w wymiar rzeczywisty (niepozostawanie w deklaracjach) wymaga konkretnych instrumentów ekonomicznych, oczywiście opisywanych i wcielanych w życie przez prawo. Tutaj pojawiają się takie elementy jak: minimalne wynagrodzenie za pracę, które ma gwarantować próg dochodowy niewykluczania społecznego jednostki, co do zasady kwota wolna od opodatkowania (gdyż uważa się za amoralne opodatkowywanie dochodu poniżej określonego kryterium – ekonomicznego, biologicznego itp.).
W tej grupie, szczególnie w krajach zachodnich, umieszcza się niekiedy pomoc publiczną dla rodzin wychowujących dzieci, gdyż świadczenia rodzinne uważane są również za standard ekonomiczny (czyli ten trzeci element) państwa demokratycznego. Tutaj łączą się wszystkie cechy omawianej koncepcji; opartej na krytyce „dawania jednym” przez „niewielkie uszczuplenie” drugim.
Tam, gdzie krytycy piszą o „janosikowej gospodarce” czy „uwłaszczeniu się jednych grup społecznych kosztem drugich”, w oczach zwolennika polityki prawa przebija się czysta słuszność takiego działania. Oczywiście w jakichś ramach.
Podnoszony cel pomocy dla grup społecznie wykluczonych opiera się na takim właśnie myśleniu, w gruncie rzeczy o zabarwieniu mocno socjalnym, przy czym wcale nie lewicującym (jakby etatyzm był jedynie domeną rządów prawicowych). Transfer środków publicznych i polityka socjalna w formie interwencjonizmu mogą być domeną rządów uznawanych zarówno za prawicowe, jak i lewicowe (cały ten XIX-wieczny podział jest już zresztą trochę przebrzmiały wobec powszechnej akceptacji podstawowych praw ekonomicznych jako praw człowieka).
Warto zauważyć, że koncepcja „polityki prawa” i „norm prawnych” kreowanych przez fakty społeczne jest mimo wszystko całkowicie odosobniona w polskim, a także europejskim prawoznawstwie. Tak czy inaczej, kulturowo, konserwatywnie rzecz analizując, prawo definiowane jest jednolicie w naszej kulturze prawnej jako osobny – oddzielony od tego, co faktyczne – rodzaj wypowiedzi. W koncepcji polityki prawa ten dylemat jest doskonale znany, ale zwolennicy tej koncepcji uważają, że pogląd taki jest oparty na hipokryzji: organy zawsze tworzą ludzie o określonych cechach, właściwościach, poglądach itp. Nigdy więc nie da się oddzielić widzianej niejako abstrakcyjnie sfery powinności od sfery tego, co realne, faktyczne.
Podsumowania nie będzie. Stanowiska są tak opozycyjne względem siebie, że nie do pogodzenia. Natomiast pytanie patriotyczne powinno brzmieć: jakie to ma być państwo, skoro tworzą je ludzie, opisując je jakimś przyjętym językiem – prawem. Tego chyba nawet polityka prawa nie zaneguje. Warto więc wskazać, że powszechnie dziś uważa się, że państwo, które nie realizuje działań na trzech opisanych płaszczyznach, nie może być uznane za państwo demokratyczne. Przy czym, co bardzo ważne, prawa polityczne (obywatelskie) uznawane są za takie, co do przestrzegania których się nie dyskutuje. Prawa socjalne, czy w szczególności ekonomiczne, wyznaczone są natomiast poziomem zasobności społeczeństwa i powinny stanowić najpoważniejszą dyrektywę dla władzy (zatem ukierunkowywać jej działania). Tym samym pojmowanie państwa prawnego polega na odwołaniu się do tego, jakie ma być to państwo, przez rozumienie praworządności przez sferę faktyczną, a nie tylko normatywną w stosunku do wszystkich uczestników tej wspólnoty.
Na zakończenie można odwrócić ostrze krytyki sposobu budowy znaczeń takich pojęć jak demokracja nieliberalna czy autokratyczne państwo prawne. Otóż po prostu nie ma czegoś takiego. W sferze faktu takie obiekty nie istnieją. Są zawsze wynikiem oceny norm opisujących określony zestaw instytucji państwowych. To dlatego reżimy uznawane za autorytarne tak lubią i podpatrują instytucje zachodnie; nieważne, jak one funkcjonują, byleby były obecne i u nich. Tu faktycznie górę bierze sfera faktu, a nie tekstu; to, czy mamy demokrację i rządy prawa, zależy od ludzi, nie od kartki papieru. Jak mawiał pewien „klasyk”, prawo to tylko farba drukarska – jakie ono jest, zależy od ludzi. Nic dodać, nić ująć.
Prawników uczy się myślenia stricte normatywnego, poprzestawania na uznaniu za słuszne tego, co wynika z prawa, ze (złudną w oczach krytyków) wiarą, że samo nowe prawo zmieni rzeczywistość społeczną. Stąd ta wielka krytyka klasycznej dogmatyki prawa
Można odwrócić ostrze krytyki i spytać o takie pojęcia jak demokracja nieliberalna czy autokratyczne państwo prawne. Otóż po prostu nie ma czegoś takiego. W sferze faktu takie obiekty nie istnieją