Nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy (pominę zresztą nazwiska), gdy napiszę, że w ostatnich miesiącach rozmawiałem z kilkoma czołowymi postaciami polskiej palestry. I większość z moich rozmówców pytała się mnie: co zrobić, aby wizerunek adwokata w odbiorze społecznym – po tzw. aferze reprywatyzacyjnej – stał się lepszy. Nie potrafiłem odpowiedzieć. Szukałem konkretnych wskazówek. Aż wreszcie – o czym dalej – znalazłem odpowiedź.
Ale poświęćmy wpierw chwilę na drobny sprawdzian. Czy poczuli się państwo urażeni tytułem? Dla jasności: nie pytam radców prawnych. Ci za nazwanie ich adwokatami gotowi byliby zabić. Mam nadzieję, że mało kto czuje niesmak – chociaż „Kolegą” nazywa ich niespełna 30-letni dziennikarz. Co najwyżej delikatny grymas rysuje się na twarzy.
Najwięcej zależy bowiem od tego, co znajdujemy po użytej formułce. Sam przez pewien czas zgrzytałem zębami, gdy widziałem e-maile rozpoczynające się od słowa „witam”. Od razu dopowiadałem sobie końcówkę maila: „żegnam”. Która nie następowała, bo jak doskonale wiemy, „witam” nierozerwalnie wiąże się z „pozdrawiam”. Dość szybko jednak dojrzałem do wniosku, że bez znaczenia jest to, czy ktoś mnie wita, czy zaczyna wiadomość od wyświechtanej dla każdego dziennikarza formuły „Szanowny Panie Redaktorze”. Dużo ważniejsze jest to, co interlokutor ma do przekazania później, oraz to, jak nas traktuje. Bo można być gburem z uszanowaniem na ustach, a można przybijać „piątki” wszem wobec i w oczach nawet znawcy savoir-vivre’u uchodzić za porządnego człowieka.
Dlaczego o tym piszę? Z jednej strony – ze względów osobistych. Z drugiej jednak – bo w konkretnej sytuacji dostrzegam emanację problemów adwokatury: noszenie zbyt wysoko głowy. Kilka dni temu na Facebooku w publicznej dyskusji zaczepiłem redaktorkę prawniczego czasopisma „Młoda Palestra”. Dziewczyna młodsza ode mnie, realia facebookowe, odwieczny problem: czy wyjść na sztywniaka i „panować”, czy też skrócić dystans i od razu przejść na „ty”. Wybrałem wariant pośredni i zacząłem od stwierdzenia „Szanowna Koleżanko”. I byłoby to zupełnie bez znaczenia, gdyby nie fakt, że zostałem upomniany przez członkinię Naczelnej Rady Adwokackiej, Szanowną Panią Mecenas Joannę Parafianowicz (dalej: Sz.P.M. Parafianowicz). Zacytujmy Sz.P.M. Parafianowicz: „odnoszę wrażenie, że być może nie jest całkiem fair odnoszenie się przez Pana do komentatorki per »Szanowna Koleżanko«. Jest to zwrot charakterystyczny dla środowiska adwokackiego, o czym Pan Redaktor z pewnością wie, i w nim, pośród członków palestry, zwyczajowo używany”. Wkrótce po wiadomości do mnie na stronie Pokoju Adwokackiego znalazł się nawet obrazek, jak należy zwracać się do aplikantów i adwokatów.
Cóż, gdybym wiedział, że nazwanie pani aplikantki „Szanowną Koleżanką” uderzy w majestat adwokatury w tym stopniu, że interweniować będzie musiała członkini najwyższych władz palestry – zastanowiłbym się trzy razy. Nie pomyślałem, że mogę wyjść na prostaka...
Ale uznawanie mnie za prostaka mogę przeboleć. Większy problem mam z zaakceptowaniem podejścia Sz.P.M. Parafianowicz. Obawiam się bowiem, że właśnie ono jest jednym z powodów problemu adwokatów z przekonaniem społeczeństwa, że są dla niego, a nie nad nim.
Adwokaci (i dziennikarze też!) czują potrzebę wyrażenia swej opinii nawet wówczas, gdy nie mają nic do powiedzenia. Z doświadczenia – jako osoba, która taką potrzebę też często ma – wiem, że mało kto to lubi. A po co robić coś, co ludziom przeszkadza? Czy ktoś z państwa poczułby się lepiej, gdybym mu odpisał, że kończenie wiadomości „pozdrowieniami” pasuje bardziej do korespondencji z ciocią, a nie służbowej wymiany wiadomości pomiędzy dajmy na to członkiem NRA a dziennikarzem? Zakładam, że nie. Lepiej więc odpuścić.
Drugi problem, który dostrzegam w wypowiedzi Sz.P.M. Parafianowicz, to egocentryzm. Proszę bowiem zwrócić uwagę na fragment, w którym członkini władz palestry stwierdza, że zwrot „Szanowna Koleżanko” jest charakterystyczny dla środowiska adwokackiego – i że dziennikarz tak nie powinien się zwracać do członka wspomnianej palestry (swoją drogą też redaktora). Być może zniszczę wyobrażenie o świecie i języku niektórych adwokatów, ale coś zdradzę. Otóż „kolega” zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego PWN to po prostu towarzysz pracy, nauki, zabawy. Bynajmniej nie towarzysz pracy, pod warunkiem, że obaj należą do palestry. Per „koleżanko” mówi więc redaktor do redaktora, urzędnik do urzędnika, a nawet – słyszałem na własne uszy – ta wiedźma z dziekanatu do pracującej przy okienku obok miłej pani, która przyjmuje indeksy do rozliczenia po wyznaczonym terminie.
Ale oczywiście nie chodzi mi o semantykę. Idzie raczej o to, że osoby żyjące w danym środowisku, często i w godzinach pracy, i po nich, zapominają o tym, że świat to nie jest duża kancelaria czy redakcja. I że część zasad doskonale nam znanych nie obowiązuje w kontaktach ze „zwykłymi” ludźmi. A z niektórymi jest na odwrót – gdy wydaje nam się, że są tylko nasze, okazują się wcale nie być na wyłączność. Przykład stwierdzenia, że używanie zwrotu „koleżanko” przez osobę nienależącą do palestry należy do nieeleganckich jest oczywiście jaskrawy. Ale bez trudu znajdziemy wiele mniej dostrzegalnych na pierwszy rzut oka sytuacji, gdy prawnicy dążą do zmonopolizowania świata. A monopolistów przecież nikt nie pokocha.
Teraz więc na pytanie, co zrobić, by odbiór adwokata w oczach społeczeństwa stał się lepszy, odpowiadam zbiorowo: nie noście głowy zbyt wysoko. I pamiętajcie o starym porzekadle, że warto dobrze traktować ludzi, kiedy idziemy w górę. Bo możemy ich spotkać, gdy będziemy spadali z hukiem w dół.
Bez trudu znajdziemy wiele mniej dostrzegalnych na pierwszy rzut oka sytuacji, gdy prawnicy dążą do zmonopolizowania świata. A monopolistów przecież nikt nie pokocha