Rok temu podsumowaliśmy rządy PO. Wiadomo już było, że rząd Ewy Kopacz zastąpi gabinet Beaty Szydło. Chcieliśmy pokazać, co dobrego, a o co złego zrobiła ustępująca władza. Jak to w Gazecie Prawnej, skupiliśmy się na jakości legislacji.



Rzetelny tekst musi przedstawiać różne punkty widzenia, więc o recenzję poczynań rządu PO-PSL poprosiłem posła PiS Stanisława Piotrowicza. Ten zamiast obrzucać błotem PO, skupił się na konkretnych błędach ustępującej opcji. Podkreślał, że jeśli nowa władza się ich ustrzeże – Polacy zapamiętają ją jako „dobrą zmianę”.
No to przypomnijmy sobie po roku uwagi posła Piotrowicza, które przyczyniły się do opublikowania na łamach naszej gazety dwóch tekstów: pierwszego podsumowującego rządy PO („Legislacja: stan przedzawałowy”, DGP nr 213/2015) oraz drugiego prezentującego wizję tworzenia prawa przez PiS („Pomysł PiS: więcej rozporządzeń, mniej ustaw”, DGP nr 218/2015).
Ostry jak brzytwa recenzent bez trudu zdiagnozował przyczyny podupadnięcia na zdrowiu legislacji: „Powody są trzy: rządzący omijali procedurę konsultacji, zgłaszając stworzone w ministerstwach projekty jako poselskie, Senat stał się upartyjniony, przez co nie sprawuje kontroli nad uchwalonymi ustawami, a także parlament przyjmuje zdecydowanie zbyt wiele ustaw”. To wierny cytat. Sprawdźmy, na ile nowej władzy – tej, w której szeregi wchodzi poseł Piotrowicz – udaje się unikać nakreślonych raf.
Za dużo projektów poselskich? W Sejmie obecnej kadencji chyba nie prenumerują DGP i nie przeczytali zaleceń Piotrowicza. Inicjatyw poselskich, które nie podlegają procedurze konsultacji, jest więcej, niż było w poprzedniej kadencji. I w jeszcze poprzedniej. A liderem w firmowaniu swym nazwiskiem poselskich projektów jest... Stanisław Piotrowicz. Zgodnie z danymi dostępnymi na stronie internetowej Sejm.gov.pl pan poseł na posiedzeniach Sejmu w ciągu roku wypowiedział się 27 razy. Ile razy w związku ze złożonymi do laski marszałkowskiej poselskimi projektami? 22. A ile razy na temat projektów rządowych? Ani razu.
Może więc choć Senat zyskał na znaczeniu? Aby to sprawdzić, najlepiej oddać głos radcy prawnemu Markowi Astowi, przewodniczącemu sejmowej komisji ustawodawczej, także posłowi PiS. Podczas jednego ze swoich przemówień sejmowych przekonywał: „Jedynym organem ustawodawczym w Rzeczypospolitej jest Sejm”. Widać zapomniał o Senacie. I to mimo, że w art. 95 konstytucji stoi, iż władzę ustawodawczą w Rzeczypospolitej sprawują Sejm i Senat. Cóż, Senat najwidoczniej jeszcze nie sprawuje...
Może to i dobrze, bo ma swoje problemy. Niedawno na posiedzeniu komisji praw człowieka, praworządności i petycji po głosowaniu senatorowie nie potrafili stwierdzić, czy wniosek przeszedł, czy też nie – bo nie wiedzieli, czy w głosowaniach obowiązuje większość zwykła, czy bezwzględna.
Trzeci zarzut posła Piotrowicza skierowany pod adresem rządu PO-PSL dotyczył tego, że przyjmowanych jest zbyt wiele ustaw, na dodatek zbyt opasłych. I tu nowa władza znów nie wsłuchała się w głos swojego parlamentarzysty. Z badań przeprowadzanych przez Grant Thornton wynika, że w 2015 r. akty prawne, które weszły w życie, zajmowały 29 843 strony. Dla 2016 r. liczba ta już wynosi 31 813. Za część tegorocznego wyniku na pewno odpowiada poprzednia władza, ale też nadal Sejm przyjmuje niezliczoną ilość ustaw, a ministrowie podpisują rozporządzenia aż do wyczerpania się tuszu.
Cóż, taki widać już urok polityków: jak im tylko dać zabawki, to bawią się nimi na całego. I zapominają o tym, że jeszcze niedawno takie zachowanie ich drażniło.