Terry Bollea przez dziesięciolecia budował swój wizerunek pierwszego zapaśnika Ameryki – Hulka Hogana. Lecz do historii, zwłaszcza dziennikarstwa, przejdzie jako zwycięzca innej rywalizacji. Wygrał w sądzie z Gawker Media, co doprowadziło tę grupę do upadku.

Na pozór sprawa wydaje się prosta. Zapaśnik celebryta skarży media za publikację sekstaśmy, sąd przyznaje mu rację, pozwany zostaje karę. Na korzyść Terry’ego Bollei przemawia przedmiot sporu – seks większość ludzi uznaje za najbardziej intymną sprawę. Na niekorzyść Gawkera – reputacja oprawcy celebrytów (tak się mówiło o tej firmie). Sprawa robi się jednak o wiele bardziej skomplikowana, gdy na na jaw zaczynają wychodzić jej szczegóły.

Po pierwsze, Gawker nie maczał palców w produkcji sekstaśmy. Nakręcono ją na zlecenie męża kochanki Bollei. Gawker ujawnił taśmę, traktując ją jak każdy inny materiał prasowy. Po drugie, ważniejsze, sprawa nabrała tempa, gdy zaangażował w nią swoje pieniądze Peter Thiel, miliarder z Krzemowej Doliny, współzałożyciel PayPala oraz członek zarządu Facebooka, który – mówiło się o tym od dawna – miał porachunki z naczelnym Gawkera Nickiem Dentonem. W 2007 r. Denton ujawnił, że Thiel to homoseksualista, a ten nigdy mu tego nie wybaczył.

Bollea wniósł oskarżenie przeciwko Gawkerowi zaraz po publikacji taśmy w 2012 r., lecz sąd na Florydzie odrzucił wniosek, powołując się na pierwszą poprawkę do konstytucji, czyli prawo do wolności słowa, z którego dziennikarze skorzystali. Bollea złożył apelację, lecz i ta nie miała wielkich szans na powodzenie. Przyjęto ją dopiero, gdy zapaśnikiem zaopiekowali się adwokaci Thiela, dysponujący na walkę z Gawkerem 10 mln dol. To oni doprowadzili w efekcie do tego – czym dochodzimy do sedna sprawy – że nałożona na Gawkera kara jest kilkakrotnie wyższa niż odszkodowania w innych, porównywalnych pozwach o naruszenie prywatności.

Kara była tak wielka, że niszczy Gawkera jako firmę i zmienia w bankruta Nicka Dentona. Dziennikarski świat zastyga w zdumieniu. Czy to orzeczenie podeptało pierwszą poprawkę? Czy to sygnał, że interpretację świata będą teraz narzucać ci, których na to stać, a reszta, w obawie o egzystencję, będzie musiała się dyktaturze podporządkować?

Kontrowersyjne posłannictwo Gawkera

Strona Gawker.com powstała w 2002 r. jako blog Nicka Dentona, absolwenta Oksfordu, brytyjskiego ekspata na amerykańskiej ziemi. Denton lubił szokować. Lubił też zdecydowane poglądy, dlatego nawet gdy blog przekształcił się w grupę Gawker Media o siedmiu oddzielnych serwisach internetowych, redakcja nie zrezygnowała z wyrazistej publicystyki.

W zmieniającym się klimacie popkultury, w której najważniejsza jest sensacja, Gawker.com wyrobił sobie markę wyjątkowo sprawnego szpiega. Szerszej publiczności znany był więc przede wszystkim jako oprawca celebrytów, lecz jednocześnie miał ambicje, by trafiać w gusta odbiorcy bardziej wymagającego niż statystyczny fan portali typu TMZ.com czy PerezHilton.com. Jego dziennikarze z powodzeniem uprawiali poważne dziennikarstwo śledcze. To dzięki nim świat poznał tożsamość Violentacreza, najbardziej bezwzględnego internetowego trolla grasującego w serwisie Reddit.com. Rozpoczęli tym samym publiczną debatę w USA na temat wad i zalet anonimowości w internecie, która trwa do dzisiaj. Gdyby Deadspin.com (strona podlegająca Gawker Media) nie ujawnił skrywanych w sądowych archiwach dokumentów poświadczających, że gwiazda amerykańskiego futbolu Greg Hardy znęcał się fizycznie nad dziewczyną, zarząd NFL do dzisiaj kryłby zawodników przestępców. W 2011 r. Gawker zdemaskował działalność Silk Road, działającego w tzw. ciemnej sieci (pisaliśmy o niej w Magazynie DGP 4/2016) „bazaru”, na którym można było kupić i sprzedać narkotyki czy zamówić usługę płatnego zabójcy – co doprowadziło do zamknięcia serwisu i schwytania jej właścicieli. Dwa lata później w podobny sposób zaszkodził serwisowi The Armory, na którym handlowano nielegalną bronią. Gawker Media brał też na siebie funkcję strażnika medialnej uczciwości. Gdy popularny w Ameryce serwis BuzzFeed zaczął usuwać artykuły i komentarze krytycznie opisujące producenta środków do mycia Dove (własność koncernu Unilever), dziennikarze Gawkera jako pierwsi zwrócili uwagę na kontrakt reklamowy BuzzFeeda z Unileverem, podważając tym samym wiarygodność medialnego pobratymca.

Publikacja sekstaśmy z udziałem Terry’ego Bollei nieco szokowała (bo Ameryka to kraj pruderyjny), ale znowu nie tak bardzo. Bo Gawker od początku istnienia nie pomijał żadnej seksafery i nagłaśniał je, nic nie robiąc sobie z tego, kim ani jak ważni oraz wpływowi byli ich bohaterowie. Z taką samą bezwzględnością odsłaniał przed Amerykanami zdemoralizowane oblicze zarówno republikańskich polityków szukających erotycznych przygód na portalu Craiglist.com (Christopher Lee) lub w apartamentach przypadkowo poznanych młodych mężczyzn (Christine O’Donnell), jak i liberałów ze znanych politycznych rodzin, którzy uprawiali sexting z przedstawicielami tej samej płci (David Geithner, brat Timothy’ego Geithnera, byłego sekretarza skarbu w rządzie Baracka Obamy). Afera z sekstaśmą Bollei co najwyżej odgrzała toczącą się od początku istnienia Gawkera debatę: czy mamy do czynienia z upadkiem dziennikarskich standardów, czy odwrotnie – media w ten sposób dostarczają nam informacji, które się nam należą. Mamy do nich prawo, brzmiał argument obrońców Gawkera, bo mamy prawo wiedzieć, kim są osoby, które finansujemy bezpośrednio (politycy) lub pośrednio (celebryci), inkasujące pieniądze za wywiady i sesje zdjęciowe w mediach, za dostęp do których płacimy.

Warto też przy okazji przypomnieć, że romans Terry’ego Bollei z Heather Clem nie był w momencie upublicznienia sekstaśmy tajemnicą. Bollea od lat chwalił się tym związkiem, a w programie radiowym u Howarda Sterna zwierzył się, że konsumpcja odbyła się za przyzwoleniem męża Heather, gdyż Clemowie mają otwarte małżeństwo i chcieli w ten sposób pocieszyć Bolleę, który właśnie się rozwodził i cierpiał na depresję.

Hulk Hogan dostaje posiłki

Pierwszy pozew sąd na Florydzie odrzucił. Apelację, w której przygotowanie zaangażowali się adwokaci Thiela, przyjął, bo Bollea zmienił przyczynę pozwu. Zaskarżył Gawker Media nie za publikację sekstaśmy, lecz za naruszenie jego praw osobistych. Utrzymywał, że wypowiadając się na temat romansu, czynił to jako Hulk Hogan, a więc postać fikcyjna, która nijak ma się do jego prawdziwego życia, natomiast afera z sekstaśmą przysporzyła mu rzeczywistych szkód, emocjonalnych i finansowych.

Rozprawa apelacyjna trwała dwa tygodnie i 18 marca sąd przyznał Bollei 55 mln dolarów zadośćuczynienia za straty majątkowe (w środę udało się obniżyć te sumę do 31 mln dol.) i 50 mln dolarów za straty emocjonalne. Trzy dni później dorzucił kolejne 25 mln dolarów jako rekompensatę za wydatki prawne. Gawker odwołał się od werdyktu, żądając zmniejszenia kary, a jego zastrzeżenia budziła zwłaszcza wysokość kary za straty emocjonalne. Sąd jednak nie ustąpił i Gawker nie miał innego wyjścia, jak ogłosić bankructwo (zrobił to z paragrafu 11, co daje mu szansę wystawienia majątku na sprzedaż). Prywatną upadłość ogłosił jednocześnie Nick Denton.

Gawker Media oficjalnie przestał działać 22 sierpnia, na dwa tygodnia przed 14. „urodzinami”. Pocieszeniem dla redakcji może być fakt, że na dobre znika tylko strona Gawker.com. Bo całą grupę kupi ł koncern Univision (amerykański oddział hiszpańskojęzycznej telewizji Telemundo), który zapowiada kontynuację pracy pozostałych stron niemających nic wspólnego z seksaferą Bollei.

Dla ekspertów i obserwatorów mediów upadek Gawkera staje się zatrważającym symbolem, znakiem czasów, w których zniszczenie niezależnych mediów oraz dziennikarstwa śledczego zależy wyłącznie od wysokości sumy, jaką się na ten cel przeznaczy. – Media zawsze liczyły się z możliwością, że bogaci autorzy pozwów sądowych, nawet tych najbardziej niepoważnych, mogą puścić ich firmy z torbami. Jeśli jednak taka osoba czy firma lekceważy pierwszą poprawkę do konstytucji, zastrzegając sobie przywilej pełnej kontroli nad tym, co się o nim publicznie mówi, i jest w stanie wymóc gwarancje takiej kontroli sądownie, to mówimy o odebraniu nam podstawowego prawa do informacji na temat przestrzeni publicznej, w której żyjemy – mówi ekspertka od prawa i etyki w mediach na Uniwersytecie Minnesoty Jane Kirtley.

Chociaż Kirtley, jak większość ekspertów, uważa, że Gawker nie zawsze uprawiał dziennikarstwo najwyższych lotów, to jej zdaniem werdykt w tej sprawie wysyła do branży sygnał o potrzebie autocenzury. Prawo amerykańskie tym różni się od europejskiego, że gwarantuje obywatelom ochronę przed ingerencją w sferę ich prywatności wyłącznie ze strony państwa – nikogo ani niczego więcej. Większość konstytucji stanowych mówi o uzasadnionym prawie do prywatności, lecz kto ma decydować, jaki aspekt prywatności osoby publicznej jest zasadny? Dziennikarz? Redaktor naczelny gazety lub telewizji? A może bohater materiału?

– Wygrana Bollei skłania do smutnej refleksji, że ten ostatni – twierdzi profesor Kirtley. – A przecież postawa gubernatora czy prezydenta jest kartą przetargową w kampanii. Mamy prawo wiedzieć, czy wizerunek, jaki nam prezentują, jest zbieżny z ich postawami i poglądami w życiu prywatnym. W przeciwnym razie mamy do czynienia z oszustwem. Sędziowie z Florydy mówią nam jednak, że jeśli do gry wchodzi odpowiednia kwota, to takie oszustwo jest jak najbardziej legalne – kończy Jane Kirtley.

Dziennikarstwo śledcze się dusi

Choć sprawa dotyczy gruntu amerykańskiego, refleksjom nad jej przebiegiem oddają się dziennikarze na całym świecie. Można powiedzieć, że Gawker upadł w wyniku decyzji jednego ze swoich redaktorów. Zbankrutował, choć nie był firmą najbiedniejszą – rocznie generował milionowe dochody, a jego wartość przekraczała 100 mln dolarów. Okazało się to niewystarczające w starciu z pieniędzmi, jakimi może dysponować przeciwnik.

Co to oznacza zwłaszcza dla lokalnych mediów, gdzie z pieniędzmi w obecnych realiach jest krucho? Czy wygrana Bollei dobije zwłaszcza dziennikarstwo śledcze? Sytuację finansową w lokalnych mediach najlepiej zresztą opisał swego czasu sam Gawker, ujawniając, że Rob Kuznia, zdobywca dziennikarskiego Pulitzera za reportaże obnażające korupcję w jednym ze szkolnych okręgów w południowej Kalifornii, ledwie rok po tak prestiżowym wyróżnieniu zamienił pracę w redakcji na etat marketingowca. Powodem były zarobki niewystarczające na życie.

Nie jest przesadą żywić obawy, że świat, ku jakiemu prowadzi nas werdykt Bollea vs Gawker, umożliwi działalność tylko największym i najbogatszym koncernom medialnym, prowadząc do jeszcze intensywniejszej ich konsolidacji i oderwania od życia toczącego się poza największymi metropoliami, w jakich zwykle mają swoje redakcje. Jeżeli lamentujemy nad poziomem dziennikarstwa – zastępowania rzetelnego reportażu i analizy fotografiami i kolorową infografiką – strach myśleć, co nas czeka, gdy w obawie przed pozwami sądowymi dziennikarze będą na dokładkę opowiadać o świecie niezgodnie z sumieniem i prawdą, lecz tak, jak im wolno.

Jeśli pozwolimy na to, by pieniądze tworzyły prawo, nic nie obroni nas przed tymi, którzy będą nas mogli bezkarnie mordować, okradać i oszukiwać. – Przed takim mrożącym krew w żyłach scenariuszem ratuje nas fakt, że sąd na Florydzie nie jest instancją najwyższą, więc jego wyrok nie jest przykładem dla kolejnych rozpraw tego typu. Miejmy nadzieję, że jeśli sprawa powędruje dalej, werdykt może się zmienić – konkluduje profesor Kirtley.

Eliza Sarnacka-Mahoney - korespondencja z USA