Odwołać prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz – tego ze względu na aferę reprywatyzacyjną w Warszawie coraz częściej domagają się mieszkańcy. Radny Piotr Guział złożył już nawet wniosek o zorganizowanie referendum.
Taki postulat, po tym jak organizacje społeczne pokazały ogrom nieprawidłowości reprywatyzacyjnych w stolicy, nie dziwi. Ale niektórzy idą jeszcze dalej. Zastanawiają się, że skoro porządnej ustawy reprywatyzacyjnej wciąż nie można się doczekać, to może mieszkańcy i tę kwestię mogliby rozstrzygnąć w referendum.
Zorganizowanie referendum odwołującego włodarza nie jest niczym oryginalnym. Tylko w ubiegłej kadencji zdarzyło się to 79 razy, a jednym z odwoływanych prezydentów była właśnie Hanna Gronkiewicz-Waltz. I co? Z tej opresji wyszła zwycięsko. Mimo że większość głosujących była jej przeciwna, to do urn poszło za mało osób, by referendum uznać za ważne. Podobnie zresztą było z odwoływaniem włodarzy w całym kraju.
Jednak referendum w sprawie reprywatyzacji to sprawa znacznie poważniejsza. I na poziomie gmin, jak twierdzą zgodnie pytani przez nas eksperci, nie do zrealizowania. Mimo że obawy dotyczą nie tylko stołecznych gruntów dekretowych. Także mienia poniemieckiego czy pozostawionego przez tzw. późnych przesiedleńców np. na Mazurach lub gruntów wywłaszczonych już w Polsce Ludowej, ale wykorzystanych na cele niezgodne z przeznaczeniem. A także nieruchomości niezgodnie z prawem rozparcelowanych w ramach reformy rolnej. Taki nagłośniony ostatnio problem mają np. mieszkańcy podstołecznych Michałowic.
Jak wyjaśnia prof. Hubert Izdebski, nawet „uwzględniając rozszerzenie w 2012 r. materii referendum o «inne istotne sprawy dotyczące społecznych, gospodarczych lub kulturowych więzi łączących tę wspólnotę», przyjąć trzeba, że nie ma możliwości przeprowadzenia referendum w przedmiocie np. pożądanego przez daną wspólnotę ustawodawstwa reprywatyzacyjnego – czy innej materii z zakresu reprywatyzacji, należącej do władzy centralnej”.
A czy możliwe byłoby ogólnokrajowe referendum na ten temat? Prof. Marek Chmaj wprawdzie wyobraża sobie takie rozwiązanie, ale jednocześnie przypomina, że próby były już podejmowane, ale żaden z wniosków o przeprowadzenie referendum ogólnokrajowego w sprawie reprywatyzacji nie został przyjęty.
Co więc pozostaje urzędnikom i włodarzom w miejscach, gdzie zagrożenie zwrotem mienia jest duże? Przede wszystkim naciskanie na polityków, by tę kwestię rozstrzygnęli wreszcie ustawowo - wyjątkowo „ponad podziałami”. A dla urzędników mamy jedną radę – żeby przy wydawaniu decyzji o zwrocie mienia baczniej niż do tej pory się przyglądali, czy wydają to mienie zgodnie z prawem i w ręce właściwych osób. I czy nie robią tego z krzywdą dla gminy i jej mieszkańców. Bo raz wprawioną w ruch machinę trudno zatrzymać. A im więcej lat upłynęło od odebrania mienia, tym różnego rodzaju hochsztaplerom łatwiej łowi się w mętnej wodzie. I trudnych spraw będzie przybywać. A za wszystkie nieprawidłowości zapłacą mieszkańcy. Albo bezpośrednio oddając mieszkania, albo pośrednio, w podatkach, bo zwracane szkoły czy boiska trzeba będzie na nowo wybudować. Za pieniądze podatników.
Więcej na ten temat w EDGP