Dariusz Sałajewski: W tej chwili mogę powiedzieć, że nie przewiduję kandydowania na prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych.
Były prezes Krajowej Rady Radców Prawnych Maciej Bobrowicz w wywiadzie dla DGP („Były prezes wraca do gry”, Prawnik z 12 lipca 2016 r.) potwierdził, że ponownie będzie kandydował na tę funkcję. Zaskoczyła pana ta decyzja?
Muszę przyznać, że tak. Oczywiście nie kwestionuję jego prawa do ponownego kandydowania, ale rozmawialiśmy na ten temat jesienią ubiegłego roku i wówczas nie zdradził się z swoimi zamiarami, wręcz odwrotnie, raczej to wykluczał.
W tym samym wywiadzie nie szczędzi też słów krytyki pod adresem obecnych władz samorządu. Zarzuty dotyczą m.in. braku skuteczności w kwestii stawek za wynagrodzenia pełnomocników. Co pan na to?
Stwierdzenie, że w tej sprawie obecna KRRP „popełniła grzech zaniechania”, zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż deklaracja kandydowania. Od 1 stycznia 2016 r. obowiązują przecież nowe stawki, które zostały zmienione dzięki staraniom władz samorządu obecnej kadencji.
W ocenie wielu osób na zapowiedzi ministra sprawiedliwości dotyczące obniżki stawek zareagowano za późno.
Uważam, że zachowaliśmy się właściwie. Zabraliśmy głos wtedy, gdy został nam przedstawiony konkretny projekt nowego rozporządzenia. Wówczas przedstawiliśmy bardzo wyczerpujące i profesjonalne stanowisko, które upubliczniliśmy nie tylko w środowisku. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy komentować wszystkie wypowiedzi medialne. Ja o popularność na łamach prasy czy telewizji nigdy nie zabiegałem i nie zabiegam.
A jak pan odeprze zarzut zbiurokratyzowania KRRP?
Trudno odpierać zarzuty o charakterze ogólnikowym, a nawet oparte na pomijaniu faktów. Wszystko działa jak za kadencji poprzednich władz. Mamy te samy procedury. Dokonaliśmy też wielu nowych regulacji, tak w zakresie ustroju samorządu, jak i wykonywania zawodu. Nie wiem, skąd nagle te zastrzeżenia.
KRRP dostało się też z powodu Ośrodka Badań Studiów i Legislacji, który pochyla się nad projektami przekazanymi samorządowi radcowskiemu w ramach konsultacji. Mówi się, że drogi i zbędny.
OBSiL jest bardzo ważną agendą KRRP, która tworzy pozycję samorządu i zapewnia mu udział w debacie publicznej na temat zmian prawa. Jest też istotny z punktu widzenia działalności izb. Jego finansowanie jest transparentne i prawidłowe, co potwierdziła w swoim sprawozdaniu Wyższa Komisja Rewizyjna. Jestem zbulwersowany, że akurat ta kwestia i w ten sposób została podniesiona. Jest to rodzaj kampanii negatywnej dotąd niestosowanej w samorządzie.
Były prezes, który głośno powiedział, co mu nie pasuje, spotkał się z ostrą krytyką środowiska. Najmocniejszym akcentem było stanowisko OIRP w Szczecinie, w którym izba zaapelowała o „powstrzymanie się od prowadzenia dyskursu wyborczego w mediach publicznych i przeniesienie go wyłącznie na forum samorządu radcowskiego”. Pojawiły się głosy, że samorząd radowski tęskni za cenzurą.
Nie chciałbym oceniać osób, które wolą dyskutować wyłącznie na forum samorządu, ani tych, które są na łamach mediów nadmiernie wylewne. Zgadzam się natomiast, że o pewnych sprawach powinno się rozmawiać przede wszystkim w rodzinie.
Jakie to kwestie?
Mam tutaj na myśli pryncypia samorządu i kwestie jego wewnętrznego funkcjonowania. W tej drugiej sprawie zawsze można coś zrobić lepiej, korzystając z krytycznych podpowiedzi, a nie miałkich zarzutów. Co do pryncypium zaś: celem samorządu jest misja publiczna. Ma chronić zawód radcy prawnego przed deprecjacją, dbać o jego wizerunek i zabiegać o zaufanie do prawa i prawników, ale wszystko w imię dobra ogółu. Choć to trudne, trzeba wyjaśniać każdemu radcy prawnemu, jakie korzyści płyną dla niego z działalności samorządu np. na arenie międzynarodowej lub z tego, że KRRP aktywnie uczestniczy w procesach konsultacji społecznych aktów prawnych, nie zawsze wyłącznie związanych z wykonywaniem zawodu. Bezpośrednio faktycznie ma on z tego niewiele. Jednak bez silnej pozycji samorządu w życiu publicznym zabieganie o interesy zawodu byłoby niemożliwe. Samorząd jest też kierowany innymi metodami niż klasyczna korporacja. Nie ma w nim w mojej opinii miejsca dla menedżerów prezentujących swoje autorskie projekty. Są natomiast realizatorzy wspólnie przedyskutowanych spraw. A ta dyskusja powinna odbywać się przede wszystkim na zgromadzeniach izb i krajowym zjeździe. Ich głównym celem nie jest – jak niektórzy myślą – tylko wybór nowych władz, a właśnie debata. Najpierw więc priorytety, a potem prezesi. Tak twierdzą liczni moi rozmówcy, kiedy odwiedzam izby.
Debata publiczna nie zawęża jednak tak mocno kręgu dyskutantów, jak wspomniany chociażby krajowy zjazd. Może jednak dobrze byłoby, gdyby toczyła się też na łamach mediów?
Ja nie jestem przeciwnikiem prowadzenia debaty publicznej. Zresztą gdybym był, to bym z panią teraz nie rozmawiał. Jestem przeciwny prowadzeniu debaty publicznej zamiast dyskusji wewnętrznej.
A tak się dzieje?
Tak. To jest niestety jeszcze słabość naszego samorządu i wyzwanie na najbliższe lata. Dostrzegam w tym zakresie zapożyczanie pewnych złych, moim zdaniem, obyczajów z wielkiej polityki. Z perspektywy niektórych osób idealnie byłoby, żeby jakiś lider coś zaproponował, aby można to było zrecenzować (a często nawet przyjąć bez szerszej dyskusji), potem trochę pokrytykować i stanąć z boku. W samorządzie nie powinno stać się z boku. Poza tym prasę czytają też osoby niezwiązane ze środowiskiem. Jeżeli taki czytelnik weźmie do ręki gazetę, w której kłócą się były i obecny prezes, to jak zostanie odebrany nasz samorząd na zewnątrz? Nie winię oczywiście mediów za to, że zabiegają o takie materiały. Każdy musi wyczuć swoją misję. Naszym celem na pewno nie jest jednak obecność na łamach prasy i to w sensacyjnych doniesieniach.
A dyskusje na facebookowych grupach pan śledzi?
Generalnie nie śledzę. Jak dotrą do mnie jakieś sygnały, to wtedy sięgam. Podchodzę jednak do nich z ostrożnością. Często sprawiają bowiem wrażenie, że udziela się tam niesamowicie szeroka grupa osób, gdy w rzeczywistości jest tam kilku aktywnych komentatorów czy też kontestatorów, którzy poprzez częstotliwość dodawanych wpisów wywołują przekonanie, że prowadzona jest tam wielka dyskusja. Mnie zależy na tym, żeby ta debata była autentyczna.
Krajowy zjazd już w listopadzie, więc będzie okazja do rozmów, ale i podsumowań.
Osobiście uważam, że największą zdobyczą samorządu tej kadencji jest to, że środowiska prawnicze, m.in. w ramach Porozumienia Samorządów Zawodowych i Stowarzyszeń Prawniczych, zaczęły częściej mówić jednym głosem. Chociażby w kwestii rozszerzania przymusu adwokacko-radcowskiego. W tym roku obejmiemy przywództwo w tym porozumieniu. Jednym z rozważanych przedsięwzięć jest organizacja kongresu prawników polskich, które nie było w kontrze do żadnej władzy, ale ofertą świata prawniczego dla społeczeństwa, której nie mogłaby zlekceważyć władza.
Coś na wzór kongresu sędziów?
Nie do końca. Nie chcielibyśmy, aby na naszym kongresie były jakiekolwiek puste krzesła. To ma być forum rozmów na temat reformy wymiaru sprawiedliwości, która może się udać tylko wtedy, kiedy będziemy rozmawiać, a nie się zwalczać. Ta inicjatywa musi jednak dojrzeć, aby można było ją formalnie ogłosić.
Snuje pan plany. Czy mam rozumieć, że będzie się pan ubiegał o reelekcję?
Przypominam, że wybory przeprowadza się na zjeździe, na którym dopiero zgłasza się kandydatów. Jednak na chwilę obecną mogę pani powiedzieć, że nie przewiduję kandydowania na prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych.
Namaścił pan już swojego następcę?
Niewątpliwie w moim najbliższym otoczeniu znajdują się osoby, które z powodzeniem mogłyby kandydować na prezesa KRRP i którym udzieliłbym poparcia, jeżeli byłoby ono dla takiej osoby kapitałem. Nazwisk jednak nie wymienię. Przypominam, że aby można było kandydować na funkcję prezesa, trzeba być delegatem na zjazd. Wcześniejsza deklaracja mogłaby okazać się falstartem.