Jeżeli chodzi o ocenę instytucji ławnika, to poczynania obecnie rządzącej partii PiS przyrównać można chyba tylko do dobrej wenezuelskiej telenoweli – raz mamy do czynienia z głęboką pogardą, a za chwilę z nagłym i niespodziewanym wybuchem bezgranicznej miłości. A widzowie z niecierpliwością czekają na następny odcinek. Co się bowiem może wydarzyć w przyszłości, nikt nie potrafi przewidzieć. Zwłaszcza że powody nagłych zwrotów akcji owiane są tajemnicą.
Jednym z haseł, z jakimi szła do wyborów partia PiS, było zwiększenie udziału czynnika społecznego w sądownictwie. Mówiąc wprost: suweren miał w końcu zacząć patrzeć sędziom na ręce. No bo przecież obecnie środowisko sędziowskie – zdaniem polityków PiS – pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą. A wiadomo, że to siedlisko korupcji i wszelkiej niesprawiedliwości. Nie dziwi więc, że w trakcie kampanii wyborczej głoszono, że ławnicy powinni pojawiać się częściej nie tylko na salach sądów karnych czy cywilnych, ale także miejsce dla nich powinno się znaleźć w składach orzekających o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Osobiście nie mam nic przeciwko zwiększaniu udziału czynnika społecznego w orzekaniu. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiły na mnie zdania odrębne, które dwóch ławników zdecydowało się zgłosić do wyroku w sprawie Grudnia ’70. Dotyczyły one uniewinnienia Stanisława Kociołka od zarzutu namawiania robotników do pójścia do pracy, w wyniku czego śmierć poniosło 13 osób. Autorami tych zdań odrębnych byli Małgorzata Polak i Szczepan Piotrowski. Wiem również, że wielu sędziów przyklaskuje pomysłowi, aby ławnicy częściej wspierali ich w pracy. To bowiem mogłoby zwiększyć zaufanie społeczeństwa do wymiaru sprawiedliwości. A tego sądom obecnie potrzeba chyba najbardziej.
Chciałabym jednak poznać powody tak drastycznej zmiany w podejściu posłów PiS do instytucji ławnika. Przypominam bowiem, że to Sejm V kadencji, a więc ten, w którym PiS w koalicji z LPR i Samoobroną miał większość, wykasował ławników z większości postępowań toczących się w sądach powszechnych. I zrobił to w naprawdę nieelegancki sposób.
Stało się to za sprawą uchwalonej 15 marca 2007 r. nowelizacji kodeksu postępowania karnego oraz kodeksu postępowania cywilnego (Dz.U. z 27 czerwca 2007 r. nr 112, poz. 766). Nowela weszła w życie 28 lipca 2007 r., a jej skutkiem było właśnie drastyczne ograniczenie udziału czynnika społecznego w orzekaniu. Najbardziej widoczne było to w sądach karnych. Obecnie ławnicy w sprawach karnych biorą udział w orzekaniu jedynie wówczas, gdy chodzi o zbrodnie lub gdy oskarżonemu grozi dożywocie. Skutek? W sądach rejonowych nie ma ich w ogóle. Jedni tę decyzję ustawodawcy pochwalali, inni zganili. Standard. Standardowe za to nie były argumenty, jakie przytaczali ówcześni rządzący, aby uzasadnić potrzebę wprowadzanych zmian. Mówiono bowiem m.in. o tym, że ławnicy są w wymiarze sprawiedliwości nie tylko zbędni, ale nawet szkodliwi. Że są niesumienni, że opóźniają postępowania. Zarzucano im brak aktywności oraz poddawano w wątpliwość ich pomoc sędziom zawodowym. Sami zainteresowani odebrali to jako frontalny atak na instytucję, którą reprezentują. I trudno im się dziwić.
Dziś podejście przedstawicieli PiS do instytucji ławników jest diametralnie inne niż to z 2007 r. Czyżby więc była to pierwsza jaskółka świadcząca o tym, że posłowie partii rządzącej z uwagą zaczęli czytać ustawę zasadniczą? W niej bowiem jak wół stoi, że ustawodawca ma obowiązek zagwarantować udział czynnika społecznego w orzekaniu. Oby tylko tym razem – niesiony bezgraniczną miłością do czynnika społecznego – nie przesadził w drugą stronę.