Jest więcej ofiar i wypadków drogowych niż rok temu. To efekt likwidacji fotoradarów – twierdzi część ekspertów. Ale nie do końca mają rację. Z danych policji wynika, że w I połowie 2016 r. doszło do 15 137 wypadków, w których śmierć poniosło 1291 osób. To o 20 zabitych i 200 wypadków więcej niż w analogicznym okresie 2015 r.
Statystyki te są przedmiotem dyskusji ekspertów i osób zajmujących się bezpieczeństwem ruchu drogowego. Dominuje przekonanie, że najnowsze policyjne dane pokazują efekt odebrania gminom kompetencji do używania fotoradarów.
Przypomnijmy, że z początkiem roku w jednym momencie z dróg zniknęło (lub zakryto folią) ok. 400 gminnych rejestratorów. To mniej więcej tyle, ile dziś używa Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD) działające w ramach Inspekcji Transportu Drogowego. A skoro urządzeń kontrolnych w Polsce jest o połowę mniej, tragiczne statystyki musiały pójść w górę.
W jakiejś części ta teza jest prawdziwa. Samorządowcy z gmin, w których wcześniej wykorzystywano rejestratory, alarmują, że kierowcy w dawnych miejscach pomiaru prędkości znów przyspieszyli. – Na niektórych odcinkach urządzają sobie rajdy – mówi nam wójt jednej z gmin z woj. lubuskiego. Cięższą nogę kierowców potwierdzają niedawne badania Instytutu Transportu Samochodowego przeprowadzone w kilku miejscach w Warszawie i Nowym Dworze Mazowieckim (w sumie zbadano ponad 228 tys. przejeżdżających pojazdów). Wynika z nich, że aż 73 proc. kierujących pojazdem przekracza dopuszczalna? pre?dkos´c´ w miejscach, w kto´rych do kon´ca 2015 r. funkcjonowały fotoradary straz˙y miejskiej. „W okresie pracy wybranych urza?dzen´ ujawniano s´rednio 218 przypadko´w wykroczen´ dziennie. Obecnie byłyby to dziesia?tki tysie?cy wykroczen´” – zwraca uwagę Instytut.
Jednak z drugiej strony na ten moment teza, że więcej wypadków i ofiar to efekt odebrania gminom fotoradarów, wydaje się dęta. Przede wszystkim nie wiemy dokładnie, gdzie doszło do wypadków, a zwłaszcza czy akurat w miejscach, gdzie urządzenia wcześniej mierzyły prędkość, a dziś są zakryte folią lub wręcz wyrugowane.
Skoro jednak eksperci i komentatorzy porównują I półrocze 2015 r. i 2016 r., analogicznie porównajmy pierwszych 6 miesięcy 2013 i 2014 r., gdy fotoradary działały. Okazuje się, że wtedy przyrost ofiar śmiertelnych wyniósł 37 osób (1347 w I poł. 2013 r. oraz 1384 w I poł. 2014 r.) – a więc był niemal dwa razy większy w porównaniu z przyrostem za pierwsze półrocza 2015 i 2016 r. Podobnie z wypadkami – w pierwszych sześciu miesiącach 2013 r. było ich 15 060, a w I półroczu 2014 r. – 15 812 (przyrost prawie czterokrotnie większy).
Te dane działają raczej na korzyść tezy, że gminne fotoradary w wielu przypadkach niekoniecznie stały w miejscach, gdzie rzeczywiście były potrzebne. Skłania się ku niej np. Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. – Fotoradary gminne zostały zlikwidowane głównie dlatego, że wielu gminom zależało głównie na wpływach z grzywien, a nie na bezpieczeństwie użytkowników dróg. Potwierdził to jeden z raportów Najwyższej Izby Kontroli – mówi i dodaje, że tych zastrzeżeń nie można dziś już mieć do rejestratorów państwowych, zarządzanych przez CANARD. – Szkoda tylko, że rząd nie znalazł pieniędzy na przejęcie przynajmniej części urządzeń samorządowych, które na pewno teraz by się przydały. Tak czy inaczej na razie nie ma co bić na alarm, zobaczymy, jak statystyki będą wyglądać na koniec 2016 r. – uspokaja Adrian Furgalski.
Gminom najwyraźniej i tak trudno pogodzić się ze stratą tych urządzeń. Ich główne zarzuty do ustawodawców to pozbawienie ich majątku, brak okresu przejściowego i niezapewnienie środków w budżecie na dalsze funkcjonowanie urządzeń – chociażby pod parasolem inspekcji drogowej.
Kobylnica, zwana królową fotoradarowych gmin (wpływy z grzywien stanowią tam nieraz 15–20 proc. rocznych dochodów), w październiku 2015 r. skierowała sprawę do Trybunału Konstytucyjnego. Pod koniec grudnia sędziowie wydali postanowienie, w którym postanowili nadać sprawie dalszy bieg. Od tamtej pory jednak niewiele się w sprawie działo, choć żadnego scenariusza nie można wykluczyć.