W debacie publicznej wokół Trybunału Konstytucyjnego mamy do czynienia z nagromadzeniem poglądów – życzliwie rzecz ujmując – ekstrawaganckich. Prezentowane są one przez obie strony sporu o kształt sądownictwa konstytucyjnego, bywa, że przez osoby posiadające stopnie i tytuły naukowe. Prawo do posiadania i prezentowania przez każdego własnych poglądów to podstawowa wartość demokracji konstytucyjnej. Wolność do prezentowania własnego stanowiska łączy się jednak z odpowiedzialnością.



Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że odmienność poglądów naukowych nie może prowadzić do jakichkolwiek konsekwencji w sferze prawa pracy. Dotyczy to każdej instytucji. Trudniej tak twarde twierdzenie stawiać, gdy mamy do czynienia ze stanowiskiem, które niełatwo zaliczyć do kategorii twierdzeń naukowych. Wówczas, w zależności od pełnionej roli lub wykonywanej funkcji, należy się liczyć z pewnego typu odpowiedzialnością za słowo, w tym, w szczególności, potrzebą zachowania wstrzemięźliwości wypowiedzi. Pełnione role społeczne narzucają określone ograniczenia. Przykładowo, adwokat przyjmując sprawę, decyduje się na wspieranie prezentowanego w niej stanowiska niezależnie od swoich poglądów naukowych. Obowiązek powstrzymania się od pochopnych stwierdzeń może także wynikać z innych relacji opartych na stosunku zaufania.
Ostatnie wydarzenia związane z Biurem TK są kolejnym dowodem tego, że w obecnej debacie każda wypowiedź ma znaczenie. Że w sytuacji postępującego niszczenia najwyższej władzy sądowniczej w Polsce należy zachować najwyższą staranność i klarowne granice między tym, co łączy się z debatą naukową, a tym, co stanowi przejaw aktywności na innych polach, w tym także publicystyki. W obecnej sytuacji w sposób szczególny ujawnia się potrzeba zachowania roztropności w prezentowaniu wypowiedzi, a z drugiej strony powstrzymania się od pochopnych decyzji personalnych. O ile wypowiedzi naukowe prezentowane w publikacjach lub debatach naukowych właśnie z uwagi na ich charakter podlegają szczególnej ochronie wynikającej z zasady wolności badań naukowych, to do działalności publicznej i publicystycznej odnoszą się inne zasady i kryteria oceny. Trzeba tu nad wyraz starannie dobierać formę i sposób prezentacji własnego stanowiska. Pogląd dr hab. Kamila Zaradkiewicza, że w ramach systemu kontroli konstytucyjności prawa powinna istnieć, podobnie jak to ma miejsce w sądownictwie powszechnym, możliwość kontroli prawidłowości procedur – z uwagi na brak głębszego wywodu, który wspierałby tę kontrowersyjną myśl – nie broni się wedle kryteriów naukowych. W kontekście niedawnej politycznej uzurpacji w tym właśnie zakresie stanowisko to jest nie tylko niezasadne merytorycznie, lecz również wysoce niefortunne.
Model kontroli konstytucyjności przyjęty za podstawę rozwiązań zawartych w Konstytucji RP jest całkowicie jednoznaczny. Konstytucja wyraźnie przesądza w art. 190 ust. 1, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne. Zasada ostateczności oznacza, że żaden organ kontrolujący nie może uchylić ani zmienić orzeczenia wydanego przez skład orzekający trybunału. Jest ona ściśle związana z zasadą trójpodziału władzy oraz zaufania do państwa i stanowionego przezeń prawa. Co więcej, ustawodawca nie może wprowadzać rozwiązań przewidujących wyjątki od zasady ostateczności wszystkich rozstrzygnięć TK. Wyklucza to istota kontroli konstytucyjności prawa, niezależnie od tego, na jakim modelu opiera się konkretne rozwiązanie. Możliwości takiej nie dopuszcza także konstytucja. Jedynie TK, rozpoznając inną sprawę, może odstąpić od swojego wcześniejszego stanowiska, przy czym pochopne zmiany stanowiska trybunału pod wpływem zmieniającej się sytuacji społeczno-gospodarczej czy politycznej są niedopuszczalne. Z drugiej jednak strony w pewnych okolicznościach wzgląd na konstytucyjne wolności i prawa obywateli może uzasadniać odstąpienie przez TK od wcześniej wyrażonego poglądu (tak np. wyrok TK z 26 lipca 2006 r., sygn. akt SK 21/04). Nawet wtedy wcześniejsze odmienne rozstrzygnięcie TK pozostaje ostateczne. Taki bowiem charakter mają – w świetle konstytucji – niektóre czynności konwencjonalne najwyższych organów państwowych, których autorytet i pozycja ustrojowa wymagają wyjęcia spod kontroli doraźnej – którą zastępują kontrola społeczna i kadencyjność.
Istnienie organu kontrolującego proceduralną zgodność orzeczeń TK wypacza sens istnienia sądu konstytucyjnego i sprowadza go do roli fasady – zdobiącej tylko o tyle, o ile działać będzie zgodnie z oczekiwaniami większości parlamentarnej. Konstytucja nie wskazuje takiego organu, bo go nie ma i być nie może. Gdyby był, to sam byłby Trybunałem Konstytucyjnym, a ten ostatni – co najwyżej – jego biurem prawnym lub pierwszą instancją. Koncepcja taka nie ma sensu, bo zaraz nasuwa się pytanie, kto ma kontrolować organ kontrolujący, a kto z kolei tenże organ? Klasyczne błędne koło – prowadzące donikąd.
Z tych względów poglądów prezentowanych przez dr. hab. Kamila Zaradkiewicza całkowicie nie podzielamy.
Szanujemy jednakże prawo do posiadania i prezentowania przez dr. hab. K. Zaradkiewicza poglądów odmiennych, również tych – de lege lata – całkowicie niezasadnych, a de lege ferenda trudnych do uzasadnienia. W wolnym kraju nie ma możliwości prewencyjnej kontroli umysłów, poglądów i wypowiedzi, w tym wypowiedzi przedstawicieli nauki prawa. W sferze wolności nauki pozostajemy pryncypialni. Z powodu poglądów naukowych, chociażby najbardziej kontrowersyjnych, nie można wyciągać negatywnych konsekwencji. Żaden pracownik naukowy nie potrzebuje niczyjej zgody na prezentowanie własnych poglądów ze sfery nauki prawa. Dotyczy to także TK. Sąd konstytucyjny jest instytucją tak ściśle związaną z praktyką i nauką prawa oraz z gwarancjami wolności jednostki, w tym swobody wypowiedzi, że musi posiadać zdolność publicznej debaty – zwłaszcza w sferze prezentowania rozmaitych poglądów naukowych.
Jednak korzystając z tej wolności słowa, trzeba liczyć się z tym, że określona wypowiedź może zostać oceniona jako sformułowana instrumentalnie – nawet wbrew intencjom autora – lub jako pozór wypowiedzi naukowej podjęty w celu zupełnie innym niż prezentowanie własnych poglądów, lub po to, by zdystansować się od ostatniej działalności orzeczniczej TK. Taka ocena w szczególnych okolicznościach mogłaby prowadzić do konsekwencji, które zasadniczo należałoby oceniać jako nieadekwatne.