Adwokatura pozostawia po sobie piękne karty w okresach próby, lecz gorzej radzi sobie w sytuacjach stabilności i spokoju - piszą adw. Jacek Dubois oraz aplikant adwokacki Michał Zacharski.
Dyskusje na temat spraw ważnych dla adwokatury i środowiska adwokackiego cieszą, jednak zaczynają napawać też dreszczem niepokoju, gdy padają w ich ramach pomysły mogące doprowadzić do środowiskowego samozniszczenia i zdezawuowania tego, co przez pokolenia zdołaliśmy osiągnąć.
aplikant adwokacki Michał Zacharski. / Dziennik Gazeta Prawna
Niedawno przeczytaliśmy artykuł Stanisława Cara zatytułowany „Nasze zadania i program zamiast prospektu”: „(...) Adwokatura polska, która w dziejach naszego życia publicznego zapisała się nie jedną piękną kartą i która, bądź co bądź, szczycić się może wielowiekową chlubną tradycją – nie zdobyła sobie w Polsce Odrodzonej tego stanowiska, jakie z natury rzeczy jej właśnie w nowobudującem się państwie w udziale przypaść powinno. Złożywszy dwukrotnie świetne świadectwo swej żywotności w okresie okupacji podczas wielkiej wojny, przez wyłonienie z siebie w roku 1915 Sądownictwa Obywatelskiego, a następnie – przez wypełnienie najlepszymi swymi przedstawicielami pierwszej kadry sądownictwa polskiego w roku 1917 – adwokatura w dobie powojennej schodzi z widowni, usuwa się w cień, staje w drugim szeregu bojowników o jutro i rezygnuje bez walki z dotychczasowego swego przodującego w życiu publicznym stanowiska. Czemu przypisać należy to, że rola adwokatury w Polsce Odrodzonej stała się tak nikłą? (...) Nie ma wątpliwości, że sfera interesów, wśród której toczy się nurt naszego życia, zacieśniła się bardzo; pochłonięci troską o byt materialny oddaliśmy się zwykłej, szarej pracy zawodowej, zamknięci w czterech ścianach naszych kancelarii obniżyliśmy poziom naszych aspiracji społecznych i nie wytworzyliśmy z siebie zwartego stanu, świadomego swych wpływów i znaczenia, pozostając w rozproszeniu, zatomizowani i pozbawieni poczucia łączności i solidarności korporacyjnej – słowem – nie ma nas! A jednak... ileż to dziedzin z natury swej, z przeznaczenia do nas należy. Musimy tylko chcieć. Musimy stać się ciałem zwartym, znającym swój ciężar gatunkowy, musimy wyjść z zacisza naszych gabinetów, by wmieszać się w zgiełk życia publicznego, musimy z rozproszenia stać się korporacją, z luźno do siebie ustosunkowanych jednostek – stanem przepojonym samowiedzą i zmierzającym wytrwale w raz obranym kierunku. Jedną z dróg do tego celu prowadzących jest wymiana myśli, zapładniająca inicjatywą jednostki i budząca pragnienie czynu w zbiorowości. (...)”.
Powyższy tekst napisany został w 1924 r. Czytając go po ponad 90 latach, dostrzegamy pewną prawidłowość. Adwokatura pozostawia po sobie piękne karty w okresach próby, lecz gorzej radzi sobie w sytuacjach stabilności i spokoju. Wtedy jej znaczenie zaczyna być marginalizowane. Historia lubi się powtarzać: tak jak dla mecenasa Stanisława Cara najpiękniejsze karty historii adwokatury przypadały na okres I wojny światowej, tak dla następnych pokoleń na okresy II wojny światowej oraz stanu wojennego. Przecież to w latach 80. ubiegłego wieku adwokaci plasowali się na pierwszym miejscu wśród grup zawodowych cieszących się największym szacunkiem społecznym. Nasi starsi koledzy osiągnęli to, odważnie i bezkompromisowo występując w procesach stanu wojennego. Rolą adwokata jest bronić słabszych oraz potrzebujących, i naturalne jest, że w godzinach próby właściwe wywiązanie się z tego obowiązku jest nagradzane. Niepokojące jest jednak, co dostrzegł już przed laty Stanisław Car, że w okresie społecznego spokoju, gdy mniej jest zapotrzebowania na heroiczne czyny, a więcej na codzienną pracę, rola adwokatury zostaje zmarginalizowania, a sami adwokaci znikają niezauważani w cieniach swoich gabinetów.
I znów sytuacja opisana przed ponad 90 laty przez Stanisława Cara jak ulał pasuje do dziś. Cytowany artykuł ukazał się w inauguracyjnym numerze „Palestry”. Obecnie pojawiają się głosy, by to czasopismo naukowe – jako nikomu niepotrzebne i nieczytane – zamknąć, zaś zamiast niego utworzyć portal społecznościowy, na którym adwokaci mogliby wymieniać swoje poglądy. Zdaniem autorów takich pomysłów model czasopisma naukowego kłóci się z oczekiwaniami adwokatów, którzy jako praktycy nie potrzebują go i nie chcą, by nauka prawa rozwijała się za ich składkowe pieniądze.
Nie przemawia do nas pogląd, że angażowanie wysiłków adwokatury dla nauki, choćby poprzez wydawanie wspólnym sumptem prestiżowego periodyku, jest niepożądane. To w prawie można dostrzec największe zależności między nauką a praktyką. Nauka daje podstawę do praktycznego działania, a problemy praktyczne wyłaniające się na kanwie konkretnych stanów faktycznych dają pożywkę dla rozwoju nauki. Żadna zaś organizacja nie jest powołana do rozwoju nauki prawa bardziej niż adwokatura, ponieważ to właśnie adwokaci mają za zadanie współdziałać w ochronie praw i wolności obywatelskich. Zagadnienia te wymagają pogłębionej refleksji intelektualnej w oparciu o naukę prawa, etykę i filozofię. I choć nie każdy adwokat musi być naukowcem, to jednak świadomość, że każdy członek palestry przyczynia się do postępu w tej dziedzinie, popierając rozwój myśli prawnej, ma swoją ogromną wartość. Tymczasem wciąż w mniemaniu niektórych jedynymi realnymi korzyściami płynącymi z rozwoju nauki prawa są punkty za publikacje, które otrzymują autorzy artykułów.
Formacja intelektualna adwokata nie pozwala na traktowanie takich twierdzeń poważnie. Adwokatura wpływowa i szanowana to taka, której przedstawiciele mają własne poglądy i poprzez ich wyrażanie wpływają na rozwój myśli prawniczej, a przez to na kształt przyszłego prawa i orzecznictwa sądowego. W ten sposób, oprócz codziennej praktyki na salach sądowych, można najlepiej wywiązać się z ustawowego adwokackiego obowiązku współdziałania w ochronie praw i wolności obywatelskich.
Doceniamy znaczenie portali społecznościowych, jednak wydaje nam się, że ich wpływ na kształt orzecznictwa i myśli prawniczej jest znikomy. Uczestnictwo zaś adwokatury w życiu społecznym nie powinno polegać jedynie na wewnątrzkorporacyjnej rozmowie pomiędzy sobą, ale wychodzeniem ze swoimi poglądami na zewnątrz. Nie bardzo wyobrażamy sobie sędziów Sądu Najwyższego spędzających wieczory na Facebooku, natomiast dostrzegamy ich jako redaktorów, autorów lub czytelników „Palestry”. Jeśli chcemy, by adwokatura coś znaczyła, nie możemy pozbawiać jej głosu lub głos ten ograniczać do prowadzenia wewnętrznych sporów. Portale społecznościowe są przydatne, ale to jedno, zaś czasopismo naukowe to drugie. Jedno drugiego nie wyklucza i jedno drugiego nie zastąpi. „Palestra” powinna iść z duchem czasu, nie zaś zostać strącona w niebyt.
Żyjemy w czasach powszechnych oszczędności i argumenty zmniejszenia wydatków wydają się zawsze chwytliwe i popularne. Jednak doświadczenie podpowiada, że lepiej inwestować w rzeczy gatunkowe, ważne i trwałe niż w nic nieznaczące błyskotki. Coraz częściej musimy odpowiadać na pytanie, czy chcemy mieć adwokaturę tanią, ale za to nic nieznaczącą, taką z lumpeksu, czy mądrą, potrzebną i szanowaną. Wybór należy zawsze do nas, bo jak słusznie zauważył w 1924 r. mecenas Stanisław Car: „próżne będą nasze wysiłki, jeśli w pracy, którą rozpoczynamy, nie przyjdą nam z pomocą wszyscy koledzy i jeśli stanowcza wola zestrzelenia w jedno ognisko zbiorowych usiłowań – nie będzie nam przyświecała”.