Dzień, w którym uwierzymy, że żaden atak terrorystyczny nam nie grozi, będzie prawdopodobnie ostatnim, w którym będziemy mogli czuć się bezpiecznie. Z drugiej strony dzień, w którym uwierzymy, że prawdopodobieństwo ataku jest takie, jak w Belgii czy we Francji, będzie ostatnim dniem naszej wolności.
Można się o tym przekonać, czytając zmieniający się jak w kalejdoskopie tekst projektu ustawy antyterrorystycznej (przez miesiąc od jego upublicznienia mamy już trzecią wersję).
Korekty nie wprowadzają jednak zasadniczej zmiany jakościowej. Nie dokładają mechanizmów gwarancyjnych, nie rozwiewają licznych wątpliwości obrońców praw człowieka czy przeciwników inwigilacji. Wątpliwości sprowadzają się do tego, że projekt wyposaża Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego w zasadzie w nieograniczone możliwości permanentnej inwigilacji, posługując się przy tym nieostrymi i wieloznacznymi sformułowaniami. W efekcie przepisy, które teoretycznie mają być wymierzone przeciwko terrorystom, mogą zostać użyte przeciwko niemal każdemu.
Też uważam, że brak jakichkolwiek konsultacji społecznych przy tak poważnej ustawie to skandal. Nie mam też jednak złudzeń, że gdyby konsultacje się odbyły, to jakiekolwiek uwagi krytyczne zostałyby uwzględnione. Uderzające jest bowiem to, że ustawa pisana jest pod konkretne osoby, ogniskując wszystkie ważne kwestie decyzyjne w triumwiracie: szef ABW – prokurator generalny – prezes Rady Ministrów (to w wersji kwietniowej). Od tego czasu akcje premier Szydło spadły, nie wiadomo, kto będzie premierem w przyszłości, więc na wszelki wypadek w ostatniej wersji miejsce prezesa Rady Ministrów zajął minister koordynator służb specjalnych.
Owszem, tworząc przepisy, można zakładać, że szefujący obecnie ABW prof. dr hab. Piotr Pogonowski jest wzorem cnót i profesjonalizmu; że piastujący urząd prokuratora generalnego Zbigniew Ziobro jest symbolem uczciwości, a minister koordynator ucieleśnieniem praworządności. Tylko czy można oczekiwać, że będą oni te funkcje pełnili wiecznie? Jak to zagwarantować? Przynajmniej do czasu zamknięcia tego wydania DGP w projekcie nie zostało to przesądzone. Nawet zatem jeśli założymy, że naszej trójce przez myśl nie przejdzie skorzystać z władzy, jaką daje ustawa antyterrorystyczna, w niecnych celach, to jaka jest gwarancja, że nie postąpią tak ich następcy? Czy to, że w projekcie nie ma mowy, że niektóre zapisy tracą moc np. wraz z upływem VIII kadencji Sejmu, jest przejawem krótkowzroczności jej autorów, czy też wynika z przekonania, że w dającej się ogarnąć rozumem przyszłości nie należy się spodziewać zmiany władzy?
Być może zastanawia Państwa, dlaczego w tekście o ustawie antyterrorystycznej ani słowem nie wspomniałem o korzyściach z niej płynących. Tym, co w ustawie dobre, jest część dotycząca nie zapobiegania, lecz reagowania na zaistniałe wydarzenia, czyli działań kontrterrorystycznych. Co zaś się tyczy kwestii prewencji, dającej pole do niemal nieograniczonej inwigilacji, potencjalne korzyści na razie wydają się o wiele mniejsze od realnych szkód i ofiar, jakie złożymy na ołtarzu bezpieczeństwa.
„Gdy dla tymczasowego bezpieczeństwa zrezygnujemy z podstawowych wolności, nie będziemy mieli ani jednego, ani drugiego” – powiedział kiedyś Benjamin Franklin. Warto to wziąć pod uwagę, bo na studolarówkę nie trafił on bynajmniej za wynalezienie piorunochronu.