Tak mówi rzeźnik w „Królu Henryku VI” Williama Szekspira. Pogląd, że prawnicy uosabiają wszelkie zło, nie traci na aktualności - pisze r.pr. Maciej Bobrowicz.

Poseł (prawnik) złożył interpelację do ministra sprawiedliwości „w sprawie znacznych podwyżek stawek minimalnych opłat za czynności adwokackie i czynności radców prawnych”. Przedstawił trzy argumenty. Po pierwsze wysokość wynagrodzenia uzależniona od wysokości przedmiotu sporu, a nie od złożoności sporu „jest krzywdząca względem obywateli”, a podwyżka spowoduje „ograniczenie dostępu do sądów”. Po drugie podwyżki będą miały „negatywny wpływ na gospodarkę”, bowiem koszty działalności „danego podmiotu wzrosną”, a „strona przegrana będzie zobligowana do uiszczenia podniesionych opłat, co przyczyni się do znacznego uszczuplenia jej środków finansowych, co w niektórych przypadkach może doprowadzić do bankructwa podmiotu”. Po trzecie podwyżki przyniosą korzyść jedynie prawnikom, czyli „przedstawicielom sektora nieprodukcyjnego”.
Argument pierwszy brzmi logicznie – honorarium powinno być uzależnione od trudności sprawy. Wynagrodzenie niemieckich adwokatów za zastępstwo wyliczane jest na podstawie stawki bazowej i następnie powiększane stosownym wskaźnikiem przy uwzględnieniu liczby rozpraw, dowodów, świadków (mówiąc w dużym uproszeniu). Ale model niemiecki to inny poziom zaufania do wymiaru sprawiedliwości: niewielka liczba skarżonych wyroków, rozmowy telefoniczne sędziów z adwokatami na temat terminów spraw niebędące podstawą żądania wyłączenia sędziego i regularnie corocznie podwyższane wynagrodzenie pełnomocników. Gdyby ten model wyrwać z jego kontekstu systemowego i przenieść do Polski, zwolennicy wymordowania prawników stwierdziliby, że to właśnie on jest wysoce wadliwy, bo prawnicy celowo przedłużają procesy, by zwiększyć swoje wynagrodzenie. Uzależnienie wynagrodzenia „od złożoności sprawy” oznaczałoby także konieczność podwyższenia zryczałtowanych stawek za czynności radców i adwokatów tak, by one także stały się „złożone”. A teza o ograniczaniu dostępu do wymiaru sprawiedliwości? Od 1 stycznia mamy szeroki zakres świadczenia darmowej pomocy dla ubogich i system zwolnień od opłat sądowych i kosztów zastępstwa procesowego dla tych osób. Zarzut jest więc chybiony.
Argument drugi: autor ma rację, koszty procesów zwiększają koszty transakcji i wpływają na konkurencyjność gospodarki. Ale koszty procesu to również opłaty sądowe (jedne z najwyższych w Europie), więc zgodnie z intencją posła one też powinny ulec obniżeniu. Tego poseł się nie domaga. Nie niepokoi go również długotrwałość dochodzenia roszczeń przed sądem, która przecież także wpływa na konkurencyjność każdej gospodarki.
Uwagi, że strona przegrywająca proces będzie „zobligowana do uiszczenia opłat”, nie rozumiem. Zasadą (dotąd niekwestionowaną) jest, że to nie ten, kto wygra proces, ponosi jego koszty. Rozsądnie myślący przedsiębiorca, jeśli popełni błąd, negocjuje warunki jego naprawienia, a nie czeka na proces sądowy. Rozsądnie myślący przedsiębiorca kalkuluje swoje ryzyko i jeśli jest ono wysokie, nie dopuszcza do procesu. Nierozsądny przedsiębiorca, który lubi hazard procesowy, musi za to płacić. A do bankructwa nie doprowadzają koszt procesu sadowego, tylko wiele innych czynników, które wystąpiły znacznie wcześniej.
Argument trzeci o tym, że podwyżki przyniosą korzyść jedynie prawnikom, jest mniej więcej tyle wart, ile argument, że podwyżki opłat za gaz przyniosą korzyść jedynie zakładom gazowniczym. Ale argument ten został uzupełniony swoistym wzmacniaczem: „przyniosą korzyść prawnikom, przedstawicielom sektora nieprodukcyjnego”. A więc prawnicy na podwyżki nie zasłużyli. Nic nie produkują. Nie wydobywają węgla. Nie wytapiają surówki. Nie wytwarzają traktorów. Nie sieją i nie orzą. Po prostu pasożytują na sektorze produkcyjnym. W epoce słusznie minionej (oby nigdy nie wróciła nawet w naszych myślach) dyżurnym hasłem było „niech żyje wielkoprzemysłowa klasa robotnicza”. Prawnicy, lekarze, naukowcy, nauczyciele byli darmozjadami. Dobrze zarabiać mieli prawo tylko ci, którzy coś produkowali (z wyjątkiem rzemieślników prywaciarzy i ogrodników badylarzy, których skutecznie niszczył komunistyczny aparat skarbowy). Reszta zaliczała się do wrogów klasowych.
Ciekawe, czemu ma służyć nazwanie prawników „przedstawicielami sektora nieprodukcyjnego”. Dziś to powód raczej do dumy, a nie wstydu: sektor usług odpowiada za wytworzenie ponad 60 proc. całego PKB Polski. O co więc chodzi?